Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2007, 11:21   #1
Sir_herrbatka
 
Reputacja: 1 Sir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Dom Nadziei - SESJA PRZERWANA

Rozdział 1: "Przedstawienie musi trwać!"

Jak to wojna? Jak to moloch? Jak to spełniona apokalipsa?

Front został daleko na północy. Bardzo daleko. W Vegas można było uwierzyć, że front to fikcja a świat toczy się dalej swoim przedwojennym rytmem. W Vegas nie było widać gwiazd, księżyc zaś świecił wyblakłym blaskiem przyćmiony przez światła z ziemi, światła miasta.

Vegas płonęło setkami neonów, żarówek lampek i wszystkim co człowiek zdołał tylko wymyślić by wygnać ze swojej okolicy ciemność, rozbrzmiewało cały czas muzyką z przed stu lat. Barwy żyły własnym życiem, pulsowały i tańczyły wywołując zawroty głowy. Tylko co jakiś czas w idealnej elektronicznej harmonii pojawiały sie potknięcia gdy jakieś elektryczne źródło światła okazywało się być uszkodzonym przez czas i kilowaty energii które przez nie przepłynęły. Ale po chwili zapalało się coś innego jakby chciało ukryć te kilka chwil słabości nieśmiertelnego Vegas...

To miasto miało w sobie coś szalonego, coś będącego jego siłą i jego największą słabością. Jakaś dzika żądza życia, coś co przeobraża się chwilami w pęd ku samozniszczeniu...

Vegas i tak jest nieśmiertelne... i niezmienne.

Tak jak przed wojną zjeżdżały się tutaj setki bogaczy gotowych przepuścić przez palce majątek o którym inni mogli tylko pomarzyć. Tak samo rzesze nędzarzy wierzyły, że zgarną fortunę w kasynie. Vegas jest naprawdę niezmienne.

Przechodząc zatłoczonymi ulicami można było dostrzec ludzi którzy żyją tutaj. Jeden rzut oka pozwalał na zrozumienie prawa tego miasta.

Tancerki, kelnerki podające prawie nie radioaktywne drinki, krupierzy, szulerzy, gangsterzy jak ze starych filmów. Wszyscy wiedzieli jedno, jedno zdanie podniesione do rangi sensu istnienia, prawa przetrwania i mantry powtarzanej dzień i noc.

„Przedstawienie musi trwać!”

Przechadzając się nieśpiesznie ulicą pełną błyszczących świateł kilku wędrowców w zupełnie innych częściach miasta mijała kolejne rzędy budynków, w których co noc trwała szalona zabawa. Hałas i jaskrawe błyski potrafiły pomieszać rozum i oszołomić. Zdawało się, że otoczenie zmieniało się, co chwila nie pozwalając zawiesić na niczym oka.

Dopiero po chwili otępienia zatrzymali się przed jednym z kasyn. Nad jego wejściem wisiał wielki telebim na którym Elvis śpiewał.

http://www.youtube.com/watch?v=AdUbcOFET58

Piosenka pasowała do tego miejsca. Żywa energiczna, jak całe Las Vegas. Wielu przechodniów przyglądało się Królowi i jego partnerką. Słychać było niewybredne komentarze wypowiadane niemalże z każdym znanym akcentem. Kilka nawet padło w językach, które z całą pewnością nie pochodziły od Amerykańskiego. Gdy Król Rock&Rollu znikł z ekranu ludzie zaczęli się powoli rozchodzić. Części, jak było zamierzeniem Kasyna, weszło przez drzwi pod Telebimem. Niektórzy przystanęli przed plakatami rozwieszonymi na ścianach kasyna. Wszystkie wyglądały identycznie:



Zazwyczaj ludzie tylko przelatywali wzrokiem po napisach i szli w swoją stronę. Jednak trójka z nich stała przez chwilę i obserwowała uważnie tło, na którym błyszczały napisy. Każdy z nich zerkał to na Plakat to na zdjęcie czy też rysunek który trzymali w dłoniach.

Tym czasem gdzieś dalej...

Arnold nacisnął hamulce, ale dopiero po dłuższej chwili wóz kempingowy stanęł bezruchu. Tym samochodem nie można było się rozpędzić, ani też szybko zatrzymać. Nie wydawało się jednak, że mu to przeszkadza.

Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Chciał, zdaje się, niczym dżentelmen obejść samochód i otworzyć drzwi dla pasażerki. Został jednak zatrzymany w połowie drogi przez inną damę.

Niska, ciemnowłosa i drobna Kate trzymała dłonie w kieszeniach spodni, ciężar ciała przeniosła na jedną nogę i wpatrywała się zdumionym spojrzeniem w samochód i Arnolda. Wpatrywała się jednak tylko przez krótką chwilę.

-Arnold, powiedz mi, tylko szczerze: po jaką cholerę brałeś MÓJ wóz?

Arnold staną w połowie kroku i mrukną coś pod nosem, coś cichego. Nie dało się usłyszeć co. Kate zmrużyła oczy zaglądając przez brudną szybę do wnętrza auta.

-Ona? Arnold... nie pamiętasz co mówił Autobot?

Arnold wzruszył tylko ramionami w obojętny sposób. Kate zaś podeszła do wozu zaglądając do wnętrza.

-No to może, mi przynajmniej piwo postawisz w ramach przeprosin. Hm?

Spojrzała jeszcze raz na pasażerkę.

-A tobie to chyba powinien postawić nawet dwa...

Dominique uśmiechnęła się tylko delikatnie do kobiety w odpowiedzi.. To dziwne, ale czuła się tutaj akceptowana, a co jeszcze dziwniejsze, sama akceptowała wszystkich Transformersów, nie zależnie od tego jacy byli.. A byli baaaardzo różni..

Arnold odwrócił się i zaczął maszerować przed siebie. Rzucił tylko za siebie:

-Właśnie piwo ci ucieka!

Kate odwróciła się i ruszyła szybkim ale przy tym nieskoordynowanym krokiem za nim. Dogoniła go bardzo szybko, głównie dla tego że pozwolił na to.

-Bierzemy Johnego, siedzi w kinie.

Arnold wzruszył ramionami.

-Pewnie znajdzie się w barze coś co normalnie dodaje się do drinków a nie zawiera alkoholu...

-Arnold! Traktujesz go jak dziecko!

Późniejsze słowa były wypowiedziane tak cicho że ledwo można było je dosłyszeć.

-A jak mam go traktować?

Kate oraz Arnold zniknęli za rogiem ulicy. Kobieta w kabinie samochodu została sama na ciemnym placu, nieopodal, w prawo, jak pamiętała znajduje się wspomniane kino samochodowe w którym rezydowali Transformersi.
 
__________________
Arriving somewhere but not here
Sir_herrbatka jest offline