Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2014, 11:46   #11
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę - to właśnie czynię. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę


To miała być spokojna noc, a przynajmniej o taką modlił się Wielebny. Jednak gdy tylko kolba Peacemakera znalazła się w jego dłoni, wiedział już gdzieś w głębi siebie, że coś jest nie tak. Wodził oczyma w ciemnościach wypatrując zagrożenia, a palec na spuście tylko czekał aż wróg pojawi się w zasięgu wzroku. Instynkt i lata doświadczeń nauczyły go ostrożności, jednak jak się po chwili okazało, nie każdy przyswoił sobie te proste zasady. Solomon Craig leżał z gardłem poderżniętym od ucha do ucha. Wielebny przyklęknął jeszcze nad trupem, nim go jego towarzysze zabrali, i nakreślił znak krzyża na jego czole szepcząc:

Wszystko idzie na jedno miejsce:
powstało wszystko z prochu
i wszystko do prochu znów wraca

Wstał powoli lecz jakby na chwilę wyłączył się z tego, co się działo dookoła niego. Głos, krzyki gdzieś tam były, lecz Wielebny jakby na chwilę zamarł w bezruchu. Powoli wyjął cygaro i zapalił je. Nie był zły czy zdenerwowany, po prostu myślał. Nawet jeśli Craig nie był doświadczony, to ten kto go zabił musiał być. Sposób w jaki zakradł się do wartownika, bezszelestne poruszanie się i precyzja z jaką zabił mówiły jedno - nie był amatorem. Znał się na rzeczy i był w tym cholernie dobry. To najbardziej martwiło Johnstona. Nieważne było czy był to jakiś Indianin, czy ktoś z bandy Harpera. Liczyło się tylko to jak bardzo im zagrażał. Zaciągnął się mocno powracając do tego co działo się dookoła, by w końcu wypuścić gęstą chmurę dymu z ust. Colt znalazł się na ponownie w kaburze, a Wielebny podszedł do miejsca gdzie spał. Z pod koca wyjął swojego Winchestera i sprawdził czy jest załadowany. Pewności nigdy za wiele. Na szczęście był.

Szeryf całkiem sensownie wydawał rozkazy, stawiając bezpieczeństwo innych nad pościg. Nawet Jeremiaha zaczął robić się delikatnie spięty, bowiem sytuacja stała się naprawdę poważna. W dodatku pojawili się kolejni zaginieni, co nie tylko nie wróżyło dobrze dla dalszej części wyprawy, ale i znacznie uszczuplało siły pościgowe.

Jakby było mało wrażeń, niespodziewanie rozległy się strzały. Na szczęście były one dalekie i nie zwiastowały im kolejnych kłopotów. Może i dobrze, nie warto było kusić losu. Decyzja, którą trzeba było podjąć nie była prosta, bowiem ta porywcza strona jego charakteru chciała pognać za tym skurwysynem i dorwać go.Dodatkowym plusem przemawiającym za tym było to, że i tak nikt już pewnie nie zmruży oka. Za dużo wydarzeń jak na jedną noc, zbyt wiele strat. Wielebny jednak przez ostatnie cztery lata nauczył się pokory i cierpliwości. Pogoń w ciemną noc na nieznanym terenie jawiła się jako szaleństwo i mogła skończyć się spotkaniem ze Świętym Piotrem u bram raju. Do tego Wielebnemu się nie spieszyło, szczególnie że to prędzej Szatan zarezerwował mu u siebie lożę. Uśmiech delikatny pojawił się na twarzy mężczyzny, po czym ponownie zaciągnął się on cygarem. Wdech był mocny i głęboki, co dało mu dodatkowe sekundy na zastanowienie się nad odpowiedzią, po czym wypuścił ciemny, gęsty dym w górę. Kurwa jego mać, chciał powiedzieć na głos, lecz powstrzymał swój plugawy język od bluźnierstwa. Czuł jak zasycha mu w gardle, więc napił się wody z manierki.

- Poczekajmy do rana - rzekł enigmatycznie, bowiem nie zamierzał się tłumaczyć nikomu ze swoich decyzji. Bóg go osądzi w swoim czasie.

Ze spokojem przyglądał się reszcie i temu co oni sądzą. Na razie za krótko ich znał by ich oceniać, lecz powoli chciał zacząć wyrabiać sobie o nich zdanie. Miał im zawierzyć życie, więc warto było się przekonać jakimi ludźmi są. W milczeniu czekał aż reszta się wypowie, paląc w tym czasie swoje cygaro. Noc była młoda, choć księżyc zdążył pokryć się już czerwienią.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline