| Czarny Las Dzień trzeci, świt Wilk leżał u stóp śpiącej Mary, leniwie zamiatając ogonem podłogę. Jeszcze jako szczeniak był sprytniejszy od innych zwierząt swojego gatunku. W końcu jako jedyny umknął myśliwym, którzy zabili mu matkę a rodzeństwo złapali w sieci. Potem zaś znalazł sobie ludzkie szczenię, które chroniło go przed innymi ludźmi. Dziwne było, że jej słuchali; w ogóle ludzka hierarchii była dla wilka niezrozumiała, a przecież i tak rozumiał więcej od innych zwierząt swojego gatunku. Pewnego dnia jego człowiek poradziła go przed sobą i długo patrzyła mu w oczy - potem nieoczekiwanie zrobił się drugi dzień, a pojmowanie świata i Mary przez Strzygę zmieniło się diametralnie. Dlatego teraz się martwił. Ten białofutry samiec... jego człowiek stanowczo zbytnio się nim interesowała. Och, nie bał się, że wybierze go jako partnera; choć dorastała nadal była szczeniakiem - nie przeszła nawet swojej pierwszej cieczki (zresztą i Strzydze daleko było jeszcze do możliwości dawania szczeniaków). Toteż chowaniec nie obawiał się konkurencji ze strony ciemnego elfa na tym polu. Jednak Mara była człowiekiem Strzygi i wilk był zwyczajnie zazdrosny. Wcześniej Mara nie interesowała się innymi dwunogami prawie wcale - najwyżej bawiła się z jednym samczykiem z miasta, ale on był tylko szczeniakiem; no a teraz był zdechły. Za to białe futro był groźnym samcem; wilk czuł emanującą z niego siłę i rządzę mordu. Pozostawało tylko podkuli ogon i spuścić uszy w geście uległości. I nie odstępować swojej samicy ani na krok. Nagle nos Strzygi wyłapał won krwi. Białe futro poruszał się bezszelestnie, ale zapach jego ofiar przylgnął do niego na dobre; jak do każdego drapieżnika. Chowaniec napiął mięśnie. Samica spała, reszta dwunogów nawet nie drgnęła. Chwilę zastanawiał się czy by ich nie zbudzić, ale respekt przed obcym był zbyt wielki. No i jego człowiek nie była w stosunku do obcego agresywna, podobnie jak i reszta dwunogów. Może czuli w nim przywódcę stada? Zresztą białe futro wcale się nie interesował Marą. Podszedł za to do jednego z kundli i pochylił się nad nim. Bez pazurów, zębów ani ostrego żelaza; po prostu przytknął coś do twarzy leżącego. Wyszeptał mu do ucha kilka słów, po czym zniknął w mroku, a kundel poszedł za nim. Strzyga przez chwilę nasłuchiwał, lecz nic podejrzanego nie doleciało już do jego uszu. Kundel był żywy i poszedł za białym futrem z własnej woli. Chowaniec doszedł do wniosku, że niepotrzebnie się martwił, toteż zwinął się w kłębek na nogach Mary i poszedł spać. ➹➹➹ Thog szedł. Czuł się dziwnie - jak gdyby spoglądał na wszystko gdzieś z tylu własnej głowy nie mając wpływu na to, co się z nim dzieje. Nogi same niosły go w głąb ciemnego korytarza. Usilnie próbował sobie przypomnieć gdzie i po co, ale czuł jakby jego umysł spowijała mgła; całkiem jak wtedy gdy wraz z innymi orczymi podrostkami opił się cichaczem resztek rytualnego wywaru. We łbie szumiało, świat wyginał się w pląsach, a w ustach miał gorzkawy posmak ziół i magii. Zupełnie jak teraz. A Thog nienawidził magii. Pewnie dlatego w myślach kotłowało mu się tylko jedno słowo: ZABIJ! Półork zatrzymał się przed jakimiś drzwiami i zdecydowanie nacisnął klamkę. Czemu akurat przed tymi? Może dlatego, że zza nich akurat dochodził mocny zapach ziół i innych podejrzanych ingrediencji kojarzący się mu ze smrodem chaty szamana. Na pewno dlatego. W środku zobaczył bałagan zaiste podobny do tego, jaki widział kiedyś u czaromiota w swojej wiosce - tylko większy. Zaś wśród fiolek, stosów suchych ziół, psujących się, źle wyskrobanych skór stał zgarbiony, łysawy człowieczyna, mruczący coś niewyraźnego pod nosem. Thog warknął gniewnie i rzucił się na dziada z toporem, choć wcale nie pamiętał by zabierał go z sali. Jednak czarodziej - tak, półork był pewny, że to właśnie znienawidzony mag - odwrócił się błyskawicznie, czujny niczym jastrząb… i mieszaniec zamarł w pół ruchu, a uniesiony do ciosu topór mało nie przeważył go do tyłu. - Proszę, proszę… co my tu mamy? - wychrypiał Albus, obchodząc Thoga wokołoi oglądając go sobie jak jakąś osobliwą rzeźbę, a półork mógł tylko wodzić za nim wściekłym spojrzeniem. - Szczur? Miau nie mówił, że mamy w domu szczury… A może jesteś jego szczurkiem, co? - mag zbliżył nos do skamieniałego adwersarza i dokładnie go obwąchał. Ktoś obdarzony czułym powonieniem jak, dajmy na to, Burro zapewne padłby w tej chwili zemdlony, lub uznał to przynajmniej za przerażające doświadczenie. Jednak Blackwood nawet się nie wzdrygnął. - Taaak… no cóż, zdarza się, nie pierwszy raz, nie ostatni - zamruczał. - I co z tobą zrobić szczurku, co? Skór mam na razie zapas - wskazał na zarobaczony stos pod ścianą - i inne rzeczy na głowie. No, no, nie szczerz tak na mnie zębów, wyglądasz jak wiewiórka. O, to jest to! Wiewióreczka! Zostaniesz moją małą wiewióreczką; przynajmniej do rana! Tylko nie obgryź mi orzeszków - zachichotał obleśnie i wymruczał kilka słów. Thog poczuł się naraz lekki i wolny, a cała ochota na mordowanie magów przeszła mu jak ręką odjął. Nie oponował gdy Albus wypchnął go za drzwi, opętany myślą o orzechach i wspinaczce. Raz i drugi przymierzył się do którejś z kolumn, ale iluzje były oporne wobec jego prób, toteż truchtem podążył w stronę, z której - jak mu się wydawało - dobiegał zapach lasu, porzucając po drodze swoją broń. Zwinnie jak kuna (bardzo spasiona kuna) wspiął się po schodach i błyskawicznie wdrapał na najbliższe drzewo, przyprawiając o palpitacje serca małe drapieżniki, które dobrały się do smętnych resztek jakie zostały po złowieszczych łasicach. Na całe szczęście dla Thoga niedługo miał nastać świt. ➹➹➹ Burro zerwał się skoro świt mimo zarwanej nocy; w końcu był niziołkiem interesu i musiał co rano wstawać by go pilnować. Jego krzątanina zbudziła Shando; niestety podstępny plan by samemu iść poszukać Albusa spełzł na niczym, gdyż podniecony kucharz niemal siłą zaciągnął go do sypialni reszty, bo podzielić się efektem nocnych zmagać z zakurzonymi tomiszczami. Tam Kostrzewa z Marą również już nie spały, a “uprzejme” szturchnięcie druidkiego kostura zbudziło i smacznie śpiącego Vara, który chrapał niemal tak irytująco jak śpiewał. Brakowało tylko Thoga. Jego posłanie było puste i zimne, a plecak leżał obok, jednak półorka - ani widu, ani słychu. Nie było również jego topora. ~
Ostatnio edytowane przez Sayane : 07-07-2014 o 09:45.
|