Soundtrack
[MEDIA]http://fc06.deviantart.net/fs37/f/2008/272/8/5/Another_crime_scene_by_AndreeWallin.jpg[/MEDIA]
Zbliżała się piąta, kiedy Specter opuścił ponurą bryłę gmachu komendy i wyjechał na opustoszałe o tej porze ulice. Nad Night City powoli wstawał nowy dzień, z trudnością przebijając się przez szare, gęste chmury, wiszące nad miastem niczym milczące memento. Ulice pełne były śmieci - i tych rzeczowych, i tych ludzkich - poniewierających się w nieładzie na każdym skrawku wolnej przestrzeni. Dzień należał do pracy, noc do rozrywki - i tylko takie blade poranki, na chwilę przed świtaniem, były niechcianymi przez nikogo bękartami, zaludnianymi przez nieliczne, dryfujące bez sensu i celu, pogrążone w letargicznym otępieniu dusze, którym nadal wydawało się, że trwa wciąż nieprzeżyte wczoraj.
Wiatr niósł wilgoć i ciszę, przerywaną tylko pełnymi gniewu wrzaskami wron bijących się o resztki wyrzuconego żarcia. To właśnie one, oraz psy, karaluchy, szczury i garstka zapchlonych kotów o oczach lunatycznych szaleńców, patrolowały teraz ulice, przejmując je w swoje niekwestionowane władanie na czas, w którym jedna ludzka fala zdążyła już pochować się do swoich betonowych kryjówek, a druga nie zdążyła jeszcze z nich wypełznąć. Nawet reklamowe neony świeciły blado i bez przekonania, jakby zmęczone nocnym szaleństwem i niegotowe jeszcze na dzienny trud.
Ten okres bezczasu, swoistego zawieszenia, w którym miasto na krótką chwilę zdawało się być puste i martwe, był jednak tylko krótkotrwałym akordem w obrotach tego niestrudzonego mechanizmu jakim było Night City. Specter wiedział, że za godzinę, gdy wybije szósta, miasto na powrót weźmie głęboki oddech i wypluje ze swoich trzewi milionowe masy ludzi, niestrudzenie prące do swoich spraw i zajęć i wciskające się w każdą szczelinę niczym niedające się wytępić robactwo. Spokój poranka był więc tylko złudzeniem; dawał jednak chwilę wytchnienia od szaleńczego pędu mającego się zaraz obudzić życia i zapewniał dość komfortu, by dało się myśleć bez nieustannie atakującego umysł hałasu zapracowanej metropolii.
Deszcz czekał na detektywa niczym zdesperowana dziwka na naiwnego klienta i lunął z całą swoją mocą dokładnie w chwili, kiedy Specter wychodził z samochodu, by dojść do sceny zbrodni. Bez sekcyjnej przepustki nie mógł przejechać przez zaporę z żółtych barier, którymi zagrodzono deptak na niemal całej długości. Nieliczni gapie pochowali się przed deszczem do knajp i klubów, których w okolicy nie brakowało; w perspektywie opuszczonej ulicy, gdzieś daleko, Specter dostrzegł migające czerwienią i błękitem światła policyjnego pojazdu i kilka kręcących się niemrawo ciemnych sylwetek, teraz częściowo skrytych za szarą zasłoną lejących się z nieba strug wody. Do miejsca, w którym odbyła się masakra, miał naprawdę spory kawałek, a uderzające z nieba krople wcale nie zamierzały przestać padać...