Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2014, 12:00   #51
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Zęby wyglądały na naprawdę ostre. Tibor pilnował się by zwierzę nie miało okazji chwycić go za nie chronioną grubą skórą dłoń. Przesuwając się powoli, nisko, na ugiętych nogach, okrążał przeciwnika. Ten najeżony był niczym szczotka a jego uszy ściśle przylegały do czaszki, ale nie wydobywał z siebie żadnego głosu, co zawsze dziwiło tych którzy obserwowali takie walki.

Nagle przyskoczył do Tibora - podstępnie, szczerząc kły i chwytając za kostkę, by szarpnąć i przewrócić chłopaka. Ten uderzył z góry, wciskając zwierzęciu pysk w ziemię i odskakując by uniknąć wściekłego kłapnięcia. Drapieżnik poderwał się i znowu rzucił na chłopaka. Tym razem chwycił za przedramię i z warkotem zacisnął chwyt.

Tibor szarpał się z nim przez dłuższą chwilę, złośliwie ciągnąc go za uszy i miotając w lewo i prawo.
- Orm, przestań, zęby mu nie wytrzymają, przecież to jeszcze szczeniak! - usłyszał wreszcie na wpół rozbawiony, na wpół zrezygnowany głos Catrin.
- Dość, Fereng! Wystarczy! - rozkazał i niepocieszony psiak w końcu puścił zawinięte w pasy grubej skóry przedramię. Tibor popatrzył na ozdobione śladami zębów rzemienie. Wyglądało na to że gdy Fereng dorośnie, biedne będzie wszystko to co mu wpadnie w paszczę.

Uśmiechnął się do przyglądającej mu się Cadi.
- Przyjdź na posiłek, mam coś dobrego dla ciebie - dziewczyna odpowiedziała uśmiechem. Ostatnia noc minęła w Cadeyrn spokojniej i na pierwszy rzut oka można było pomyśleć że najgorsze jest już za mieszkańcami wioski. Tibor miał przeświadczenie że wcale tak dobrze nie jest, ale skoro ludzie nieco odetchnęli, nie zamierzał tego niweczyć.

- Obmyję się trochę i zaraz przybędę - powiedział oswobadzając ręce i zmierzając do studni. Przed Cadi nie miał co kryć blizn na plecach i ramionach; spędziła naprawdę dużo czasu, pielęgnując go po wypadku i napatrzyła się dość na jego zmasakrowane ciało. Teraz również przyglądała mu się przez chwilę, nie za długo by ludzi w oczy nie kłuć wobec dramatu który dotknął wioskę. Ale to wystarczyło by Tibora przeszedł przyjemny dreszcz i krew zaczęła w nim żywiej krążyć. Ledwo przeżył zawalenie się jaskini … ale podźwignął się wbrew wszelkim wróżbom niczym feniks z popiołów, wyzdrowiał z kalectwa i odzyskał siły. I jeszcze mógł się podobać kobietom.

Przy studni ochłonął nieco, raz że woda była zimna a wiatr też swoje robił, dwa że przypomniał sobie o wierzchowcach ybneńczyków które z obłędem w oczach wpadły w nocy do wioski. I o dzieciakach uratowanych wczoraj, i o zaginionej dwójce z farmy Iliescu. I o tym co w ogóle wydarzyło się w gospodarstwie Vasilescu. Oparł się o cembrowinę, w roztargnieniu wpatrując się w krople wody ściekające mu po posiniaczonych rękach.

Musiał się rozmówić z myśliwymi.


Kilka pajd chleba z miodem znakomicie poprawiło chłopakowi nastrój. Przy matce nijak było mu obłapiać dziewczynę, ale najważniejsze było że Cadi była mu przychylna. No i Ferenga nakarmiła nim pomknęła do kapliczki rannymi się zajmować - sporo się nauczyła w tej materii gdy opatrywała strzaskane gnaty Tibora. Nie tylko Kaja, żona świętej pamięci Madoga, urodę łączyła z obrotnością i zręcznymi dłońmi. Tibor z uśmiechem przypatrywał się jej gdy szła do przybytku Chauntei. Mus było szybko się żenić, nim ktoś go wyprzedzi w staraniach o jej rękę.

Niestety, humor pogorszył mu się szybko i zdecydowanie. Co prawda Gjord zgodził się pójść z nim w stronę Czarnego Lasu, ale Bosse Voll nie chciał ryzykować. Zaryzykować za to chciała trójka młodziaków, którzy usłyszeli słowa jakie Tibor naprawdę powinien wypowiedzieć nieco ciszej.
- No dobra, no! - młody kapłan wzniósł ręce do nieba. - Jeśli tak sprawę stawiacie to pójdziemy razem! Pamiętajcie ino że nie wejdziemy do Lasu - jeszcze tego mi brakuje by któregoś jakiś zwierz ukatrupił! Życia bym tutaj nie miał, a martwy tym bardziej. Ryon, jeśli nas co zaatakuje, masz się z tyłu trzymać i koni pilnować, zrozumiałeś?! - rozzłoszczony chłopak wymierzył palec w młodszego brata Cadi, zuchowato wymachującego motyką. Na myśl o tym co by mu Catrin, Cordelia albo i sam Robat zrobili gdyby Ryonowi coś się stało na wyprawie, skóra mu ścierpła.
- Tajes! - wrzasnęli radośnie młodzieńcy, a Gjord jeno na to przewrócił oczyma.

Wyruszyli całą gromadą. Tibor nie wiedział czy się cieszyć z tej liczebności, czy martwić. Pocieszył się myślą że wybierają się na zwiad, nie do walki - a z racji tego że dzień się dopiero zaczynał z nieumarłymi nie będą mieli do czynienia. Zapewne. Nie był pewien czy tylko w nocy “ożywają”.


Pod zasłoną chmur podążali na północ. Zryta kopytami ziemia nie wymagała oka myśliwego by podążać śladem, ale Tibor czuł się pewniej mając obok siebie choć jednego człeka obeznanego z bronią, a nie tylko gromadę jeszcze młodszą od niego. Uśmiechnął się w duchu raz i drugi na myśl o tym co by Runa Connere o jego “drużynie” powiedziała. Nie sądził by była pod wrażeniem…

Ryon paplał beztrosko zza Adriana, sprzeczając się z nim i nie dając się uciszyć. Mil pilnował by jego mordercza kosa nie zdekapitowała wierzchowca. Gjord prowadził, Fereng niuchał, płoszył konie i co i rusz znajdował coś interesującego, a Tibor się martwił.

Kobieta o której Voll mówił nie potrafiła wskazać kierunku, gdzie Igor rzekomo wisielca zobaczył, ponad to że był to Czarny Las. Ybneńczyków najpewniej spotkał marny koniec. Zaś u Iliescu dowiedział się poprzedniego dnia że Magda i Valeriu zaginęli, i to jeszcze w dzień zaćmienia, gdy zbłąkanych owiec poszli szukać w las. Ciężko było patrzeć na łzy matki dzieciaków i Tibor obiecał że i za nimi się rozejrzy, choć sam nie wierzył by przeżyli tak długo. Co prawda Magda dzieckiem już nie była i do wieku zamążpójścia się zbliżała, ale …

Czarny Las majaczył coraz bliżej. Tibor zerknął na ciemny kształt opuszczonej chałupy, widoczny po lewej stronie szlaku wyrytego przez spłoszone wierzchowce. Potrząsnął głową. Tylko szaleniec mógł zamieszkać tak blisko Lasu i wszyscy wróżyli marny koniec Markowi z Palo i jego rodzinie. Małomówny przybysz z Południa, myśliwy - jak sam się przedstawił - nie słuchał dobrych rad i pobudował sadybę, nie lękając się reputacji Lasu. “Śmierć mu wygląda z oczu” - rzekł raz Robat Cadeyrn gdy ten pojawił się w wiosce ze skórami. Kilka zim temu spełniło się nieuniknione i cała rodzina zniknęła bez śladu.

- Wojsko żeglarzy nie zlękło się fal,
Wilki przebrnęły na zachodnią stronę,
Przez Pantę, której wody migocą jak stal,
Przenieśli na brzeg drugi puklerze plecione...

- Cichajta! - Gjord powstrzymał naraz paplaninę młodzików i mruczaną nerwowo przez Tibora pieśń, na chwilę przed tym jak chłopak poderwał rękę by wskazać czerniejący z przodu kształt. Ferengowi grzbiet się zjeżył, a uszy przylgnęły do czaszki. Teraz, gdy pogłos kopyt uderzających o ziemie ustał tak jak i kłótnia, usłyszeli z oddali krzyk. Myśliwy wskazał ku opuszczonej chacie.
- Tam któś jest! Kobieta chyba!

Chłopak natężył wzrok do bólu. Zdawało mu się że dostrzega coś poruszającego się przy chacie, jakąś brązową, niekształtną plamę.
- Jedziemy! Jak krzyknę, zatrzymajcie konie i łapcie za broń. Ryon, koni wtedy pilnuj! - krzyknął, woląc nie myśleć o tym co spłoszone zwierzęta mogą zrobić podrostkowi. Kawaleria ruszyła.

Pędzili rozciągniętą gromadą a Tibor wpatrywał się w “plamę”. Zdawała się być jakimś czworonogiem, jakby psem albo małym niedźwiedziem. Gdy w końcu podjechali na tyle blisko by rozpoznać co zacz, serce podjechało kapłanowi do gardła. Prawie trafił. Nie był to mały niedźwiedź … ale rosomak, i to nie z tych najmniejszych!


Każde dziecko na Północy słyszało opowieści o sile i zaciekłości tych drapieżników, o tym że potrafiły walczyć o padlinę z rysiami, wilkami czy nawet niedźwiedziami … i wychodzić z tych walk zwycięsko. Ten drapał wściekle trzeszczące, chwiejące się na starych zawiasach drzwi, a każdemu prychnięciu i uderzeniu odpowiadał pełen paniki krzyk dziewczyny. Czyżby któreś z Ybneńczyków ocalało??

- Zatrzymujemy się! - rozkazał Tibor. - Fereng, do nogi! - wrzasnął na psa który już się rozpędzał ku podobnemu niedźwiedziowi zwierzęciu. Całe szczęście że zaciekle szturmujący drzwi rosomak za bardzo był skupiony na wdarciu się do środka, bowiem przez kilkanaście uderzeń serca “drużyna Tibora” kotłowała się próbując uniknąć upadków z wierzchowców, poranienia bronią siebie i innych, zdeptania i innych okropności wojny.
- Ryon, zabieraj konie i zmykaj stąd! Adrian, przytrzymaj Ferenga! Mil, stawaj przy mnie! - Tibor złapał włócznię, choć wszystko w nim krzyczało by czym prędzej chwycić wypróbowaną tarczę i buzdygan. Ale jeśli rosomaka nie uda się odpędzić czy ustrzelić, włócznia mogła pomóc utrzymać go na dystans. - Gjord, strzelaj!

Pierwszy strzał myśliwy haniebnie spudłował przy akompaniamencie warkotu Ferenga i pospiesznie wypowiadanych przez kapłana słów zaklęcia, strzała wbiła się w drewniane belki a drzwi coraz bardziej ustępowały pod wściekłym atakiem zwierzęcia. Tibor zastanawiał się co mogło sprowokować drapieżcę.
- Panie Poranka, spraw by broń w moich dłoniach… - mamrotał gdy Gjord wypuszczał drugi pocisk. Tym razem trafił i to potężnie - rosomak wrzasnął i odwrócił się z brzechwą niemal zupełnie skrytą wśród gęstej sierści. Ale wściekłość przesłoniła ból i zwierzę rzuciło się ku dręczycielom, w mgnieniu oka pokonując dzielący ich dystans.

W umyśle kapłana zapłonęło światło i łaska Pana Poranka otuliła jego szczupłą gromadkę. Obok Mil zamachnął się kosą trzymaną w dygoczących dłoniach, Gjord znowu napiął łuk a Tibor mocno zaparł się w miejscu, kierując ostrze włóczni ku rosomakowi. Opętane żądzą krwi zwierzę rzuciło się ku nim … i grot przeszył jego szyję na wylot!

Siła uderzenia była taka że Tibora aż odrzuciło w tył, a broczące krwią zwierzę szarpnęło się i uwolniło z ostrza. Rana była okropna, wielkie krwawe bąble w niej pękały przy każdym oddechu. Mimo tego rosomak zdawał się nie czuć bólu - szał płonął w jego oczach, sprężył się do skoku i wtedy Gjord z najmniejszej odległości wpakował mu kolejną strzałę prosto w czaszkę. Drapieżnik przewrócił się, martwy jak kamień. Cios Mila rozpłatał truchło do szczętu.

“Drużyna Tibora” przez chwilę po prostu stała i gapiła się na obraz niczym z jatek.
- Jjjuż? - wydusił ktoś. Tibor zerknął na Gjorda. Twarz myśliwego była blada jak papier. Znając opowieści o zaciekłości rosomaków chłopak wcale się temu nie dziwił - Gjord na pewno wiedział co zwierzę mogło z nimi zrobić. Fereng dopadł gardła rosomaka i wgryzł się w nie z warkotem. Smród krwi przesycał powietrze.
- Panu Poranka niech będą dzięki... - zaczął Tibor, ale wrzask z wnętrza chaty wciął mu się w słowa i wytrącił drużynę ze stuporu.
- Już wszystko w porządku! - Święte Miejsce krzyknął i ruszył do drzwi na czele swoich zuchów. - Jesteś bezpieczna!

Drzwi zadygotały, zgrzytnęły i nagle stanęły otworem. Zanim Tibor zdążył cokolwiek dodać, z wnętrza wyprysnęły dwie postaci: kilkuletniego chłopca i starszej dziewczyny, w łachmanach i tak umorusanych że jedynie z trudem rozpoznał dzieciaki George i Daneoli Iliescu.
- Co jest? - rzucił zbaraniały Mil, gdy dwójka w panice przemknęła obok drużyny. We wnętrzu chaty rozległ się hurgot przewracanych sprzętów.
- Na łaskę Chauntei… - wydyszał Adrian gdy wraz z Tiborem dojrzał w ciemności to przed czym dzieci uciekały.


Był to drugi rosomak, chyba jeszcze większy od dopiero co ubitego … a od drużyny dzieliło go jedynie kilka kroków. Przystanął tylko na chwilę gdy dostrzegł nowo przybyłych.
- Strzelajcie! - wrzasnął Tibor, z powrotem łapiąc mocno włócznię. Zwierzę wypadło z chaty i ryknęło z bólu gdy stalowy grot wniknął głęboko między jego żebra. W chwilę później strzała Gjorda rozdarła mu łapę. Ale to w niczym nie umniejszyło jego woli walki!

Ostrze kosy Mila nieszkodliwie rozcięło powietrze gdy rosomak skakał wprost na Tibora. Pazury zwierzęcia rozcięły udo chłopaka, a Adrian omal nie znokautował Gjorda gdy rozkręcał swą procę. Kapłan wypuścił bezużyteczną w tak bliskim starciu włócznię i złapał buzdygan oburęcznym chwytem.
- Panie Poranka, dodaj mi sił! - krzyknął. Uderzył potężnie, czując jak jego członki przepełnia boska moc. Takie uderzenie roztrzaskałoby czaszkę dorosłego, ale dzikie zwierzę z dużo twardszej ulepione było gliny!

Pod ciosem buzdyganu trzasnęły kości a kolejna strzała wbiła się w ciało rosomaka. Fereng z warkotem dopadł wielkiej łasicy i wgryzł się w jej bok, Mil sieknął morderczą kosą z drugiej strony. A zwierzę ciągle nie zamierzało ginąć! Furia płonęła w jego ślepiach gdy uderzyło z jednej i drugiej łapy, ryjąc głębokie rany w boku i brzuchu Tibora, a jego zęby zgrzytnęły na kolczudze tego który przysporzył mu najwięcej bólu. Kapłan krzyknął gdy pazury przeorały mu ciało, jego krew spryskała ziemię. Słabnącymi ramionami uniósł buzdygan i uderzył z góry, aż coś chrupnęło w ciele rosomaka. Zwierzę upadło, a reszta drużyny nieledwie rozrąbała je na strzępy. Fereng ciągle i ciągle szarpał łasicę za gardło, jakby ta nadal żyła i jeszcze się opierała.

Tibor osunął się na kolana. Jego krew w mgnieniu oka przemoczyła przeszywanicę i chłopak z przerażeniem zdał sobie sprawę że za chwilę może wykrwawić się do szczętu.
- Panie Poranka, niech Twa łaska uzdrowi moje rany... - wyszeptał z trudem.


Młody kapłan przeżył, tak samo jak reszta jego towarzyszy. Gdy uspokoili też konie, Adrian i Ryon dogonili dzieciaki Iliescu i sprowadzili ich do reszty. Spoglądając na Magdę i Valeriu Tibor mógł się tylko domyślać co przeszli od czasu zaćmienia, gdy uciekając w panice przed nieumarłymi zgubili się tak beznadziejnie że znaleźli się aż pod samym Czarnym Lasem. Nie … wolał się nie domyślać, wystarczyło mu że zajrzał w ich oczy. Było tam coś bardzo podobnego do tego co dostrzegł u odnalezionych wczoraj dzieci Vasilescu…

Gjord zaryzykował jeszcze krótki zwiad - okazało się że kształt który Tibor wcześniej dostrzegł to truchło wierzchowca, zapewne ybneńczyków. Po nich samych jednak nie było żadnego śladu.
- Wracamy - oznajmił zdecydowanie. Dalszy marsz byłby aż zbytnim kuszeniem losu. Tibor nie miał zamiaru protestować. Nawet mimo magicznego leczenia ledwo trzymał się w siodle.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline