Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2014, 20:15   #55
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Biblioteka Albusa była naprawdę imponująca - przestronna, wysoka, z mnóstwem książek stojących równiutko na regałach z polerowanego mahoniu, z kryształowymi żyrandolami, rzeźbionymi kolumnami i wielką magiczną kulą stojącą na samym środku. Prócz Shando z zaproszenia skorzystali również Burro, Mara oraz - co zdziwiło Vara - Kostrzewa. Na szczęście tym razem korytarz nie sprawiał niespodzianek i do przybytku wiedzy Blackwooda dotarli w kilka minut.





Biblioteka zaiste robiła wrażenie - do czasu, gdy
Kostrzewa suchym tonem oznajmiła, że to kolejna iluzja, a Naut mruknął potakująco. Mimo wszystko kunszt Blackwooda, który potrafił stworzyć i utrzymać tego rodzaju zaklęcia nadal imponował.
- Tu leżą książki, które mogą was zainteresować - drow zaprowadził ich do dużego, zawalonego papierami biurka, na którym leżało kilka tomów różnej wielkości. - Mam nadzieję, że streścicie się z tym do rana. Lepiej, żeby dziad was tutaj nie przyłapał. Nie zniszczcie niczego.
To powiedziawszy wyszedł zostawiając gości samych sobie.

Kostrzewa obeszła spory pokój, jakim w rzeczywistości była biblioteka, przyglądając się jego realnym kształtom i relacjonując je reszcie. Dużo tego nie było; kilkanaście ksiąg i pełno papierzysk i pergaminów zalegających każdą wolną powierzchnię, pióra (dobre i połamane), pełne i zaschnięte kałamarze, puste i pełne tubusy. Shando widywał większe biblioteki, ale jak na jedną osobę ta i tak była duża. Z łatwością ocenił, że księgi - nawet jeśli niemagiczne, w co wątpił - były pewnie warte kilka wsi lub duży dwór z przyległościami. Druidka zainteresowała się również budową ksiąg. Dwie czy trzy, zapisane w niewielkim stopniu faktycznie były oprawione w jakąś marnej jakości skórę, która nie była ani wołowa, ani cielęca, ani nawet ze świni. Czy jednak była człowiecza? Tego półorkini nie potrafiła określić. Zapewne Var wyznałby się na tym lepiej.

Thog wszedł do biblioteki z czystej ciekawości. Tak jak i nie pojmował iluzji chaty zmienionej w posępną wieżę, tak i teraz nie rozumiał złudzenia które widziały jego oczy.
- Książki. Książki, wszędzie książki. Thog nie rozumi, czemu nie pogadać z tym magiem po prostu? Chceta wszystkie książki tera wertować? - spytał ogółu, po czym ziewnął przeciągle. - Thog nie potrafi czytać. Thog odpocznie trochę… - rzekł, po czym udał się do nie oczekując odpowiedzi na swoje pytania do pomieszczenia, które drow wskazał jako miejsce, gdzie można odpocząć.

Niepiśmienna
Kostrzewa w końcu również zostawiła mężczyzn i Marę samych by mogli zabrać się do pracy. Książki jej nie zaciekawiły; przejrzała kilka pobieżnie, ale mrowiące się jej przed oczami znaczki za nic nie chciały odkryć przed nią swych sekretów. Ba, nawet te ciasno zszyte kawałki pergaminu nie zawierały w większości żadnych pożytecznych obrazków, które mogłyby rozjaśnić to i owo. Jak wielu mieszkańców dziczy, druidka jakoś podświadomie nie ufała spisanym słowom; nieporównywalnie większą wartość miały te mówione i przekazywane z ust do ust. Najlepiej byłoby zapytać Albusa osobiście, niż łykać kurz z tych stert - w jej mniemaniu - niepotrzebnego śmiecia. Głupia jednak nie była; po tym, co widziała i usłyszała w podziemiach, wiedziała już, że wleźli do jamy rozeźlonego niedźwiedzia i choć na razie nie groziło im pożarcie, niemądrze byłoby szukać jej groźnego lokatora w niezbadanych głębiach podziemi. Zanim jeszcze powędrowała z powrotem do przydzielonej im sali, krzyknęła do zatopionej w lekturze dwójki (która zapewne jej nie usłyszała):
- Jak wam się odechce tego ślepienia w papierzyska, to wpadnijcie że się wykąpać! - i sama ruszyła spełnić ten zamiar.
- Kostrzewo - odezwał się Shando - potrzebuję ziół na pobudzenie. Padam z nóg, a muszę jeszcze ustać.
- Gołą rzycią na mrowisko usiąść. Pierunem budzi - druidka wyszczerzyła kły - Ano nie mam, bo wam tak spieszno w podziemia było leźć, że nie miałam kiedy za korzonkami się rozejrzeć. Może ta czarna szkarada w kuchni trzyma takowe - zastanowiła się na głos - A póki co, to wskocz do wody. Ciut się rozluźnisz, to i senność minie - uśmiechnęła się szeroko, co przy jej orczym uzębieniu wyglądało, jakby miała zamiar pożreć jakieś małe dziecię.
- Kop w dupę migiem z brudu otrząsa i pchły przegania. Leć do tej łaźni, chyba że wolisz alternatywę. Może rzeczywiście potem dołączę - uśmiech Shando był równie uroczy, gdyż lubił odpowiadać pięknym za nadobne. Kostrzewa prychnęła jak kot w odpowiedzi i poszła.

Shando szybko przejrzał leżące na stole tytuły, a zaciekawiony Burro niemal wisiał mu na ramieniu, choć na magii książkowej nie wyznawał się ni w ząb i tytuły niewiele mu mówiły. Znaczy się: tyle co nic. Historia Netherilu, Cieniem przez magię, Nekromantyczne zamysły i Historia dalekiej Północy - cztery opasłe tomiszcza starczyłyby nie na jedną, a sto nocy pobieżnego nawet czytania. Calimshanin wybrał jedną i rozpoczął lekturę; dwie nieprzespane noce dawały o sobie znać; i bez dogadywania druidki wiedział, że sił nie starczy mu na długo.

Burro sięgnął po Historię dalekiej Północy; wydawała się najbardziej przystępna ze wszystkich, no i zgodna z jego zainteresowaniami. Skoro była na wierzchu to musiała być ważna. Może będzie tam o królach i śpiewaczkach. Gdy jednak ruszył ją ze stosu, spod papierów wypadła kolejna, znacznie chudsza pozycja. Widać było, że nie jest to lektura, która wyszła spod pióra zawodowego kopisty - na kartach nie było ani ozdobnych zawijasów, ani drobnych ilustracji, oprawa też prosta. Ani chybi dziennik.

Niby nie wypada czytać. Niby to osobiste i w ogóle. Ale w końcu po coś tu przyszli. I te skórowane trupy, i tak księga z nekromancją na okładce… Burro przełknął ślinę i znalazł pierwszą zapisaną stronę.

Najpierw myślał, że to jakiś szyfr. Im dłużej jednak czytał tym bardziej dochodził do wniosku, że czarodziejowi musiała zerwać się w głowie owa sprężynka łącząca jedno ucho z drugim (dzięki której, jak powszechnie wiadomo, można poruszać uszami), czyniąc przy tym w mózgu Albusa straszliwe spustoszenie. Bo przecież te brednie nijak nie trzymały się kupy! Niziołek jednak, w przeciwieństwie do Shando, był wyspany, a wrodzona ciekawość aż buzowała pod kudłatym czerepem. Więc czytał. Deliberował. Analizował. A im dłużej myślał, tym bardziej nie podobały mu się wnioski, które wyglądały spomiędzy wierszy. Raczej zaś wyglądała spomiędzy nich osobowość Albusa - a co jak co, ale Burro ludzkie i nieludzkie charaktery szacować umiał. Ot, skrzywienie zawodowe. Co byłby z niego za karczmarz jakby na pierwszy rzut oka nie potrafił ocenić osoby, która pojawiała się w drzwiach Werbeny? Kpina, nie gospodarz!
Tak czy siak z kart dziennika wyłaniał mu się obraz człowieka dumnego - a raczej zarozumiałego; zadufanego w sobie, marzącego o wielkości. Ba! Nieśmiertelności wręcz! A równocześnie kiszącego się we własnym sosie, zbyt głupiego lub tchórzliwego by zrealizować własne ambicje. I - sądząc po zawartości dziennika - na całe szczęście.

Niektóre wpisy były całkiem sensowne i pojawiały się dość regularnie. Wynikało z nich, że Albus odkrył coś ciekawego w barbarzyńskich legendach i uparcie drążył temat. Dość dosłownie - torturując, a finalnie skórując żywcem napotkanych członków północnych klanów. Opisy rytuałów, które miały wyciągnąć informacje z jeńców sprawiły, że Burro zupełnie odechciało się jeść, a unoszący się z kociołka zapach przyprawiał go o mdłości. Poszukiwania Blackwooda wiązały się z jakimś zdarzeniem sprzed dziesięcioleci, dzięki któremu jeden z szamanów klanu Kamiennych Żmij uzyskał nieśmiertelność. Jako ożywieniec, ani chybi - tego kucharz nie musiał się nawet domyślać. No bo i jak inaczej - jako bóg? Przecież wtedy by go współplemieńcy nie zabili, a tu - czarno na białym - stało, że wykończyli nadambitnego pobratymca. Czego jak czego, ale żyjący w symbiozie z naturą koczownicy nie tolerowali łamania odwiecznych praw. Tylko czy uśmiercili go finalnie? Tu Albus śmiał wątpić, a Butterburowi przeszedł po plecach kolejny dreszcz.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 03-07-2014 o 08:18.
Sayane jest offline