Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2014, 14:32   #205
aveArivald
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Przerażony Orin ruszyć się ni o stopę nie zdołał. Gdy oprawcy odjechali a on sam został, z dziupli wychodzić nawet nie śmiał. Pamiętajmy, że mogła go jeszcze resztka choroby dręczyć co razem z traumatycznymi doświadczeniami dnia owego, dało wstrząsającą mieszankę zalewającą barda przeraźliwym zmęczeniem, paraliżującym uczuciem bezsilności i strasznymi snami pełnymi rozczłonkowanych, byłych już towarzyszy. Spędziwszy całą noc w dziupli niziołek rozeznanie w czasie i terenie stracił kompletnie.

Dnia następnego, sprawę sobie zdając, że pomocy nie ma gdzie szukać, że nie dysponuje niczym co mogłoby mu pomóc w jego ziomków odnalezieniu, że został sam jak palec, i że jest głodny... Orin zapłakał... Począł każdego z bogów, których znał, o pomoc prosić. Wskazówkę czy znak jaki choćby. Później, gdy błagania nie poskutkowały, a przynajmniej nie w trybie natychmiastowym, szukać jedzenia zaczął. Gadał cały czas. Z rana do bogów. W południe do siebie. Wieczorem rozmawiał już z drzewami, ptakami, wiewiórką a nawet większymi, omszałymi kamieniami, które zdawały się być twarzami uśpionych olbrzymów. Wszystkich ich o wskazówki prosił, i o pomoc w odnalezieniu Neny lub Cathil. Albo chociaż Kesy, bo przecież spotkał ją w Trudzie, może medyczka gdzieś jego i Cathil szukała? Po zmierzchu rozglądać się za miejscem na nocleg zaczął.

Tak też snuł się po lesie. Samotny, przez przyjaciół, bogów i cały świat opuszczony. Coraz bardziej zmęczony. Coraz bardziej zdezorientowany. Las wydawał się mu ogromny. Nie wiedział gdzie szedł ani czy w kółko nie krąży. W końcu, gdy zmęczony i wyczerpany miał już zamiar w jakimś wykrocie się położyć i przykryć liśćmi, między pniami drzew, przez chwilę, zamajaczyło jakieś światełko. Rozbudzony i pełen nadziei ruszył w tym kierunku. Po kilkuset metrach starą, drewnianą chatkę przyuważył, w której przez otwarte drzwi wyraźnie rozpalone wewnątrz ognisko widział. Nad ogniem, na rusztowaniu kociołek wisiał. Przyglądał się dłuższy czas, aż go oczy rozbolały, lecz nie żadnego ruchu nie stwierdził. Do jego uszu nie dobiegały inne dźwięki niż otaczającego go lasu.

Chatka w jakiś sposób znajoma się mu wydawała i do wejścia zachęcała. Ciepłem i dobrym posiłkiem kusiła. Rozsądek podpowiadał żeby zatrzymać się, na pięcie obrócić i w lesie zniknąć. Może gdzieś niedaleko ukryć się i przyglądać kto zacz do chatki wróci. Bo, że wróci, było dlań pewne jak gwiazdy nieśmiało na niebie się już pojawiające. Nikt kociołka ot tak na ogniu przecie nie pozostawia.

Zadrżał. Było mu zimno. Nie wiedział do końca czy to naturalnej acz zdradzieckiej wilgoci lasu sprawka, w nocy z ciała resztki ciepła wyciągającej, czy może były to zwykłe emocje towarzyszące decyzji podejmowaniu. Ogień żywo pełgał do wejścia zachęcając a Orin z każdą chwilą coraz mocniej jego wpływowi ulegał. W końcu, gdy do jego nozdrzy zapach jadła dotarł, swe obawy przezwyciężył i powoli, starając się zachować spokój, do chatki podszedł. O schronienie chciał prosić, więc sensu ukrywania swej obecności nie widział, jednak zanim zapukać w drewniane drzwi się zdecydował, przystanął i jeszcze raz się przysłuchał.

Nic tylko cisza i strawy nad ogniem bulgotanie. Chata na pustą wyglądała. Właściciel musiał sobie pójść gdzieś, ale jak się Orin domyślał, ten tajemniczy ktoś odejść daleko nie mógł. Zapach kusił. Ciepło przywoływało. Izba zapraszała i w pewien sposób aurę spokoju i bezpieczeństwa roztaczała. Bard dłużej już opierać się nie mógł.

W środku chatka była pusta, jeśli kociołka nie liczyć, który pachniał obłędnie, drewnianego zydelka i prostej pryczy oraz ziół pod stropem wiszących.
- Oczywiście, że się możesz poczęstować - starucha ze skołtunionymi siwymi włosami miskę pełną strawy doń wyciągała. W naczyniu kawałki mięsa oraz warzyw pływały. Pojawiła się nagle, za jego plecami, gdy tylko odwrócił się na chwilę. Nawet nie usłyszał jak weszła. Czy to... - Tak, tak... - przytaknęła.
Nagłe olśnienie. Wiedział skąd tą chatę zna! Skąd tą staruchę zna! Miał okazję ją już spotkać, wtedy nad jeziorem! Tak niedawno i jednocześnie tak dawno temu...
- Dz... Dziękuję... - wyjąkał zaskoczony Orin przyjmując miskę.
Chwilę stał nie mogąc nawet się ruszyć. Intensywnie oczami mrugał i to staruszce, to misce, to znów wnętrzu chatki się przyglądał. Wszystko tak prawdziwie wyglądało! Nie było mowy, że to sen! W jednej sekundzie w jego głowie całe mnóstwo pytań się zrodziło, lecz wypowiedzieć ledwie jedno z nich zdołał...
- Jak... Jak to możliwe? Jak ja... się tu znalazłem? - przez chwilę zastanawiał się nawet czy przez przypadek w drodze jakiegoś jeziora nie mijał, ale nie, takie coś byłoby przecież nie do przeoczenia!
Dopiero po zadaniu pytania uświadomił sobie jak ono jest głupie. Przecież sam, dosłownie przed chwilą i w pełni świadomie próg tego domostwa przekroczył. Mimo wszystko zdawało się, że starucha rozumie co bard miał namyśli.
- A dlaczego gwiazdy świecą a dojrzały owoc spada z drzewa? - odpowiedziała pytaniem. - Zadajesz pytania nieistotne. Nie po to tutaj się znalazłeś. Nie tego chciałeś się dowiedzieć. Czy one przybliżą cię do celu?
Zamieszała łyżką w zupie i sobie również nalała do drewnianej miski.
- Jedz... Nabierz sił. To twój ostatni ciepły posiłek na następnych kilka dni - zanurzyła łyżkę i siorbnęła głośno.
Orin też drewnianą łyżkę w pachnącym sosie chciał zanurzyć, lecz w ostatnim momencie zawahał się. Nie znał tej kobiety. Ostatni raz gdy się z nią widział skończył następny dzień swoją śmiercią. Zadrżał. Za żadne skarby jeszcze raz tego przeżywać by nie chciał.

Jedno było pewne. Dysponowała mocą. Była czarodziejką, wiedźmą, tudzież szamanką. Ba! Może nawet druidką jak Nena! Wszystko jedno. Już wtedy, po otrząśnięciu się z pierwszego szoku dla niziołka pewnym niemal było, że mimo kruchej powłoki cielesnej kobieta ta wiele więcej niżby się wydawało wie i potrafi.

Pewnikiem też celowo jego uwagę na pytania zwróciła. Cóż... Miał ich wiele. Oj tak. Pytanie tylko czy mógł jej zaufać? Zerknął to na kobietę, to na kociołek nad ogniem cicho bulgoczący. Kiszki marsza mu zagrały, jednak póki co przed próbowaniem potrawy się wstrzymał. Myślał chwilę. Bardzo chciał uniknąć, jak mu to starucha przedstawiła, pytań nieistotnych, lecz z drugiej strony równocześnie jakoś ją sprawdzić zamierzał. Zaczął improwizować.
- Więc wiesz jak mam na imię? - zapytał i na wieloznaczną i wymijającą odpowiedź czekał.
Zacmokała niezadowolona przekrzywiając głowę.
- Nie ufasz mi - znowu nie odpowiedziała na jego pytanie. - Nie masz powodu aby mi ufać. Mały, nieufny człowieczek.
Siorbnęła raz jeszcze z łyżki. Wyłowiła kawałek mięsa. Włożyła do ust i zaczęła żuć. Przełknęła.
- Mogłabym zostawić cię samego, błądzącego w lesie, na pastwę dzikich zwierząt. Mogłabym...
Podniosła wskazujący palec. Długi, kościsty, i do czoła niziołka go przybliżyła. Bard wpatrywał się w niego urzeczony nie mogąc się ruszyć. Dotknęła czoła. Jej dotyk był zimny a później wszystko zniknęło.

Zawisł w nicości. Nawet nie zawisł, bo jego też nie było. Nie było nic, tylko świadomość. A później z nicości, niczym delikatne pajęcze sieci, splątane nitki losu się wyłowiły. Widział jak się rozdwajają, jak biegną w różne strony. Nadmiar informacji, którymi jego świadomość była bombardowana sprawiał, że z każdą chwilą robiło się mu coraz bardziej niedobrze. Wśród wielu nici swoją wyłowił i zobaczył przyszłość z losami osób splątaną. Z tymi osobami które znał ale też z tymi, które dopiero poznać miał. Tą złą też zobaczył i chciał krzyczeć, chciał wyć lecz zobaczył nagle tą lepszą.

Tak wiele swoich przyszłości zarejestrował w tak krótkim czasie, że nie był w stanie tego ogarnąć. Nie był w stanie tego zrozumieć. I w jednej chwili znalazł się z powrotem w ubogiej chatce, z wizji jak ryba z wody wyrzucony.

Upuścił miskę. Strawa po klepisku się rozlała. W głowie wirowało jeszcze. Umysł nie był w stanie przyjąć informacji, których przed chwilą doświadczył. Jedynie słaba świadomość tego czego przed chwilą był świadkiem rytmicznie w głowie pulsowała. Oddychał szybko, jakby wcześniej oddech na dłuższą chwilę wstrzymał. Świat tańczył wokół.
- Zjedz - starucha wcisnęła mu miskę w pustą dłoń. - Pomoże.
Pod Orinem nogi do tego stopnia się ugięły, że siedzeniem na twarde klepisko chatki klapnął. Trwał tak chwilę wpatrzony w... wpatrzony w... Cóż, na co spoglądał nie dało się jednoznacznie stwierdzić. Miał otwarte oczy, jednak sprawiał wrażenie jakby wszystko przenikał wzrokiem, patrzył za. Tak jakby patrzył, ale nie widział. Albo widział, ale zupełnie co innego niż drewno, z którego ściany były zbite.

Te twarze. Jedne znał. Część z nich całkiem niedawno poznał a część czas wytarł z jego pamięci niemal doszczętnie.

Zamrugał. Powoli zaczynał widzieć. Widzieć co innego niż twarze i nici losu. Najpierw kształty. Później kolory. Słyszał. Też. Kociołek cicho bulgoczący. Iskry pod nim trzaskające. Zaczął również... czuć... Tak. Niewielka porcja. Gorący posiłek. Ten z miski. Na dłoń mu chlapnął. Zapiekło. Z niewielkim opóźnieniem palce w kubrak wytarł, zupełnie tak, jakby ból do jego świadomości dopiero po dłuższej chwili docierał.

Te twarze... Znikły, jednak z pamięci wiele wspomnień przywołały. Wiele też z przyszłości ukazywały. Za wiele. W głowie na samo wspomnienie się mu zakręciło, więc odrzucił je, potrząsnął głową wszelkie resztki wizji i chaotyczne wspomnienia odganiając.

Nagle lodowaty dreszcz poczuł i niemal momentalnie oprzytomniał. Cóż to, czary? - pomyślał, z niejakim szacunkiem ale także strachem starusze się przyglądając. Czy to co widziałem... co to u licha było? Jakieś zaklęcie? Iluzja wytworzona pod wpływem magii przez mój własny umysł?

Twarze...

Opuścił głowę, niemal nos w zupie zanurzając. Bądź co bądź wniosek się jeno jeden nasuwał... Gdyby chciała mnie ubić, pewnikiem już by to uczyniła. Dlatego też spróbował.

Było smaczne.
- Czy to... czy to była przyszłość? - zapytał ostrożnie zupełnie jakby z wariatem rozmawiał, jakby uważając by samemu się nim nie stać. Po pierwszym łyku zupy w trzewiach mu zabulgotało. Żołądek domagał się więcej.

- Jedna z wielu - Starucha skinęła twierdząco głową. - Wiele z możliwych.

- Któraś z nich na pewno poprowadzi mnie do Wieży... - zastanowił się bard - Albo i więcej niż jedna... - znów się zamyślił wpatrzony w babinkę. Nie chciał zbyt oczywistych lub naiwnych pytań zadawać. Zdążył się zorientować, że takie tylko jego rozmówczynię zirytują. Skupił się na poważnie po czym rzekł - Jednak nie wiem czy będę w stanie sobie je przypomnieć. Ścieżki. Te właściwe. Te... dobre…
Starucha zamruczała, jak kot drapany za uchem.
- Samotne drzewo na wzgórzu targane jest wiatrem, wystawione na uderzenia piorunów. - wymruczała. Na pozór zmieniając temat rozmowy, lecz Orin czuł, że daje mu wskazówki. - Prawdziwa burza złamie go, zniszczy.
Ogień strzelał wesoło. Ciepło dawało poczucie przytulności, jedynie wiatro ściany chatki się opierający, przypominał, że tam na zewnątrz ciągle jest las, w którym przed chwilą niziołek błądził.
- To samo drzewo w otoczeniu innych, skuteczniej opierać się będzie nawałnicy.
Być mogła to kwestia sugestywnej przemowy zmurszałej ze starości kobiety, ale Orin niemal od razu pojął o czym ta prawiła. No, przynajmniej tak mu się zdało. Tak czy owak bardem niziołek był, może nie w szerokim świecie znanym, lecz jednak. I co zacz metafora jest, dobrze on wiedział.
- Muszę odnaleźć mych... - zawahał się jakby nie do końca będąc pewnym tego co mówił a wynikało to z dość ambiwalentnych odczuć, które kata miejskiego się tyczyły - przyjaciół... Ale nawet jak ich znajdę...
Spojrzał smutno w pustą miskę, brzuch przestał już burczeć. Przynajmniej to być iluzją się być nie zdaje - pomyślał.

Podniósł odważnie głowę i wstał prostując się. Staruszka przez swą starość połamana była tak, że jego wzrost mieć się zdawała dzięki czemu niziołek nadmiernego respektu wobec babki szybko się wyzbył. Spojrzał nań wzrokiem odważnym i hardym lecz tym samym ostrożnym i... proszącym jakby. Płomienie paleniska w jego oczach się odbijające igrały wte i wewte, nadając mu wygląd antycznego posągu, źródła niewyczerpanej energii i siły, symbolu młodości stojącego naprzeciw... symbolu starości... Silnego też, a jakże, ale silnego umysłem, wiedzą, doświadczeniem...

Mogło by się zdawać, że postawa i wzrok Orina wszystko co potrzeba mówią, że słowa, jak w balladach niektórych opierających siłę swą jedynie na chwytającej za serce melodii, są zbędne. Ten jednak ostatecznie przełamać w sobie strach do starej chciał, lecz zważcie też na to, bo nie wszyscy wiedzą, że nie tylko to na przeszkodzie młodego Orina stało. Zamierzał w końcu zniszczyć barierę. Mur co wzniesiony na podwalinach swojej własnej arogancji zbudował, którego wielkość w wyniku ostatnich przygód coraz bardziej sobie uświadamiał.

Nie mógł tylko na sobie polegać. Nie mógł dalej w złudny obraz samego siebie brnąć, który od zawsze w wyobraźni kreował. Nie był rycerzem. Ni bohaterem, choć pewnie by nim zostać chciał. Nie miał nawet tytułu szlacheckiego co w karierze bez wątpienia by mu dopomógł. Był włóczykijem, wagabundą... i bękartem... Widział to teraz jasno i wyraźnie. Najważniejsze jednak w tamtej chwili było to, co czuł. A serce dobre i czyste miał, pełne pozytywnej energii i chęci dobrych.

Naiwne, a i owszem, ale dobre.

W końcu jasno i wyraźnie rzekł, a głos, jak to u barda często bywa, czystym srebrem być się zdawał. Głos co w trzewiach zrodzony niezachwianą pewnością siebie i zrozumieniem niemal namacalnym przekonywał.
- Nawet jak ich znajdę, nawet jak przed wrogiem wspólnym umkniemy, nie damy rady sami do Maga dotrzeć i zagadkę złotego, przeklętego dzwonu rozwiązać. Najpierw odłączył się od nas Tharngell a później Kesa. Elf i kapłan zginęli... A teraz, całkiem niedawno, Nena... Tylko my wiemy co w tamtej wiosce się zdarzyło, tylko my o tym wiemy i pomocy szukamy a coś, jakby klątwa w ślad za nami stąpa i spokoju nam nie daje! - Orin zrobił przerwę zapatrzony w nieruchomą teraz jak sama śmierć staruchę - Zapytam więc wprost. Pomożesz mi? Nam?
Starucha skinęła głową i przez chwilę zdało mu się nawet, że na jej suchych, popękanych wargach zobaczył coś na ślad uśmiechu. Wrażenie to jednak szybko zniknęło.
- Nie mogę wskazać Ci jednej, jedynie słusznej drogi. Znając dokładnie swój los odmieniłbyś go. Bo czy wiedząc, że na swej drodze spotkasz kamień, który zrani twe stopy, nie ominąłbyś go?
Wpatrzyła się uważnie w oczy barda jakby z nich czytając odpowiedź. Wiedziała...
- Twoi towarzysze zabłądzili w drodze do celu. Są blisko granicy, w której nić ich losu urywa się a dla części z nich już się zerwała - nie nazwała tego słowem, lecz Sorley wiedział, że mówi o Śmierci. - Potrzebują ziarenka piasku, który poruszywszy się na piargu, wzruszy inne, większe kamienie i wywoła lawinę. Potrzebują tkacza, który wzmocni ich nić losu, zmieni jej bieg, połączy zerwane końce. Czy jesteś gotów by być ziarenkiem piasku? Czy zaryzykujesz zerwanie twej nici losu by ocalić kilka innych?
Zamilkła a razem z nią zdawało się, że cały świat zamilkł. Wiatr na zewnątrz wyjący zamienił się w liści szemranie. Nawet ogień do tej pory wesoło pod kociołkiem trzaskający przygasł, jakby na decyzję małego niziołka czekał.

A decyzja nie od razu przyszła. Po słowach starej Orinem sprzeczne uczucia szarpnęły, choć na zewnątrz nic na to nie wskazywało. Mimo niemal niczym nie zakłóconej ciszy wkoło, w głowie niziołka rozbrzmiewał harmider. W rytm serca rozbijało czaszkę dudnienie złotego, przeklętego dzwonu. Bił on raz po raz, mroczną magią rozbrzmiewając. Długo niziołek tak stał, zupełnie jak słup soli, pytaniem staruchy oszołomiony. Ta sapnęła w końcu i już miała wzrok opuszczać i coś mówić, gdy Orin zdecydował. W głowie naraz a mocna melodia i stanowcze słowa ballady zabrzmiały, resztę dźwięków do reszty wyciszając.
- Nie mam stalowego pancerza, który osłoniłby me drobne ciało. Nie mam broni ni hełmu. Ni tarczy nawet. Mimo to, posiadam pewną zbroję. Nie zawsze jej używam, czasem zwyczajnie nie daję rady jej nieść mimo, że daje niezwyciężoną siłę... - mówił metaforami, jednak był przekonany, że czarownica go rozumie. - Jest niczym ciężar, brzemię, któremu trzeba sprostać i błogosławieństwo zarazem. Rzadko tak na prawdę i w prawdziwej ostateczności z niej korzystałem... Czas jednak przygotować się do podróży - w myślach dodał, że może już ostatniej - zacisnąć klamry, poprawić rzemienie i już nigdy jej nie zdejmować... -
Powiedziawszy to, lekko skinął głową w geście przytaknięcia.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline