Czas się dłużył. Chwile mijał bezpowrotnie w akompaniamencie już-pijanego barda, oraz prawie-zaraz-na-pewno-pijanej klienteli lokalu. A minęła ledwo godzina...
Obok
Kiry wyrósł nagle
Yoren, która, gdy ujrzała jego twarz, omalże nie spadła z krzesła ze strachu.
Yoren był jednym z niewielu przedstawicieli starej rasy w Gyhst, niewielu krasnoludów przebywało w tym mieście dłużej niż kilka dni, a już na palcach jednej ręki prawdopodobnie można było policzyć krasnoludy mieszkające na stałe w mieście. Żaden, nawet ćwierć zdrowy na umyśle krasnolud nie zapuszczał się do Veor... ale nikt nie mówił, że Yoren był całkiem zdrowy.
-
Na górę. Pierwszy pokój po prawej. Arol czeka. - rzucił lapidarnie.
Kira również słyszała co nie co o Yorenie, ale nigdy nie miała okazji z nim rozmawiać. Sądząc z plotek, nie byłoby o czym. Krasnolud słynął wręcz ze swojego opanowania i zwięzłego stylu wypowiadania. W dodatku w mieście niewielu ludzi się go czepiało, mimo głęboko zakorzenionej nienawiści Veorczyków do starej rasy. Musiał być doskonale znany... i skuteczny w rozbijaniu nosów.
Odwrócił się do ciekawsko przyglądającemu się sytuacji
Sontonowi.
-
Ty też. - burknął, po czym odszedł od nich.
Killmea i
Darrel obserwowali krasnoluda od dłuższej chwili, szedł w ich kierunku. W pewnym momencie, jakiś gruby mężczyzna wylał, niby przypadkiem, kufel piwa na niego. Ten tylko stanął, spojrzał się na niego, i kontynuował chód w ich stronę. Sytuacja wyglądała na "opanowaną".
-
Hej, pokurczu, coś ci się wylało na łeb! - krzyknął do niego mężczyzna, prowokując bójkę. Zapewne czuł się pewnie, w towarzystwie pięciu innych ludzi przy stole, którzy jak na zawołanie zarechotali z jego zaczepki.
Kira była przekonana, że oni *prawdopodobnie* o Yorenie nie słyszeli. Przynajmniej mogła naocznie się przekonać o prawdziwości plotek. A przynajmniej jednej plotki. Yoren zatrzymał się. Grajek nagle przestał grać, rozmowy także jakby ucichły.
-
Togard, ten pan ma już chyba dość. - Yoren powiedział donośnie do karczmarza, stojącego za szynkwasem.
-
Yoren, tutaj wszyscy mają dość. Po to tu przychodzą. - krasnolud jakby uśmiechnął się, krótki żart uspokoił sytuację, w karczmie znów zaczął się gwar. Prowokator, otępiały, nie wiedząc co ze sobą począć, usiadł w towarzystwie swoich kompanów.
Wtedy się zaczęło. Krasnolud w trzech krokach znalazł się przy mężczyźnie, chwycił go za kędzierzawe włosy i zaczął wprasowywać jego twarz w szczeliny drewnianego stołu. Jego kamraci aż odskoczyli z przerażeniem, widząc, jak w ciągu kilku chwil zmasakrował człowieka w stopniu uniemożliwiającym poznanie go przez rodzoną matkę. Skończył, krasnolud puścił włosy grubasa, które trzymał się jego głowy na słowo honoru.
Wynieśli go z przybytku. Rozmowy toczyły się nadal, jakby to nigdy się nie stało.
Yoren podszedł do
rodzeństwa.
-
Odłóż - rzucił do
Killmey, która odruchowo ściskała rękojeść sztyletu pod stołem. Skubany był dobry.
-
Arol czeka na górze. Pierwszy pokój z prawej. - rzucił, ścierając szarą szmatką krwawe krople z rąk.
-
A miałem zakład... żadnej rozkwaszonej gęby przez dwa dni. Znowu przegrałem - krasnolud, z ironicznym uśmiechem na twarzy oddalił się w stronę szynkwasu.
Kira,
Sonton,
Killmea i
Darrel dotarli pod wskazane drzwi. Wszyscy mieli na twarzy wypisaną w mniejszym, bądź większym stopniu konsternację, wynikającą z faktu przebywania w towarzystwie. Zanim ktokolwiek zapytał o co chodzi, drzwi do pokoju otworzyły się do środka, a przez nie wybiegły dwie *skąpo* odziane półelfki, które znikły gdzieś za zakrętem korytarza. W środku, wśród kilku poduch i tkanin leżał
Arol. Gdy was zobaczył, natychmiast wstał. W zębach trzymał dymiącą się fajkę.
Gnomy, ze względu na swoją anatomię, były całkiem ciekawym widokiem. Ta niewielka rasa o wzroście zazwyczaj nie przekraczającym 90cm być może i nie dorównywała pod względem tężyzny, czy wytrzymałości krasnoludom, czy ludziom, aczkolwiek posiadała inne talenta, które pozwalały im egzystować w tym świecie. W Veor mają swój własny odpowiednik powiedzenia "gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta". Brzmi ono "dokopie ci jak gnom".
-
Co tak stoicie jak te cielęta? Właźcie do środka! - rzucił do nich, po czym zamknął za wami drzwi.
-
No, wszyscy w komplecie... - policzył ich ruchem głowy. -
No, prawie wszyscy. Mniejsza z tym. Co wam tak długo zajęło dotarcie tutaj? - zapytał, siadając w obitym skórą fotelu, w którym prawie całkowicie się zapadał.