Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2014, 11:40   #2
Gveir
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Nijaki sen, pełen sprzecznych wizji, kolorów i słów. Nie potrafię śnić koszmarów - już dawno stały się rzeczywistością. Weszły w moje życie z butami, zostawiając ślady.

Otwieram powieki. Lekko rozmyty Świat atakuje moje zmysły. Nie mogę spać. Ledwo co żyje, jestem na krawędzi. Niewiele brakuje, abym zaczął brać psychotropy. Ostatnie cząstki człowieczeństwa zostały mi odebrane.
Najpierw odejście Marge, a potem mojego oczka w głowie. Sen, ten szczątkowy, przynosi chwilę ukojenia od rzeczywistości dnia.

Wymięta pościel, która wchłonęła smutki nocy owinęła mnie w szczelny kokon. Jeśli mógłbym... jeśli tylko mógłbym nigdy bym się z niej nie wychodził. Życie ukradło mi wszystko - godność, człowieczeństwo, miłość i spokój.
Leżę, leżę czekając na lepsze. Zupełnie jakby wszystko było złym snem. Szczypie się kilka razy, ale kurwa... przecież coś takiego jak świadomy sen istnieje, prawda?
Dopiero dźwięk telefonu wybija mnie z złudzeń. Staczam się z łóżka wprost na podłogę. Kilka butelek po alkoholu rozbiega się pod wpływem fali uderzeniowej. Jack Daniels, kilka piw, jakaś wódka. Polska, o imieniu tego króla. Bruce wie co reklamuje, oj wie.

Zanim zrzuciłem z siebie oprawcę w postaci kołdry, telefon zdążył dzwonić trzy razy. Na pewno nie był to Chris, mój prawnik. Wszystko już ustaliliśmy, więc po co? Znowu mają mnie oskarżyć? Proszę kurwa bardzo.. nie mam nic do stracenia. Moje życie dobiegło końca.
O Margaret nie ma mowy. Z resztą, ta suka zostawiła mnie i Lucy. Miałem tylko ją, tylko moją ukochaną córeczkę. Szczęście, że po matce odziedziczyła część urody. Charakter zyskała po mnie, nie wykazywał zołzowatych cech.
Pozostała możliwość kogoś z rodziny.

Dotaczam się do biurka na którym zostawiłem telefon. Telefon znanej fińskiej marki odznacza się ciężarem w mojej dłoni - kolejny dowód na to, że nie śnię.
Szybkie sprawdzenie połączeń. Kurwa, jak dobrze, że są te kafelki. Prostota to coś dobrego dla takiego faceta jak ja.
Trzy nieodebrane połączenia od matki. Zatroskana rodzicielka. Właściwie.. pozostali mi tylko oni. Ani matka, ani ojciec czy reszta mojej rodziny nie wierzyła w moją winę. Ich wsparcie trzyma mnie jeszcze w kupie. Jeszcze..

Telefon atakuje szybkim dźwiękiem dzwonka. Klik w ikonkę i aparat do ucha.
- Thomas, dzięki Bogu! Martwiłam się o Ciebie..
Mruczę na znak zrozumienia. Kochana matka..
- Rozmawiałam z ojcem. Myśleliśmy, że może wrócisz do nas, do Hamilton.
Rodzinne miasto, rodzina. Dawne lata i wspomnienia. Czego mam tam szukać? Szczęścia? Zemsty? Zbawienia kurwa mać?!
- Mamo.. doceniam waszą pomoc, ale na razie zostanę tutaj. Jeśli będę chciał, poinformuje was.
Długie westchnienie. Martwi się, ma do tego święte prawo. Matki nie da się oszukać. Mają rada przyzwoitości, radar intencji i cholera wie czego. Nie ważne jakbym był stary, dla niej zawsze pozostanę małym Thomasem.
- Dobrze, ale uważaj na siebie. Dzwoń do nas, martwimy się o Ciebie. Ta tragedia odcisnęła na Tobie straszne piętno.

Rozłączam się. Nie chcę dłużej słuchać matczynej troski. Nie to jest mi teraz potrzebne.
Chcę łyka czegoś co zawiera alkohol i prysznicu. Kac niemiłosiernie dobija się do czaszki i nie daje o sobie zapomnieć.
Tak samo jak wina za śmierć Lucy. Do końca życia będę nosił w sobie piętno winy.
***


Przecieram moją zmęczoną twarz. Coraz więcej siwych włosów i zmarszczek pojawia się na twarzy. Zupełnie jakby Los w postaci rolnika orał moją twarz do woli. Niczym własne pole.. bez litości, byle szybko. Byle zasiać ziarna żalu, zwątpienia, strachu i zniszczenia.

Strugi porannego prysznica zmyły ze mnie opary wczorajszego dnia oraz alkoholową powłokę.
Teraz stoję owinięty w ręcznik. Opieram głowę o lusterko i zamykam oczy.
Obrazy zaskakują same, zaczynają pojawiać się i znikać. Raz szybko, raz wolno. Przeszłość, teraźniejszość i możliwa przyszłość - ja na sznurze. Jeśli nie znajdę tego człowieka, nigdy nie zaznam spokoju.

Postanawiam się ogarnąć. Pościel - mokrą od potu i łez, zbieram z łóżka i rozwieszam w łazience.
Puste butelki i kilka petów ląduje w koszu. Co mnie kurwa podkusiło aby palić?! Nigdy tego nie robiłem. Pić piłem w przeszłości, ale nigdy nie paliłem. Odwaliło mi do końca.

Po kilkunastu minutach mieszkanie jest ogarnięte. Na tyle ile mogłem..
Stara farba na ścianach zaczyna przybierać kremowy kolor. Pojedynczy żyrandol z mały wiatraczkiem działa, zupełnie jak w starych filmach noir. Małe biuro detektywa, zasnute oparami cygara i półmrokiem miasta. Małe łóżko stojące nieopodal okna, stolik pośrodku pokoju. Dwie małe pufy. Regał, biurko, na którym stoi teraz komputer i wejście do małej kuchni.

Staje się coś niezwykłego - po raz pierwszy od wielu miesięcy otwieram okno. Huk miasta o mało nie rozsadza mi czaszki, ale potrzebowałem tego. Czuje, że to nie koszmar, jawa czy chore wizje. To rzeczywistość, jestem jej panem... no dobra, jeszcze i tyle o ile.
Muszę znaleźć tego człowieka!

Wysoki, młodszy ode mnie, o dłuższych włosach i w granatowym garniturze. Kurwa, w samym Brooklynie jest takich setki. A co jeśli mieszka na Manhattanie?
Czy taki gość mógłby być notowany przez policje? Wydaje się być urzędnikiem, biznesmenem, bankierem - kimś ważnym. Jednak z doświadczenia wiem, że tacy nie są święci. O ile biedni ludzie popełniają stały katalog przestępstw, tacy niepozorni są najgroźniejsi.

I nagle.. pewna myśl.
Zasiadam do komputera. Maszyna zaskakuje i zaczyna rozruch. Ma trochę lat, system operacyjny nie należy do nowinek ale chuj! Niezawodność ponad wszystko.
Na fali pomysłu lecę do kuchni. Nastawiam wodę na kawę. Dwie łyżeczki, łyżeczka cukru. Wrzątek i potem mleko - idealnie.

Z kubkiem gorącej cieczy zasiadam do pracy.
Kilka komend, kilka kliknięć i mam dostęp do zdalnej kartoteki okolic Brooklynu. Całe moje szczęście, że służyłem w dochodzeniówce. Mam bardzo szeroki dostęp, szef nie musi wiedzieć o tym co robię. Łysy pingwin..
- Voila! - krzyczę zadowolony.
Dostęp przyznany.
Okręgi Brooklynu zaczynają się od posterunków 60 do 94. Czeka mnie sporo pracy, ale czas to akurat luksus na, który dziś mnie stać. Zatapiam się w poszukiwaniach, jak za dawnych lat. Znowu na tropie.
 

Ostatnio edytowane przez Gveir : 26-07-2014 o 12:33.
Gveir jest offline