Yavandir, Ibrahim, Gildril
Nie czekając chwili dłużej przekroczyliście progi świątyni. Byla ona bardzo czysta i zadbana i sprawiała wrażenie dużo większej niż z zewnątrz. Podloga wykonana była z kamienia, ściany z tego samego materialu. Świątynia skladala sie z dwóch sal bocznych i jednej glównej, w której wlaśnie się znajdowaliście. Przed wami stało kilkanaście rzędów drewnianych law (wyglądałoy na robotę prawdziwego mistrza), a na podlodze swiątyni dostrzegliście wymalowaną mapę Imperium. Tu i ówdzie krzątali sie akolici, niektórzy sie modlili, inni porządkowali świątynie, przygotowując ołtarz do kolejnego nabożeństwa. Tuż obok oltarza stał podstarzaly kaplan o krótkich siwych włosach. Jeden z akolitów szepnął do niego slówko, po czym kaplan podniósł wzrok i spojrzal na was. Skinął głową na akolitę który po chwili odszedł, a sam zacząl kierować się w waszą strone. Jego zdobiona symbolami mlota szata falowala, gdy szedl wolnym, dystyngowanym krokiem. Gdy podszedł, spojrzał każdemu z was w oczy.
- Witam was w światyni Sigmara. Co was sprowadza w nasze skromne, duchowe progi? - spytal uśmiechając się delikatnie. Ken
Kupiec stojący przy straganie niepodal spojrzał na uzbrojonego gnoma z lekkim zdziwieniem, po czym rzucił do niego:
- Garnkami handluję panie...Proste ale dobrej roboty...Może kupisz pan jakiś od biednego mieszczanina?
Jego brązowe, głeboko osadzone oczy wpatrywały się w ciebie pytająco.
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |