Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2014, 07:08   #16
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Prawdopodobnie, gdyby jakiś mag, sztukmistrz, czy inna obdarzona ponadnaturalnymi talentami istota zamieniła go miejscami z klepką młyńskiego koła, takiego jak u wuja Kielda w Hasbroo nie byłby bardziej skołowany niż w tej chwili, kiedy obudziły go wrzaski i zamieszanie.

Wir, zaskoczenie, prawie kompletny brak widoczności, dziesiątki dobiegających zewsząd i krzyżujących się doznań. Strach, zdziwienie i niedowierzanie, Pierwotny lęk myszy na wspomnienie pionowej źrenicy węża. Nagle płytki, cudem złapany haust powietrza i znowu pod wodę. W chaos wcale nie mniejszy i nie łatwiejszy do ogarnięcia. W permanentną dezorientację. W brak jakiegokolwiek pewnika.
Jedną, króciuteńką chwilę tylko lawirował na krawędzi jawy i snu, a i tego wystarczyło, żeby się najeść strachu lepiej niż słynnego specjału dnia w Apollosa Springs. Zostali zaatakowani?! Ktoś zginął!? Czy ja żyję?! Czy jestem ranny?!! A konie??!! Rozpaczliwych pytań przybywało, a nikt nie zdawał się czuć w obowiązku, by wyjaśnić mu co się właściwie do cholery stało, dzieje i ile z tych hiobowych wieści jest prawdą, a ile jeszcze sennym majakiem wyolbrzymionym koszmarnym kształtem nocy.

Ręce mu się trzęsły... - To z zimna... - powtarzał sobie
Gardło wyschło na wiór... - ...zwyczajne... po przebudzeniu...
Mocz cisnął boleśnie na pęcherz....

….wszystko przestało mieć znaczenie, kiedy dotarło doń, że w istocie KTOŚ ZGINĄŁ. Ktoś spośród nich – łowców padł ofiarą zabójstwa! Morderstwa, bo poderżnięte odo ucha do ucha gardło jednoznacznie wykluczało atak jakiegoś nocnego drapieżnika, zwierzęcia – poprawił się w duchu – kiedy przerażony nie potrafił oderwać oczu od szeroko rozkrojonego gardła Craiga. Człowieka, który pilnował ich koni a nawet nie zauważył nadchodzącej śmierci. Pilnował, bo umarł z wciąż otwartymi oczami. A umarł o metry dalej! Na tyle niedaleko, by mogło to być każde z nich!
Trzymający pochodnie odeszli. Światło i widok trupa zniknął, a Olsen, pochylony wciąż nie potrafił oderwać wzroku od miejsca gdzie leżał zakrwawiony Solomon Craig. Gdzieś z daleka jak z innego czasu docierały do niego strzępy tego, co działo się w obozie…
…. ślady mokasyna….rysunek na kamieniu….Higgins...Garden….zdania….pojedync ze słowa….szeryfa…. innych….strzały….STRZAŁY…. KANONADA – wydawało mu się, że nawet nie tak odległa.
Wyrwała go z odrętwienia i jak sprężyna pchnęła w kierunku koni, szczęśliwie wciąż spętanych pomimo całego nieszczęścia. Umysł na wysokich obrotach nadrabiał straty, a ręce automatycznie, zdawałoby się bez udziału woli wykonywały konieczne czynności. Derka, siodło, uprząż, klamry, troki juków, nawet – co stwierdził ze zdziwieniem – stan amunicji w bębnach rewolwerów.
Był w siodle. Mało tego. W kilka chwil znalazł się dokładnie pośrodku grupy Tiggeta. Strach spowodował, że nie miał zamiaru pozostać tej piekielnej nocy sam. Całym sobą pragnął ich widzieć wokół siebie, czuć śmierdzące oddechy i siłę tych mocnych jak rzemienie ludzi bezdroży. Nasycić się nią i potrafić… przestać się bać…

….przestać. Bo jedyne, co nadal się liczyło to dolary, które wciąż należało wydrzeć Dzikiemu Diabłu z gardła.

- Za – wychrypiał wciąż ściśniętym gardłem – Za, do ciężkiej cholery…
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 11-07-2014 o 07:10.
Bogdan jest offline