Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2014, 07:56   #101
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Gerald…? Gerald… - najpierw delikatnie potrząsnęła ramieniem mężczyzny, szepcząc jego imię a potem coraz bardziej desperacko i coraz mocniej nim szarpała, nim pozwoliła dotrzeć do swej świadomości myśli, że on się nie obudzi w ten sposób… Wydawał się… pusty. Jakby jego... dusza? gdzieś sobie poszła. Emma słyszała kiedyś o podróżach astralnych, ale nigdy nie widziała niczego takiego na oczy. A teraz nic innego nie przychodziło jej do głowy…
A do tego ta muzyka…
Czuła wyraźny zew… choć nie ona była przyzywana tą muzyką.
Więc o co…
Zesztywniała nagle, a potem jeszcze raz rzuciła się do budzenia towarzysza, powtarzając błagalnie ”nie… proszę… nie… nie Ty…” choć w głębi umęczonego umysłu wiedziała już, co się stało. To był magiczny sen i prawdopodobnie dopóki grał flet, dopóty Gerald się nie obudzi.
Znów była sama.
Usiadła i oparła się ciężko o nieruchome ciało mężczyzny, usiłując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Koszmar doprowadził ją do kolejnego rozdroża, stawiając przed trudnym wyborem.
Serce podpowiadało jej, by spróbowała po raz kolejny ocalić towarzysza, który tak bardzo jej pomógł. To, że widział w niej inną Emmę, nie miało znaczenia. Najważniejsze było, że wlał w nią nową siłę, gdy zaczęła poddawać się depresji. Ukoił ból i pomógł zapomnieć…
Rozum jednak upierał się, że zagrożenie ze strony tajemniczego grajka może być zbyt duże, przecież z potworem w ciele Antona nie poradziłaby sobie sama… jeśli zginie, nie pomoże ani sobie, ani Geraldowi. Czy podejmowanie takiego ryzyka ma sens? Może lepiej, jeśli zabierze swoje rzeczy i po prostu pójdzie dalej?
A co, jeśli grajek dopadnie i ją…?
Zza zaciśniętych zębów kobiety wydobyło się wściekłe warknięcie, dłonie zacisnęły się w pięści. Musiała się dowiedzieć, z kim ma tym razem do czynienia. Musiała pójść i odnaleźć tego grajka… dopiero wtedy oceni, czy ma w ogóle szansę na wyciągnięcie z kłopotów towarzysza.
Jedynego przyjaciela, jakiego teraz miała.

Przemierzając pogrążone w mroku uliczki posługiwała się słuchem szukając owego grajka. Spodziewała się spotkać zagrożenie więc trzymała broń w dłoni. Niemniej muzyka fletu sprowadziła ją do niewielko parku położonego wśród walących się ruin budynków. I urwała się, gdy Emma weszła pomiędzy drzewa. Ciężko było zlokalizować więc źródło dźwięku, bowiem…



… w parku owym była jedynie rzeźba młodego satyra z fletem, “osaczana” ze wszystkich stron przez rzeźby kamiennych aniołów. I nic innego nie było.
Przystanęła, cała spięta, podejrzliwie rozglądając się wokół. Podświadomie czekała na coś… niemożliwego. Że posąg ożyje i zacznie znów grać albo że anioły wzbiją się w powietrze… była przygotowana przede wszystkim do ucieczki. Czy to, że muzyka się skończyła oznaczało, że Gerald się obudził? Pomyśli, że go opuściła… A jeśli muzyka zacznie się na powrót gdy tylko Emma wyjdzie z parku?
Nie przekona się o tym, jeśli nie sprawdzi… Odczeka kilka chwil i powoli zacznie wracać. To chyba była najlepsze rozwiązanie…
Podchodząc Emma zauważyła, że u podstawy cokołu satyra leży… klucz. Niezwykły klucz… bo wykonany z kości, co ciekawsze... w owym cokole była też dziurka... pasująca do tego klucza.
A sama Emma zauważyła, że rzeźby aniołów, które… przed chwilą znajdowały się dookoła.



Teraz owe rzeźby ją osaczały, odcinając kolejne drogi ucieczki. Ale… kiedy zdążyły to zrobić? Przecież nie słyszała ruchu? Przecież… nie zauważyła by się poruszyły? Kiedy zmieniły położenie?
Była wyraźnie zmuszana do tego, by użyć klucza. A przecież zew nie był skierowany do niej… prawda? Słyszała to wyraźnie… a może nie? Ale jak to możliwe, że posągi się poruszyły? Kiedy zdążyły to zrobić? Przecież rozglądała się uważnie dookoła, była czujna…
I nic jej to nie dało. A teraz nie miała już wyjścia…
Powoli sięgnęła po kościany klucz i drżącą dłonią wsunęła do dziurki w cokole. Rozglądała się cały czas wokół, coraz bardziej przerażona. Nie miała pojęcia, jak zareagują posągi na jej działania i czy pozwolą jej odejść, gdy już zrobi, co chcą. Nie miała pojęcia, co się stanie, gdy przekręci klucz w zamku.
Ale nie miała wyboru…
Przekręcony klucz otworzył niewidoczne dotąd drzwi w cokole. Osunęły się z chrobotem, który jednak nie zdołał zagłuszyć delikatnego świstu w powietrzu. A może to był odruch?
W każdym razie Emma instykntownie odwróciła głowę, stając twarzą w twarz z aniołem, który “skamieniał” na jej oczach.
Krzyknęła, głośno, piskliwie. Dźwięk odbił się wielokrotnym, szerokim echem po całym dziedzińcu i z pewnością dotarł do zagubionego między uliczkami sklepu z bronią. Nie miała już wątpliwości, że to była pułapka, a ona dała się w nią zamknąć jak zwierzę w rzeźni.



Ze szponiastą dłonią blisko jej gardła, inne rzeźby też zbliżyły się do niej. Widać nie mogły się poruszać, gdy na nie patrzyła.
Kiedy wreszcie ochrypła od krzyku, sięgnęła drżącą dłonią po latarkę i nie spuszczając przerażającego posągu z oczu, tyłem wkroczyła do ciemnego wejścia w cokole grajka. Drzwiczki cofnęły się nieco pod naporem jej barku, szeroki snop światła omiótł zasuwkę. Nim zatrzasnęła za sobą drzwi, wyjęła z zamka kościany klucz. Nie mogła pozwolić, by koszmarne anioły podążyły za nią.
Słyszała drapanie o kamień… pazury i szpony… uwięziona w cokole posągu, otoczona przez zabójcze rzeźby oświetlała pomieszczenie latarką i… dostrzegła… wąski, wręcz klaustrofobicznie wąski tunel prowadzący w dół. Kto buduje coś w takiego posągu… ba… z punktu widzenia geometrii nie powinien istnieć! Był w ścianie cokołu... więc powinien prowadzić na zewnątrz. Był wszak dziurą w nim.
Jednak znów nie miała innego wyjścia. Zastanawianie się nad możliwością istnienia tunelu nie miało sensu… bo on istniał. Zaprzeczanie temu i tak nie sprawi, że tunel zniknie… co wcale nie było pożądane. Był jej jedyną drogą, więc ostrożnie nim podążyła. Powoli i ostrożnie, oświetlając drogę przed sobą i nasłuchując. Nie próbowała nawet się zastanawiać, dokąd ją zaprowadzi. Skupiła się tylko na tym, by iść naprzód i nie dać się ogarnąć panice… i oddychać. Tunel był tak potwornie ciasny…
Przeciskała się przez niego, ocierając ubraniem o zakurzoną podłogę. Latarka... padła gdzieś w połowie drogi. Emma nie wiedziała, jak długo się już przeciska. Była zmęczona, głodna i wyczerpana… gdy zobaczyła światełko na końcu tunelu.
Resztką sił dowlokła się do wyjścia, właściwie nie dbając już o to, czy hałas, który niewątpliwie robiła, cokolwiek do niej przyciągnie. Jej własny oddech zagłuszał jej wszystko inne, oczy, zmęczone ciemnością, niewiele dostrzegały w blasku. Ostatkiem zdrowego rozsądku zatrzymała się tuż przed końcem tunelu, usiłując dostrzec coś przed sobą. Wiedziała jednak, że nie ma dokąd pójść… jej jedyną drogą było iść naprzód, bez względu na to, co tam będzie.
Drogę zablokowała jej kratka… przyzwyczajone do ciemności oczy na moment oślepił blask światła dziennego. Ale po chwili oczy Emmy przyzwyczaiły się i dziewczyna zorientowała się, że kratka zakrywa otwór wentylacyjny którym przypełzła i… nie trzyma się zbyt mocno.
Wystarczyło jedno mocne pchnięcie, by kratka wypadła ze spękanej ściany. Z ulgą wyczołgała się z ciasnego szybu i położyła na plecach, oddychając z trudem ale też z wyraźną ulgą. Rozprostowała zdrętwiałe ręce i nogi i przymknęła oczy. Myślami była przy Geraldzie, po którego nie miała jak wrócić. Myśl o tym, że po raz kolejny sprawiła mu ból, nie była przyjemna. Czy znajdzie w sobie dość sił, by wydostać się z Koszmaru, czy zupełnie straci nadzieję… mogła się tego nigdy nie dowiedzieć. Miała jednak nadzieję, że weźmie się w garść i przeżyje… ona sama też powinna się skupić na tym, by przeżyć. Wyciągnęła z torby butelkę z wodą i łapczywie przywarła do niej ustami. Była głodna, ale nie miała już skąd wziąć jedzenia. Woda musiała wystarczyć. Po dłuższej chwili odpoczynku, gdy była już pewna, że nogi utrzymają jej ciężar, ruszyła dalej… na poszukiwanie wyjścia.
Dopiero po wyjściu na korytarz zorientowała się gdzie jest. Znów Heaven’s Hill... znów bezpieczna. Mimo, że sam hotel wyglądał jak scenografia z horroru, był dotąd oazą bezpieczeństwa w tym Koszmarze. No i znalazła tu już raz drogę do domu.
Z nową nadzieją poczuła też przypływ sił… ruszyła w znaną plątaninę korytarzy w poszukiwaniu tego szczególnego. Tego, w którym drzwi do pokoi oznaczone były symbolami z kart tarota. Nadal nasłuchując i poruszając się w miarę cicho, ale też z ulgą i niemal z radością rozglądając się wokół, syciła oczy widokiem znajomego miejsca. Jedyną “normalną” rzeczą w tym pokręconym świecie.
Były tam znów… były tak ostatnio. Rząd drzwi, każde z zamkiem na specyficzną kartę magnętyczną, każde czekające na swego uczestnika tej chorej gry.
Z ulgą podbiegła do drzwi opatrzonych symbolem Cesarzowej i wyciągnęła z kieszeni swoją kartę. Nieco już pomiętą, ale nadal będącą jej przepustką do wyjścia. Bez wahania przyłożyła ją do zamka i złapała za klamkę...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline