Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2014, 22:19   #60
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarny Las
Dzień trzeci, świt


Wilk leżał u stóp śpiącej Mary, leniwie zamiatając ogonem podłogę. Jeszcze jako szczeniak był sprytniejszy od innych zwierząt swojego gatunku. W końcu jako jedyny umknął myśliwym, którzy zabili mu matkę a rodzeństwo złapali w sieci. Potem zaś znalazł sobie ludzkie szczenię, które chroniło go przed innymi ludźmi. Dziwne było, że jej słuchali; w ogóle ludzka hierarchii była dla wilka niezrozumiała, a przecież i tak rozumiał więcej od innych zwierząt swojego gatunku. Pewnego dnia jego człowiek poradziła go przed sobą i długo patrzyła mu w oczy - potem nieoczekiwanie zrobił się drugi dzień, a pojmowanie świata i Mary przez Strzygę zmieniło się diametralnie.
Dlatego teraz się martwił. Ten białofutry samiec... jego człowiek stanowczo zbytnio się nim interesowała. Och, nie bał się, że wybierze go jako partnera; choć dorastała nadal była szczeniakiem - nie przeszła nawet swojej pierwszej cieczki (zresztą i Strzydze daleko było jeszcze do możliwości dawania szczeniaków). Toteż chowaniec nie obawiał się konkurencji ze strony ciemnego elfa na tym polu. Jednak Mara była człowiekiem Strzygi i wilk był zwyczajnie zazdrosny. Wcześniej Mara nie interesowała się innymi dwunogami prawie wcale - najwyżej bawiła się z jednym samczykiem z miasta, ale on był tylko szczeniakiem; no a teraz był zdechły. Za to białe futro był groźnym samcem; wilk czuł emanującą z niego siłę i rządzę mordu. Pozostawało tylko podkuli ogon i spuścić uszy w geście uległości. I nie odstępować swojej samicy ani na krok.

Nagle nos Strzygi wyłapał won krwi. Białe futro poruszał się bezszelestnie, ale zapach jego ofiar przylgnął do niego na dobre; jak do każdego drapieżnika. Chowaniec napiął mięśnie. Samica spała, reszta dwunogów nawet nie drgnęła. Chwilę zastanawiał się czy by ich nie zbudzić, ale respekt przed obcym był zbyt wielki. No i jego człowiek nie była w stosunku do obcego agresywna, podobnie jak i reszta dwunogów. Może czuli w nim przywódcę stada? Zresztą białe futro wcale się nie interesował Marą. Podszedł za to do jednego z kundli i pochylił się nad nim. Bez pazurów, zębów ani ostrego żelaza; po prostu przytknął coś do twarzy leżącego. Wyszeptał mu do ucha kilka słów, po czym zniknął w mroku, a kundel poszedł za nim.

Strzyga przez chwilę nasłuchiwał, lecz nic podejrzanego nie doleciało już do jego uszu. Kundel był żywy i poszedł za białym futrem z własnej woli. Chowaniec doszedł do wniosku, że niepotrzebnie się martwił, toteż zwinął się w kłębek na nogach Mary i poszedł spać.

➹➹➹

Thog szedł. Czuł się dziwnie - jak gdyby spoglądał na wszystko gdzieś z tylu własnej głowy nie mając wpływu na to, co się z nim dzieje. Nogi same niosły go w głąb ciemnego korytarza. Usilnie próbował sobie przypomnieć gdzie i po co, ale czuł jakby jego umysł spowijała mgła; całkiem jak wtedy gdy wraz z innymi orczymi podrostkami opił się cichaczem resztek rytualnego wywaru. We łbie szumiało, świat wyginał się w pląsach, a w ustach miał gorzkawy posmak ziół i magii. Zupełnie jak teraz. A Thog nienawidził magii. Pewnie dlatego w myślach kotłowało mu się tylko jedno słowo: ZABIJ!

Półork zatrzymał się przed jakimiś drzwiami i zdecydowanie nacisnął klamkę. Czemu akurat przed tymi? Może dlatego, że zza nich akurat dochodził mocny zapach ziół i innych podejrzanych ingrediencji kojarzący się mu ze smrodem chaty szamana. Na pewno dlatego. W środku zobaczył bałagan zaiste podobny do tego, jaki widział kiedyś u czaromiota w swojej wiosce - tylko większy. Zaś wśród fiolek, stosów suchych ziół, psujących się, źle wyskrobanych skór stał zgarbiony, łysawy człowieczyna, mruczący coś niewyraźnego pod nosem.



Thog warknął gniewnie i rzucił się na dziada z toporem, choć wcale nie pamiętał by zabierał go z sali. Jednak czarodziej - tak, półork był pewny, że to właśnie znienawidzony mag - odwrócił się błyskawicznie, czujny niczym jastrząb… i mieszaniec zamarł w pół ruchu, a uniesiony do ciosu topór mało nie przeważył go do tyłu.

- Proszę, proszę… co my tu mamy? - wychrypiał Albus, obchodząc Thoga wokołoi oglądając go sobie jak jakąś osobliwą rzeźbę, a półork mógł tylko wodzić za nim wściekłym spojrzeniem. - Szczur? Miau nie mówił, że mamy w domu szczury… A może jesteś jego szczurkiem, co? - mag zbliżył nos do skamieniałego adwersarza i dokładnie go obwąchał. Ktoś obdarzony czułym powonieniem jak, dajmy na to, Burro zapewne padłby w tej chwili zemdlony, lub uznał to przynajmniej za przerażające doświadczenie. Jednak Blackwood nawet się nie wzdrygnął. - Taaak… no cóż, zdarza się, nie pierwszy raz, nie ostatni - zamruczał. - I co z tobą zrobić szczurku, co? Skór mam na razie zapas - wskazał na zarobaczony stos pod ścianą - i inne rzeczy na głowie. No, no, nie szczerz tak na mnie zębów, wyglądasz jak wiewiórka. O, to jest to! Wiewióreczka! Zostaniesz moją małą wiewióreczką; przynajmniej do rana! Tylko nie obgryź mi orzeszków - zachichotał obleśnie i wymruczał kilka słów. Thog poczuł się naraz lekki i wolny, a cała ochota na mordowanie magów przeszła mu jak ręką odjął. Nie oponował gdy Albus wypchnął go za drzwi, opętany myślą o orzechach i wspinaczce. Raz i drugi przymierzył się do którejś z kolumn, ale iluzje były oporne wobec jego prób, toteż truchtem podążył w stronę, z której - jak mu się wydawało - dobiegał zapach lasu, porzucając po drodze swoją broń. Zwinnie jak kuna (bardzo spasiona kuna) wspiął się po schodach i błyskawicznie wdrapał na najbliższe drzewo, przyprawiając o palpitacje serca małe drapieżniki, które dobrały się do smętnych resztek jakie zostały po złowieszczych łasicach.

Na całe szczęście dla Thoga niedługo miał nastać świt.

➹➹➹

Burro zerwał się skoro świt mimo zarwanej nocy; w końcu był niziołkiem interesu i musiał co rano wstawać by go pilnować. Jego krzątanina zbudziła Shando; niestety podstępny plan by samemu iść poszukać Albusa spełzł na niczym, gdyż podniecony kucharz niemal siłą zaciągnął go do sypialni reszty, bo podzielić się efektem nocnych zmagać z zakurzonymi tomiszczami. Tam Kostrzewa z Marą również już nie spały, a “uprzejme” szturchnięcie druidkiego kostura zbudziło i smacznie śpiącego Vara, który chrapał niemal tak irytująco jak śpiewał. Brakowało tylko Thoga. Jego posłanie było puste i zimne, a plecak leżał obok, jednak półorka - ani widu, ani słychu. Nie było również jego topora.

~
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 07-07-2014 o 09:45.
Sayane jest offline