Nie łatwo jest być krasnoludem. A już zwłaszcza, kiedy jest się jednocześnie prawie-że-dyplomowanym czarnoksiężnikiem, ma problemy z niestrawnością od fajkowego dymu i nie umie się walczyć na topory. Poza tym znowu skończył się bimber w bukłaku skończonej gorzałki...
Lug był na tyle trzeźwy, żeby skojarzyć fakty, kiedy do ich karczmy wpadł lokalny szambołaz, nawołując do uczestnictwa w zbiorowym linczu.
-
Pierzak, natknąłeśk ty się kiedy na drzewo-ludzi?- Zagadnął krasnolud, podnosząc zza stolika swoje niezbyt imponujące ciało.-
Słyszałem, że wymarli jakiś czas temu, nie wiem, nie pamiętam... Uczyli nas o tym chyba na drugim roku... Podobno można z nich wydestylować całkiem mocne oczyszczacze do mikstur spirytusowych i parę innych alchemicznych prztyczków. Może oddadzą nam ciało, jak już z nim skończą?-
Ogólnie Lug nie myślał o sobie jak o magu - zawsze wprawiało go to w przygnębienie i melancholię, oraz nieodmiennie powodowało szok. Uważał się za "krasnoluda, który umie robić pewne rzeczy" i to przez większość czasu pomagało, chyba że przypadkiem z rąk wymknęła mu się wiązka błyskawic, albo jakiś demoniczny chowaniec.
-
Ruszajmy, pierzak. Przyjrzyjmy się temu drzewo-ludowi.-