Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2014, 21:30   #603
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Maven (i Byku i Mbutu i Carnago):
Byku, Mbutu i Carnago podążyli w stronę świetlistej studni. Ogarnięci światłem razem z insektoidalnym humanoidem po chwili wykonali skok kwantowy. Pozostałeś sam w Lochach Złamanej Fajki. Światła zniknęły - tak te tworzące skok kwantowy jak i standardowe z pochodni. Zrobiło się zimno. Bardzo zimno. Rozpaliłeś własną pochodnię i przyświecając sobie już nie zaplątywałeś się w łańcuchy wiszące w całym tym dużym pomieszczeniu. Zbliżyłeś się do studni, żeby zobaczyć czy kompani po prostu tam nie powpadali. Spojrzałeś w głębię, a ona spojrzała w ciebie. Zmroziło cię, sparaliżowało. Oparłeś się o końcówkę zniszczonej studni, a chwilę później leciałeś głową w dół. Spadałeś. Dzięki pochodni widziałeś gdzie. Sterty zwłok zalegały w niższym pomieszczeniu, smród zgnilizny istniał, ale był o wiele słabszy niż można było się spodziewać. Upadek był dotkliwy. Czyjeś żebro wbiło ci się w pysk, a i twoje własne żebra chyba popękały, gdy uderzyły w coś metalowego. To miecz. Na szczęście leżący na boku i jedynie siła upadku sprawiła, że zadał ci obrażenia. Ogień pochodni zajął ubranie jednych ze zwłok. Znajdowałeś się na drugim poziomie. Ciała zaczęły się poruszać, ale nie były to żywe trupy - coś złego, coś potężnego, sterowały nimi niczym kukiełkami. Gdzieś stąd musiało być wyjście. Spanikowałeś. Próbowałeś uciec, ale silne dłonie przytrzymywały twoje nogi - chwytały cię niemal co krok, a ty wyrywałeś się. Dzielnie. Aż przewróciłeś się i oślizgła macka wlala się niczym śluz do twoich ust i gardła. Przeszła przez twój przełyk do żołądka i dalej do jelit. Podniosła cię, ale głową do dołu. Nogi dyndały ci we wszystkich kierunkach, gdy byłeś potrząsany niczym lalka w rękach dziecka. Próbowałeś gryźć, ale twoja szczęka była tak wygięta, że nie mogłeś jej zamknąć. Pragnęłeś umrzeć, ale twój koszmar trwał dalej. Zwłaszcza, że macka postanowiła użyć ciebie jako koca przeciwpożarowego, żeby zgasić rozpętane przez ciebie płomienie. Bez futra, z dotliwymi oparzeniami żyłeś jednak dalej. O dziwo wyszedłeś z tego w jednym kawałku, ale to zupełnie inna historia.

Aegae (i Khaz i Inneth):
Inneth majstrowała coś przy ciemności, a Khaz bacznie się temu przyglądał. Nagle ciemność pochłonęła ich, ale zdawali się tego nie dostrzegać. Niczym dym najpierw ich spowiło ograniczając wzrok, a po chwili zupełnie zniknęli. Twoje rany okazały się fatalne w skutkach. Wykrywiałaś się, a nikt właściwie ci nie pomógł. Tracąc nadzieję straciłaś również przytomność na latającym dywanie Inneth. W końcu obudziłaś się, ale to zupełnie inna historia.

Garnath:
Uwięziony w demolochach błąkałeś się po nich. Poznałeś w końcu wszystkie pomieszczenia i porozmawiałeś ze wszystkimi dostępnymi istotami. Tutaj czas biegł inaczej - był bardziej chwilowy. Teraźniejszość nie była chwilą, a wiecznością. W końcu udało ci się wymyśleć sposób opuszczenia demolochów, ale to zupełnie inna historia.

Khaz, Inneth, Byku, Mbutu, Carnago:
Tego typu przygody kończą się zazwyczaj w karczmie. Właściwie to niemal nigdy, bo wszyscy uważają karczmę za sztampę i omijają ją za wszelką cenę wymyślając różne pierdoły. Tu nie ma pierdół. Kończycie w karczmie.

Karczmie pod Łysym Dębem.

Speluna to przeokrutna, a pusta jak cholera. Pasowałaby tu jakaś zapita hołota, ale nie ma. Jest pusto. Jedynie wy jesteście tutaj klientami. Za barem stoi barman i są jego dwie pomocnice kręcące się to tu to tam. Piętro wyżej nie ma pokoi. Jest jedna wielka izba, w której możecie rozłożyć się i spać. Szafki są zamykane na kluczyki, więc nikt wam nic nie ukradnie. Oczywiście te luksusu to wtedy, gdy będziecie mieli kasę, bo na razie to jedno piwko wypiliście i skończyła się kasa. Takie pieprzone chciwce są tu. Nikomu nie odpuszczą.

Przy sobie macie ekwipunek jaki zdobyliście przez ostatnie kilka godzin penetracji Lochów Złamanej Fajki. Uzbrojeni jesteście również w swoje doświadczenie. Zmęczeni ostatnimi wydarzeniami macie ochotę jedynie iść spać. Inneth przyjrzała się lusterku. Tym razem ustrojstwo nie zniknęło. Rozejrzeliście się dookoła kto właściwie z wami siedzi. Brakuje Garnatha, Mavena i Aegai. Pechowo, że dwóch mocarzy grupy. Grupy to za dużo powiedziane, bo przez ostatnie godziny dokładnie pokazaliście jak to świetnie umiecie współpracować. No, ale bez krytyki. Czasami współpraca szła na serio dobrze, innym razem źle. Bardzo źle.

Schodami zeszła do was kucharka, którą Mbutu i Byku uratowali wcześniej... to znaczy później... to znaczy... dziwne, bo myśleliście, że cofnęliście się w czasie. I tak było rzeczywiście, ale spójrzcie na siebie - wasz ekwipunek świadczy o tym, że ta podróż w czasie odcisnęła jednak piętno na świecie. Na Lochu Złamanej Fajki. Być może nawet nie zwiedziliście wszystkich pomieszczeń pierwszego poziomu, ale nie znaczy to, że nie mieliście żadnych osiągnięć.

Do Lochów Złamanej Fajki jeszcze wróciliście, ale to już zupełnie inna historia.

KONIEC
Dzięki wszystkim za grę.
Być może kiedyś rzeczywiście wrócimy do
Lochów Złamanej Fajki.
Otrzymacie wcześniej informację na PW.
 
Anonim jest offline