Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2014, 23:27   #8
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wbrew pesymistycznym zapowiedziom Rubin i jej koń nie znaleźli się na ścieżce wojennej. Zapewne nie była to wielka miłość, ale jakoś się dogadywali. Najważniejsze było to, ze Rubin nie wylądowała na zadku w pyle drogi i ze jej koń nie uciekł z radosnym rżeniem.
- Dawno temu jeździłaś? - spytał.
- Będzie z dwieście lat albo coś około - mruknęła w odpowiedzi, usilnie przy tym się starając by na siodle się utrzymać zachowując przy tym poprawną postawę. Nigdy w życiu by sobie nie darowała gdyby śmiech wywołała czy to u Gareta, czy przechodniów.
- Świetnie wyglądasz jak na swoje lata - odparł Garet.
- Słucham? - zapytała nieco zdziwiona jego słowami. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę iż padły w odpowiedzi na jej nierozważne słowa. - Wybacz… Od dziecka nie dosiadałam wierzchowca, widać jednak iż coś w pamięci zostało skoro wciąż w siodle jestem miast kosztować pyłu drogi.
Garet obrzucił ją powątpiewającym dość spojrzeniem, ale nie skomentował ostatniej wypowiedzi, ani też nie nawiązał raz jeszcze do dziwnego przejęzyczenia.
Bo zapewne było to przejęzyczenie... Rubin wyglądała na taką, co ledwie wiek do zamążpójścia stosowny osiągnęła, zachowania miała dziwne, nie zawsze do dorosłej kobiet pasujące, ale kot w “Złotym Smoku” na jej widok podkulił ogon i udawał, że go nie ma, by po chwili odczołgać się w odległy kąt, zaś pilnujący obejścia kundel udał, ze ma wolne i schował się w budzie, chociaż innych gości obdarzył stosowną porcją warknięć i szczeknięć. Wyczuły paskudny charakter, czy też coś się kryło pod ładną dla oka powłoką?
Plotki głosiły, że najznamienitsi magowie czy wiedźmy znali różnorakie zaklęcia, co odmłodzić potrafiły, albo i wygląd odmieniały. Może i teraz wraz z Garetem podróżowała dwustuletnia wiedźma? A może rusałka jaka, co sobie postanowiła z naiwniaka zażartować dla nie wiadomo jakich celów?
Odpowiedź na to pytanie musiało jednak poczekać do chwili, aż dziewczynie zbierze się na szczerość.

***

Niechęć Rubin do zatrzymania się w karczmie była dla Gareta niezrozumiała, ale - przynajmniej na razie nie zamierzał oponować. Podczas pięknej pogody nie miało to znaczenia. No i - na razie przynajmniej - nie byli w okolicach, gdzie grasowało wiele dzikiego zwierza. Już prędzej bandyci, ale na upartego i każdego karczmarza można by za takiego uznać.
Z drugiej strony - co innego niechęć do spędzania noclegu pod dachem, co innego zwalenie na kogoś innego wszelkich obowiązków związanych z rozbiciem obozowiska. A to właśnie zrobiła Rubin, znikając między drzewami.
- Woda. Jasne. - Garet wzruszył ramionami.

Pierwszym krokiem było zadbanie o wierzchowce. Nie po to biedacy musieli dźwigać i jeźdźców, i bagaże, by teraz czekać, aż jeźdźcy zechcą rozpalić ognisko, najeść się, rozbić namioty. Dopiero gdy konie zostały rozkulbaczone, a potem przywiązane w taki sposób, by mogły skubnąć tu i tam kilka listków, Garet miał trochę czasu, by rozejrzeć się dokoła. Miejsce było bardzo dobrze wybrane i, co było widać, odwiedzane od czasu do czasu. Gdzieś w okolicy musiała być woda. Ale jeśli brać pod uwagę fakt, jak dawno temu Rubin zniknęła, to do strumyka musiał być niezły kawałek.
A jednak okazało się, że tak nie było... Wydeptana wśród zarośli ścieżka wiodła prosto nad strumyk. W zdecydowanie innym kierunku, niż udała się Rubin.
Garet sprawdził, jak smakuje woda, a potem wrócił po wierzchowce. Dopilnował, by się napiły, po czym wrócił z nimi do obozowiska.
Gdy wszystkie trzy konie zaczęły skubać to trawę, to liście, Garet zabrał się za rozpalanie ogniska.

Stał już namiot Gareta, nad ogniem odgrzewała się zabrana z karczmy pieczeń, a Rubin stale nie wracała.
- Jakieś licho ją porwało? - zastawiał się Garet, spoglądając w leżące na skraju polanki juki - własność dziewczyny. - Głodna nie jest? Chyba nie jada jak wąż, raz na tydzień?
Z toporkiem w dłoni wkroczył między drzewa, by narąbać nieco drew. Zapas opału na polance bez problemu starczyłby do rana, ale porządny wędrowiec zostawia miejsce w stanie takim, jakie je zastał. I jeszcze lepiej zaopatrzone.

Słońce zniknęło już za wierzchołkami drzew, gdy wreszcie spomiędzy krzewów wynurzyła się Rubin.
- Nie miałam czasu żeby znaleźć coś innego - powiedziała. - Tylko coś takiego było akurat pod ręką - dodała, pokazując pokaźnych rozmiarów złoty puchar. - Znalazłam za to dość stare wino, które powinno smakować lepiej niż zwykła woda. No, a konie to się zawsze ze strumyka mogą napić, prawda?
- Masz niewątpliwy talent do zaskakiwania mnie - powiedział Garet. Wstał na jej widok i gestem poprosił, by usiadła na zwalonym pieńku udającym krzesło. - A konie bez wątpienia nie gustują w starych winach. Zresztą już się napiły.
- Już? - zapytała wyraźnie zdziwiona. - Nie sądziłam że aż tak długo mnie nie było. No cóż, przynajmniej nie trzeba będzie chodzić dla nich po wodę.
Usiadła, tam gdzie jej wskazano, po czym odłożywszy ciężki kielich na bok, zaczęła wyjmować rzeczy które ze sobą przyniosła w niewielkim plecaku, którego bez wątpienia wcześniej ze sobą nie miała.
- Wstąpiłam na chwilkę do domu - wyjaśniła wyjmując porządnie zakurzoną butlę która mogła zawierać zarówno owe wino jak i truciznę jakąś, lub coś nawet gorszego. - To trochę daleko więc musiałam się spieszyć przez co zapewne zapomniałam o stu i jednej rzeczy.
Garet nie wspomniał o krzyczącym braku gościnności.
- Zjesz coś, czy już jadłaś w domu? - spytał. - Nie mamy kaczki - zaznaczył.
- Nie miałam czasu niczego złapać, oczywiście że coś zjem. Umieram z głodu - jej mina wyrażała ogromną radość z tego, że Garet pomyślał o jej potrzebach.
Złapać? To zabrzmiało ciekawie, ale może Rubin miała na myśli “wpaść do kuchni i chwycić kawałek szynki czy chleba”. Ale skoro miała czas na puchar i wino... Chyba że chodziło o kaczkę czy kurę. Mimo wszystko dziwne.
- Częstuj się. - Garet rozłożył prostokątne płótno niczym obrus, po czym położył na to chleb, szynkę i pęto kiełbasy. Całość okrasił kawałkiem sera.
Rubin przez chwilę rozkoszowała się zapachem jedzenia nim zgarnęła pęto kiełbasy w swoje drobne dłonie i dość zachłannie się za nie zabrała.
- Podróżowanie we dwoje wydaje się znacznie lepszym pomysłem niż w pojedynkę. Szkoda tylko, że wcześniej przeczucia mi nie dopisywały. Nawet nie wiesz jak nudno jest jadać samemu - mruknęła między jednym, a drugim kęsem.
- Próbowałem tej przyjemności - odparł Garet. - Uwierz mi, wszystko zależy od towarzystwa.
I od ilości jedzenia, dodał w myślach.
- Skoro tak twierdzisz - odparła. - Widocznie masz rację. Dobrze w takim razie, że tak udanie się dobraliśmy.
Garet tylko skinął głową. Jak na razie w owo dobranie się wierzył... średnio.
Kiełbasa zniknęła szybciej niźli można się było spodziewać. W przeciwieństwie do apetytu dziewczyny, który najwyraźniej nigdzie się nie wybierał. Garet zlustrował dziewczynę, ponownie zastanawiając się, gdzie w tym szczupłym ciele podziewają się znikające zapasy. Nim jednak przyszła kolej na szynkę, Rubin najwyraźniej nie gustowała zbytnio w chlebie, sięgnęła po butlę z winem by otworzyć ją i nalać im wina do kielichów, które również ze sobą przyniosła. Nie były one złote jak puchar na wodę, odznaczały się jednak niezwykłą urodą i zdobieniami, które musiały wyjść spod ręki mistrza.
- Nie znalazłaś czegoś... prostszego? - spytał Garet. - To wygląda na cenne i stare. Szkoda by było, gdyby taki kielich się zgubił albo zniszczył.
- Jakbym to pierwszy raz słyszała. Po co mieć rzeczy z których się nie korzysta? Były akurat pod ręką więc je zabrałam. Jak wrócę i będę miała więcej czasu to może poświęcę go na szukanie. Czyżby aż taką różnicę robiło, w czym wino pijemy? - Dla Rubin zdecydowanie ów szczegół nie miał najmniejszego znaczenia.
- Dobre wino w dobrym towarzystwie nie wymaga dodatkowej oprawy - odparł Garet. - Ważne jest, co i z kim się pije. To drugie jest zresztą ważniejsze.
Wedle zdania Rubin, Garet zdecydowanie zbytnio szczegółów się czepiał. Postanowiła jednak nie wypominać mu owego marudzenia. Nie znał jej ani nie wiedział jak żyła. Widać było wyraźnie iż dla niego odrobina piękna do zwyczajnej kolacji na polanie dodana, to niemal grzech był. Zdecydowanie świat uległ zmianie większej niźli by chciała. Gdzie te czasy gdy jadąc na piknik zabierano ze sobą wozy pełne złotych kielichów, tac i półmisków? Jak nic minąć musiały dawno i na dodatek całkiem o nich zapomniano. Względnie Garetowi nie oprawa, a towarzystwo przeszkadzało, co było nawet gorsze. Nie widziała bowiem niczego czym go urazić mogła, a wręcz przeciwnie. Wszak postarała się, odbyła długą drogę do domu, przyniosła ze sobą wino i złoto na dalszą drogę. Czy jemu się wydawało, że ona mieszka za pobliskim drzewem?!
Humor Rubin zdecydowanie się pogorszył co dało się poznać po niedokończonej szynce, która wylądowała na “obrusie”.
- Najwyraźniej niepotrzebnie się starałam - mruknęła wstając i przeciągając zmęczone mięśnie. Taka droga w tak krótkim czasie, na dodatek nawet słowa podziękowania za ów trud. Jak nic miała ochotę coś przysmażyć.
Garet z pewnym zaskoczeniem spojrzał na Rubin. Najwyraźniej nie odpowiadało jej to, że jej towarzystwo uznał za ważniejsze, od kryształowej zastawy. Ciekawe tylko, czy nie będzie jej żal, jak się kielichy potłuką, albo trzeba będzie zostawić wszystko, uciekając na złamanie karku. Tylko wtedy się okaże, że to jego wina, bo jej nie ostrzegł.
- Jadąc na poszukiwanie przygód nie zabiera się takich rzeczy, bo niepotrzebnie uwagę nieproszonych osób przyciągają - powiedział. Podobnie jak sianie złotem na prawo i lewo, o czym już nie wspomniał, bo za późno na takie nauki było. - Poza tym, gdy kielichem w łeb oponenta trafisz, to skutek być musi, a nie tylko kilka skorup.
- Skoro takie niepraktyczne to przecież można je tu zostawić albo sprzedać w najbliższym mieście. Tak mi one potrzebne jak lawina w górach.
Rubin także zdawała się czegoś nie rozumieć, a mianowicie tego dlaczego Garet drąży dalej temat.
- Jak ci tak na tym zależy to zabiorę cię do mego domu i pozwolę wybrać odpowiednie kielichy na ową misję ratowania królewny. To jedynie nieco dalej niż klepsydrę drogi stąd.
Ryzykowała wiele ale też drażnienie jej mogło mężczyźnie na zdrowie nie wyjść, a to wyjątkowo leżeć jej zaczęło na sercu. Widać rozsądek musiał zejść na dalszy plan tym razem. Poza tym w razie czego mogła go zawsze na kolację przerobić...
- Nie, spokojnie - odparł. - W końcu to twoje rzeczy. Jeśli nie będzie ci ich żal, to nie ma sprawy. A w ogóle to dziękuję za poczęstunek. Twoje zdrowie. - Uniósł puchar.
- Proszę - mruknęła, jednak nie wzniosła toastu. Miast tego zabrała się za urządzanie sobie legowiska. Miejsca było dość zarówno przy ogniu jak i pod drzewami. Rubin wybrała to które niemal groziło jej spaleniem. Nie żeby jej zimno było, ot lubiła ogień.
Garet z pewnym zaciekawieniem przyglądał się dziewczynie, która najwyraźniej zamierzała spędzić noc pod gołym niebem, chociaż w jukach miała namiot. To była jednak jej sprawa. Nawet gdyby miała złapać katar.
- Zaraz wracam - powiedział, zabierając ręcznik i kawałek mydła, po czym ruszył w stronę strumyka.
Gdy wrócił, Rubin leżała już pod kocem. Rozwieszone na pobliskich krzaczkach części garderoby sugerowały, że dziewczyna ma dość zdrowe podejście do nocnego stroju.
- Dobranoc - powiedział, wchodząc do namiotu.
- Dobrej nocy - odparła dziewczyna.
 
Kerm jest offline