Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2014, 23:25   #120
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Jost przysłuchiwał się rozmawiającej o kopalni kompanii. Drapał się wciąż po brodzie i to chyba nie z powodu wszy, które mu się tam, w gęstym włosiu zalęgły. Wysłał już syna do Stupnitz, zaraz po tym jak huknęła wieść o mutantach. Czy Sven dojechał do miasteczka? Jost miał nadzieję, że bezpiecznie tam dotarł i zawiadomił kogo trzeba o problemach jakie pojawiły się w pobliżu Behemsdorfu. A teraz znów okazywało się, że trzeba kogoś posyłać i to w dodatku w niebezpieczną drogę, bo być może pełną mutantów.

- Ja pojadę do Stupnitz. Załatwię wszystko najlepiej – oznajmił w końcu. – Jestem sołtysem i reprezentuję ludzi ze wsi. Z pewnością mnie hrabia wysłucha, a nie zgani za przynoszenie niczym nie potwierdzonych plotek. Wyruszę już wkrótce, bo przecież sprawa pilna i pośpiech potrzebny.

Chwilę potem do karczmy wszedł trzeci, jak dotąd nieobecny we wsi duchowny, Hildred. Taalita był ogorzałym, postawnym mężczyzną w średnim wieku. Patrząc na niego raczej przypisano by mu profesję drwala lub leśnika niż kapłana. Nosił wykonane ze skóry jeleniej spodnie i kubrak. Za szerokim, plecionym pasem zatkniętą miał nabijaną krzemiennymi odłamkami pałkę, a to co go odróżniało od drwali i leśników, to umieszczony na rzemyku, przytroczony do środka czoła amulet z jeleniego rogu.

- Chwalić Pana Lasów – pozdrowił znajdujących się w środku pomieszczenia ludzi i dał znak karczmarzowi by ten podał mu piwa. – Wieści niosę. Wilczura w ostępach spotkałem. Mutanci niby ćma do latarni w stronę kopalni lezą, z borów wyłażą. Sepp kilku naszych ostrzegł, podobno się na odmieńców zasadzili i jakichś utłukli. Ernst ranny został, ale Wilczur go opatrzył. Rany widziałem, wyliże się z tego, ale utykał będzie. Ale najważniejsze jest to, że chyba większość tych co tam leźli już przeszła. Jak do wsi spieszyłem to przez ostatnią milę nikogom nie widział. A na mutantów wzrok i węch mam wyczulony. Modlitwy do Pana Lasów zaniosłem w Czterech Dębach i źródełko nie spieniło się. Znak, że wszystko w okolicy w porządku jest.

Rozmawiał jeszcze jakiś czas z Jostem na temat tego co się wydarzyło podczas jego nieobecności. Gdy dowiedział się, jakich informacji udzielił spalony mutant, kiwnął głową. – Zew jednorazowy był. Usłyszeli i lezą. I nadzieja jest, że więcej ich nie będzie. A ten magister to od początku podejrzany mi się wydawał, mówiłem Ci. A Wy, jak do kopalni iść chcecie, to już nie dzisiaj. Wczesnym rankiem, jeszcze zanim słoneczko wstanie się zbierzcie, to pod wieczór przy wejściu do sztolni w Sowiej Górze staniecie.

Wstali rankiem. Zapowiadał się brzydki dzień. Niskie, ciemne i skłębione chmury niechybnie oznaczały deszcz. Lodowaty wiatr wiejący z górnej części doliny mógł wskazywać na to, że w górach zamiast deszczu spadnie śnieg. Wszak nie było to nic niezwykłego o tej porze roku.

Całe towarzystwo, które zdecydowało się wyruszyć do kopalni w Sowiej Górze, zebrało się w karczmie Knuiderta przy jednym stole. Uczestnicy wyprawy po zjedzeniu sutego, i co ważne ciepłego posiłku opuścili przyjazne progi karczmy i ruszyli w stronę gór.

Początkowo droga w góry prowadziła wygodnym traktem używanym przez mieszkańców wioski, którzy mieli pola uprawne w tej części doliny. Po obu stronach drogi wznosiły się niewysokie płotki odgradzające pola i pastwiska poszczególnych gospodarzy. Na łąkach pasły się krowy, kozy i kilka ciężkich, kudłatych koni. Jednak w miarę jak szli krajobraz stawał się coraz bardziej dziki.

W końcu zniknęły wszelkie ślady obecności człowieka. Trakt stawał się coraz węższy i bardziej zarośnięty, aż w końcu nie był niczym więcej jak wąską ścieżynką, wijącą się wzdłuż szemrzącego potoku. Na kamieniach leżących w korycie pojawiły się pierwsze płaty starego, zabrudzonego śniegu. Zaczęło mżyć.

To, że idą w dobrym kierunku, było rzeczą pewną. Innej drogi nie było, a dodatkowo wciąż widzieli wyraźnie odciskające się w błocie ślady stóp idących przed nimi mutantów. Obok stojącego przy niemal niewidocznym już trakcie starego kamiennego obelisku widać było ślady krwi. Sam kamień też był ciekawy. Upływ czasu zatarł wyrzeźbione na nim rysunki. Jedyne co pozostało widoczne to głęboko wyryte, porośnięte obecnie porostami znaki, znajdujący się na wysokości piersi dorosłego mężczyzny. Nim ktokolwiek zdążył przyglądnąć się kamieniowi, z lasu wyleciała strzała i wbiła się jakieś trzy stopy od nogi Balina.



- Stójcie odmieńcy! – krzyknął ktoś ukryty w krzakach, mniej więcej tam, skąd wyleciał pocisk. – Ani kroku dalej, bo podzielicie los swoich kamratów!
 
xeper jest offline