Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2014, 21:34   #10
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Przez chwilę Tigget stał i spoglądał na rozgwieżdżone niebo. W jakiś sposób wydawało mu się, że gwiazd jest więcej a samo niebo leży dużo niżej, jakby ogniste punkty miały za chwilę pospadać im na głowy.

Potem szeryf przeszedł się wzdłuż obozowiska i dopiero upewniwszy się, że wszystko jest w należytym porządku. Dopiero wtedy zawinął się, jak reszta w koc, udając na spoczynek.


Czas płynął powoli. Ludzie z grupy pościgowej spali jednak niespokojnie, z bronią pod ręką. Pierwszy raz od początku pościgu byli tak blisko Harpera, a plątanina skał stanowiła wymarzone miejsce na zasadzkę. Dziki Diabeł mógł zaryzykować dywersję. Gdyby podszedł ich w nocy, poranił lub spłoszył konie, pościg na takim pustkowiu mógłby stanąć pod znakiem zapytania. Nic więc dziwnego, że co i rusz któryś ze śpiących przewracał się na boku, czy wręcz budził się nasłuchując niespokojnie.

Ale mijały kolejne kwadranse, a nic się nie działo. Możliwe, że Diabeł nie pomyślał o zasadzce, a może nie miał wystarczających sił, by ją umiejętnie przeprowadzić. Gwiazdy migotały na niebie, gdzieś pośród skał, z oddali, wył kojot.

Nadeszła pora zmian wart i mężczyźni poszli na wyznaczone posterunki.

Hawkes udał się w stronę skał w towarzystwie Arnolda Blacka, krępego i małomównego pomocnika kowala z jakiegoś zadupia. Jordan i Wolf czekali na nich w ukryciu, a kiedy zmiennicy podeszli bliżej Wolf zerknął na Hawkesa, jakby bezwiednie przypisując mu większą rolę, z racji wieku i doświadczenia zapewne, a może ze względu na sławę otaczającą rewolwerowca.

- Wydaje mi się, że coś tam widziałem – szepnął na powitanie wskazując dyskretnie głową kierunek – pokruszone kamienie jakieś dwadzieścia, trzydzieści metrów od ich posterunku. – Pół godziny temu.

- Królik, albo lis – uspokoił zmienników Jordan, spluwając pomiędzy skały.
Zapewne miał rację, ale lepiej było zapamiętać miejsce.

- I uważajcie. W okolicy roi się od grzechotników. Jeden całkiem spory okaz o mało nie wpełznął do portek Jordana.

- Pomyliłeś węża z czymś innym, koleżko – zarechotał Jordan przerzucając swoją strzelbę przez ramię. – Idę spać. Nie zaśnijcie.

W tym samym czasie Wielebny i Brian Wilkebaw poszli zluzować Higginsa i Gardena przy drugich skałach. Drugi posterunek leżał kawałek dalej, niż pierwszy, ale nie na tyle daleko, by można go było uznać za wysunięty od reszty obozowiska. Obaj mężczyźni – duchowny i stary cowboy szli powoli, nie śpiesząc się. Głownie ze względu na nogę Briana. Spokojne tempo pozwalało również rozprostować mięśnie po krótkim, nie dającym wypoczynku, śnie.

Kiedy podeszli bliżej, od razu wyczuli, że coś jest nie tak. Rewolwer w ręce Jeremiasha pojawił się szybciej, niż myśl. Cichy trzask odciąganego kurka był prawie niesłyszalny. Ostrożnie, nie wszczynając jeszcze zbędnego alarmu, rozejrzeli się wokół.

Po chwili byli już pewni, że ani po Higginsie i Gardenie nie pozostał żaden ślad. Było oczywistym, że trzeba poinformować o tym wydarzeniu resztę grupy pościgowej. Nim jednak podjęli decyzję, czy narobić hałasu, czy też zachować w tej sprawie dyskrecję, wydarzyło się coś, co ucięło ów problem.




Krzyk doszedł od strony koni, – czyli z najbezpieczniejszej i najpilniej strzeżonej części obozowiska. Wierzchowce spętano tuż obok ognisk, zaledwie o kilka kroków od śpiących ludzi, a ich pilnowanie było jedynie dopełnieniem formalności, a nie faktyczną potrzebą.

Krzyk był na tyle głośny i przejmujący, że postawił na nogi cały obóz. Noc wypełniły zaskoczone okrzyki, szczęk odbezpieczanej broni . Nikt jednak nie strzelił, co świadczyło o dobrym morale ekipy.

- Co jest? – ponad zamieszanie dało się słyszeć głos Tiggeta.

- Szeryfie. Szeryfie. Musi pan to zobaczyć.

- Mac Arthur, zabezpiecz teren. Kto trzyma warty?!

Po chwili chaos został opanowany i szeryf odzyskał kontrolę nad sytuacją, i wtedy dopiero zorientowali się, jak blisko nich przesunęła się Kostucha.

- Zabierzcie go stąd – Tigget z kamienną twarzą wpatrywał się w ciało Solomona Craiga, który miał za zadanie pilnować konie, a którego znaleźli martwego kilka kroków od wyznaczonego posterunku, z gardłem rozciętym od ucha, do ucha.

Szop Muller kucał przy ziemi, a stary przyjaciel tropiciela - Pacho Evanderro – przyświecał mu pochodnią.

- Ślad mokasynów – Muller podniósł wzrok na mężczyzn, dzielących swoją uwagę na okoliczne, skąpane w ciemnościach skały oraz myśliwego. – Chyba.

- Chyba? – Tigget nie krył zdziwienia. Po raz pierwszy słyszał z ust Szopa Mullera takie słowa.

- Chyba.Potwierdził stary traper. - Ktoś, kto poderżnął gardło nieszczęsnemu Solomonowi, poruszał się, jak duch.

- Indianie?

- Pewnie tak.

- Sprawdź jeszcze posterunek Gardena i Higginsa. Wy trzej – szeryf wskazał wybranych ludzi. – Nie odstępujcie Szopa nawet o krok.

- Zerknij jeszcze na ten kamień, panie Tigget – Szop wskazał kamień, kilka kroków od miejsca, w którym znaleźli ciało Craiga.

Wszyscy spojrzeli. Ktoś, kto zapewne odpowiadał za śmierć ich kompana, nabazgrał coś krwią zamordowanego na jasnej powierzchni kamienia.

- Jesteś w stanie podjąć trop tych mokasynów, Szop?

- Nie wiem. To rudny teren. Szczególnie nocą. A ten, co zarżnął Solomona, jest naprawdę cholernie dobry, panie Tigget. W nocy, łatwo może nas wystrychnąć na dudka.

- A co z Gardenem i Higginsem?

Wieść o zaginięciu dwójki wartowników zdążyła już obiec obozowisko. Mimo, że nikt tego głośno nie powiedział, większość sądziła, że obaj zaginieni mają uśmiechy na gardłach podobne do tych, którym uśmiechał się Craig.

- Zajmiemy się tym o świcie – zdecydował Tigget. - Jeśli to ludzie Harpera lub dzicy, mogą chcieć, byśmy zaczęli szukać teraz. Do tej pory, panowie, broń w gotowości. Nikt nie wychodzi na stronę bez asysty. To tyczy się również pani, pani Reed. Ma pani piękne, długie włosy. Dzicy ucieszyliby się z takiego skalpu.

Ktoś zarechotał, zupełnie bez powodu, ale ktoś inny uciszył go ostrym, niewybrednym słowem.

- Rozumie pani powagę sytuacji, pani Reed – twarde spojrzenie szeryfa nie odrywało się od twarzy wdowy, ale tylko niewyraźne mruknięcie kobiety było odpowiedzią, która musiała zadowolić Tiggetta.

- Przeczekamy do rana …

Znów coś przerwało mu w pół zdania.




To były strzały. Prawdziwa kanonada, która rozpętała się w jednej chwili.

Nierówna palba, dość odległa, ale na tyle bliska, by móc ją zignorować. Co niektórym, o bystrzejszym niż reszta słuchu, wydawało się jeszcze, ze słyszą w tej strzelaninie jakieś krzyki, ale odległość i ukształtowanie terenu mogły wprowadzać ich w błąd.

- Co jest?! – zapytał ktoś mało rezolutnie, ale szybko uciszyły go syknięcia reszty.

- Szykować konie – rozkazał Tigget. – Jedziemy tam.

- A co z Craigiem?

- A co ma być, nie żyje – warknął gniewnie szeryf.

- A co z Higginsem i Gardenem? Jeśli wrócą?

- To nas odszukają, albo zawrócą. Na koń!



Nim wsiedli na konie i ruszyli w drogę, strzały ucichły.

- Cholera – Tigget zawahał się.

Widać było, że nie jest zdecydowany.

- Niech ludzie zdecydują. Jedziemy czy czekamy do rana?

Szeryf odwrócił się stronę siedzących na siodłach ludzi.

-Głosujemy. Kto jest za tym, by jechać niezwłocznie, niech powie, „za”, kto jest za tym, by poczekać do rana, niech powie „rano”!

Za! Rano! Za! Rano!

Dwudziestu jeden mężczyzn z grupy pościgowej podzieliło się wyraźnie na dwie grupy. Jedenastu, w tym Szop Muller byli za tym, by poczekać do rana. Dziesięciu, w tym zastępca szeryfa – Mac Arthur, byli za niezwłoczną jazdą. Sam Tigget wstrzymał się ze swoją decyzją, czekając, aż wypowie jeszcze ta ósemka, która została zakrzyczana przez resztę pościgu.

- Jedźmy!

- Czekajmy!

Twarze mężczyzn, oświetlone płomieniami pochodni wydawały się gorzeć wewnętrznym przekonaniem. Nikt już nie pamiętał o martwym Solomonie Craigu oraz o zaginionych Higginsie i Gardenie. Teraz liczył się tylko wybór pozostałych i decyzja szeryfa.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-07-2014 o 21:20.
Armiel jest offline