Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2014, 16:06   #52
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarny Las
Dzień drugi, noc



Duży, średnia i mały gęsiego przemierzali podziemia. Kto i po co zbudował ten ozdobny korytarz pozostawało zagadką; żadne z nich nie znało się ani na architekturze, ani na historii okolicy. Droga łagodnie opadała bez żadnych odnóg ani zakrętów. Nie było pułapek, potworów, śladów krwi, trupów, niespodzianek. Podejrzany wręcz spokój i absolutna cisza, mącona tylko krokami trójki intruzów. Burro przyświecał sobie sztuczką, rozglądając się ciekawie. Szerokie plecy Vara i Kostrzewy dawały poczucie bezpieczeństwa, a wyspany w ciągu dnia Węgielek buszował po okolicy, wyjadając nieliczne pająki czy inne robactwo i nie okazując oznak niepokoju. Jak na opuszczone lokum było tu nadzwyczaj czysto; jak gdyby teściowa niziołka przylatywała tu co tydzień i pucowała wszystko mokrą szmatą; tą samą, którą tak hojnie rozdawała razy mieszkańcom Werbeny. Pozostała dwójka rozglądała się czujnie; niestety na kamiennej posadzce nie było widać żadnych śladów wskazujących na to kto tędy przechodził - przynajmniej nie takich, które mógł zauważyć niedoświadczony tropiciel. Droga wydawała się dłużyć w nieskończoność, ale wyczulona już na iluzje Kostrzewa czuła, że może być to kolejna zmyłka; tak samo zresztą jak i rzeźbienia na ścianach i filarach. Tak przynajmniej podpowiadała druidce jej nieufna natura. Nagle przeraźliwe dzwonienie sprawiło, że wszyscy złapali za broń, a sekundę później wzmocniony magią starczy głos ryknął: Miauuuuut! Gdzieżeś polazł, łachudro?!?!

Ufff… więc nie było to alarm spowodowany ich przybyciem… chyba. Niemniej jednak wniosek był jasny - Mara, Shando i Thog nie byli jedynymi, którzy przebywali w podziemiach.
- Ccc… co to było? - na dźwięk dzwonka Burro spróbował wyciągnąć sztylet, który nieszczęśliwie zaplątał się w klamoty wokół plecaka i teraz z brzękiem kręcił się w kółko, usiłując odczepić go od pazurów bażanta. Kostrzewa wzruszyła ramionami. Var nie odpowiedział, gdyż w tej właśnie chwili uchwycił kątem oka błysk światła i jakiś cień. Światło zniknęło, lecz pojawiło się znów kilka uderzeń serca później. Z otwartych na oścież drzwi wytchnęła łysa głowa z długim białym kucykiem.
- Ani chybi Shando! - zdumiał się Grzmot i ruszył na przód. Chwilę później osobliwa drużyna znów była w komplecie - tym razem w ciepłej, pachnącej gulaszem (którego Burro nie omieszkał podejrzliwie obwąchać) kuchni, a Mara radośnie informowała towarzyszy, że drow, że dzieci, że obdzieranie ze skóry i tak dalej, uświadamiając Kostrzewie, że każda opowieść ma swoje podstawy - czasami nawet solidne jak głaz.




Nauta
nie było dość długo - na tyle, by wszyscy mogli przegadać ostatnie odkrycia, zjeść i nawet wynudzić się trochę. Czegokolwiek chciał od niego Albus, zabrało to elfowi sporo czasu. Mimo że usiłował przywdziać na twarz uprzejmą maskę widać było, że dobry humor wywołany pytaniami Mary zniknął bezpowrotnie.

- Rozmnożyliście się - stwierdził sucho, po czym spojrzał na Shando. - Chodź, zaprowadzę cię do biblioteki, magu. Reszta może się przespać w pokoju obok; łóżek nie ma, ale jest sucho i nie ma szkodników. Zaraz obok jest korytarz prowadzący do gorącego źródła; śmierdzicie. Nie szwendajcie się po innych częściach domostwa, bo nie ręczę za wasze życie.

Najwyraźniej wraz z obowiązkami wywietrzał mu z głowy również pomysł sparringu z Thogiem. Shando miał niejasne wrażenie, że tym lepiej dla Thoga.


~




Cadeyrn
Dzień trzeci, przedpołudnie

Słońce nie dotarło jeszcze do zenitu gdy dzielna drużyna Tibora powróciła do wsi. Może i młody kapłan nie wypełnił zadania, które sobie założył, lecz zdołał uratować kolejną dwójkę dzieciaków, a to dla cadeyrnczyków znaczyło więcej niż życie nierozważnych podróżnych. Zwłaszcza że w tej okolicy każdy był spokrewniony z każdym - nie ważne blisko, bliżej czy najdalej. I choć w czasach pokoju piątka dodatkowych gąb do wyżywienia, zbyt małych do pracy, byłaby głównie obciążeniem, tak w chwili zagrożenia ludzie garnęli się do siebie, gotowi pomóc nawet najmniejszej kruszynie. Taki był lud północy; praktyczny, solidny, chroniący sobie plecy. I tylko dlatego ludzie przeżyli tak długo na tej niegościnnej ziemi - biorąc przykład z innych ras ceniących sobie wzajemne więzi.

Tibor z trudem zsunął się z konia czując każdy mięsień i kość. Kapłanka Chauntei, Ludmiła Nylund, która nadbiegła by zająć się dziećmi tylko spojrzała na niego i szepnęła coś do Cadi. Ta chwyciła chłopaka za łokieć i delikatnie, acz stanowczo pociągnęła w stronę swojego domu.
- Dość tego bohaterowania. Szesnaście wiosen na karku to pomyślałby kto, że będziesz miał wiecej rozumu. Siadaj - usadziła młodzieńca na ławie przed domem i poszła nagrzać wody. Tibor, z doświadczenia wiedząc co się święci, zaczął rozdziewać się z brudnych, zakrwawionych łachów w jakie zmieniły się jego ubrania. Wróciwszy Cadi delikatnie omyła jego zasklepione już rany, ramiona i plecy, po czym narzuciła mu na grzbiet koszulę któregoś z braci.
- A teraz marsz pod pierzynę i do jutra masz pod nią siedzieć, choćby się waliło, paliło i z niebios nieumarłymi prało - rozkazała, stawiając przy łóżku kubek z ciepłym miodem i kilka pajd chleba. - Fereng, pilnuj! - rzekła stanowczo, a szczeniak posłusznie podkulił ogon i wyszczerzył zęby na swojego pana. - No! Nie chcę kaleki za męża - zapowiedziała, po czym spłoniła się naraz i uciekła, speszona tym co wyrwało się z jej ust.

A Tibor otworzył usta i tak został w zadziwieniu, czując jak krew uderza mu do twarzy… i nie tylko, zapominając nawet ofuknąć swojego zdradzieckiego psa.

~
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 01-07-2014 o 10:02.
Sayane jest offline