Wilki nie sforsowały drzwi, pozwalając kobiecie dotrwać do rana w jednym, nieposzarpanym kawałku. Nie zabiły jej też głód i chłód, ba! Poszła spać z pełnym żołądkiem i obudziła się wręcz wypoczęta. Siedząc na progu wieży zastanawiała się czym był dziwny sen - zwykłym koszmarem, a może zawierał w sobie coś więcej? Jakieś wspomnienia, próbujące przebić się przez zasłonę amnezji. Poszczególne detale wizji blakły, gdy tylko starała się przywołać ich dokładniejszy obraz. Były tam jakieś podziemia i mężczyzna w szacie ozdobionej złotymi symbolami. Czy to przez niego straciła pamięć, stała się ofiarą plugawej magii? A może...
-
W co ja się wplątałam? - spytała wiszących nad jej głową chmur, lecz te pozostawały nieme i obojętne na los ludzkiej istoty, zagubionej nie tylko na dzikim odludziu, ale i wewnątrz własnej głowy.
Do działania zmusiła Zoję kolejna pilna potrzeba. Coraz trudniej przychodziło jej przełknięcie śliny, a gardło nieprzyjemnie piekło...podobnie jak spierzchnięte usta. Dałaby uciąć sobie rękę, że część zawrotów głowy również miało swoją przyczynę w postępującym odwodnieniu organizmu. Sięgnęła więc po nóż i, pochylając się w bok, przejechała nim na płasko po pokrytej rosą trawie. Czasochłonność metody nawet Zoi odpowiadała. Dzięki niej zyskała pretekst, by posiedzieć i pomyśleć przed dłuższą chwilę, ułożyć kolejny plan.
Pozostanie w ruinach równało się samobójstwu - to ustaliła już na samym początku. Nie pamiętała, czy przypadkiem ktoś jej nie ściga i, dopóki wspomnienia nie powrócą na swoje miejsce, życie w drodze pozostawało najrozsądniejszym rozwiązaniem.
-
Rusz się, trzeba coś zjeść i rozejrzeć dookoła wieży - warknęła zlizując ostatnie krople wilgoci z noża. Do tej pory skupiła się na wnętrzu, ignorując teren otaczający bezpośrednio przeklętą budowlę. Bez tego obraz nie był kompletny, a ona nie znosiła gdy czegoś brakowało.
Przed wyruszeniem w dalszą drogę należało sprawdzić wszystkie opcje, mogące przechylić szalę na korzyść człowieka. Jeśli zaś los postanowi być okrutny i nie znajdzie nic pożytecznego - odejdzie na południe, tam gdzie cieplej. Liche zapasy topniały w zastraszającym tempie. Jeśli miała mieć choć cień szansy na wydostanie się z doliny, musiała porządnie ograniczyć zużycie suchych racji. Tylko jak to zrobić? Nie mogła żreć piachu i kamieni. Potrzebowała porządnego posiłku, by utrzymać ciało we względnie dobrej formie. Swoją pulę szczęścia na ten tydzień wykorzystała znajdując worek cudów w przydrożnych krzakach. Gdzieś wewnątrz jej serca tliła się jednak nadzieja na znalezienie choć pojedynczej wskazówki, odnośnie przeszłości.
Nadzieja jest matką głupich,a każda matka kocha swoje dzieci.
Wiarą i marzeniami nie dało się napchać brzucha, kobieta zeszła więc na ziemię. Jedzenie w dużej ilości i pożywne...naraz zamarła w pół kroku. Ruda głowa samoistnie obróciła się w kierunku leżącego na podłodze bezimiennego trupa. To co zamierzała robić przeczyło wszelkim prawom ludzkim i boskim, lecz kto ją z tego rozliczy? Liczyło się tylko życie i to by podtrzymać je jak najdłużej.
Miecz wylądował w jej dłoni i nim wątpliwości oraz moralność zdołały ją powstrzymać, doskoczyła do ciała i odrąbała mu lewe ramię. Następnie nożem oskórowała je, wycinając kawałki nie objęte zgnilizną.
Nie myśl o tym, po prostu nie myśl...
Kucnęła przy kominku, zbierając wcześniej resztki mebli wciąż nadające się do spalenia. Ułożyła je w pedantyczny stosik i skrzesała ogień, uważając by nie zniszczyć misternej konstrukcji. Pocięte w kostkę surowe mięso nadziała na drobniejsze patyczki, a ich wolne końce wetknęła między kamienie paleniska, dla pewności dociskając glinianymi skorupami.
-
...byle się nie porzygać, byle się nie porzygać, byle się nie porzygać - mamrotała pod nosem, zerkając z nienawiścią na przyszły posiłek. Żołądek protestował, rozsądek darł się wniebogłosy, lecz Zoja wiedziała swoje. Mięso to mięso - było jadalne, o ile nie zaczynało gnić.