Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2014, 21:33   #12
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację





Elfka przybrana w czerwony kapturek, bądź dziewczątko w kapturku podające się za elfkę ( bo i czemu nie, przecież w przypowieści też mogłaby mieć spiczaste uszy ) stała w bezpiecznej odległości od całego zajścia i niewzruszona przyglądała się potyczce jej obrońców z bestiami. Bo i jakże inaczej miałaby na to zareagować? Strachem może? Rozrywającym uszy iście niewieścim piskiem przerażenia, oraz próbą ucieczki pomiędzy drzewa? Nie, nie. Tego nie było w umowie pomiędzy nią i czarownikiem. Żadnego dodatkowego odgrywania swej nieszczęsnej roli.

Uniosła trzymany w ręce pleciony koszyczek, wszak artefakt równie bajkowy co i czerwony kapturek na jej głowie, i odsunęła białą chustę ukrywającą jego tajemniczą zawartość. Krągłe, lśniące, soczyste. Cudowne po prostu. Któż mógłby się oprzeć tak kuszącym darom natury? Na pewno nie kuglarce. Ogólnie miała problemy z opieraniem się czemukolwiek.

Ale nawet taka laiczka jak Eshte zauważyła, że bynajmniej brytany nie zrezygnowały ze swego pierwotnego celu jakim była ona. Ich łby były zwrócone w jej kierunku. I jedynie od czasu do czasu zerkały na jej obrońców. Jednak nie było to coś, czym miałaby się jakoś wielce przejmować. W końcu i kowal, i mag obiecali pilnować jej bezpieczeństwa, a towarzyszące im pachołki Zakonu nie miały większego wyboru będąc pod rozkazem tego drugiego. Nie powinna nawet musieć ruszać palcem, ani nawet robić kroku w tył uciekając przed bestiami. Nie, nie. Oni się wszystkim zajmą, by kuglarce nawet jeden fiołkowy włosek nie spadł z głowy. Tak było wszak w ich niepisanej umowie, a oni wszyscy byli.. słownymi przedstawicielami swych ras, prawda?

Długimi palcami zmacała dokładnie krągłe skarby trzymane w koszyczku, po czym po przeprowadzeniu tej dokładnej oceny ( i wyceny także ) chwyciła jeden z nich i wyciągnęła.






Następnie wypucowała o swój kubraczek pod pelerynką ( co niekoniecznie równało się z wyczyszczeniem ), by w końcu móc zatopić zęby w czerwoniutkiej skórce i kwaśno-słodkim miąższu. Pochrupując sobie z zadowoleniem, przyglądała się rozwojowi sytuacji z łaskawym zainteresowaniem.

Brytany przez moment wydawały się zaskoczone, albo… tak… pomyliła się. One nie były zaskoczone. Raczej wsłuchiwały się w rozkazy niewidzialnego władcy. To była jednak zaledwie sekunda i już po chwili bestie rozproszyły się by nie ułatwiać zadania czarownikowi.
Mag zaś zamaszystym ruchem posłał kolejną wybuchową sowę w kierunku brytana. Lecz te nie były tak głupie, by dać się na to złapać… za to były dość zwinne, by uskoczyć przed skrzydlatym pociskiem. A i Tancrist nie mógł jednocześnie manewrować sową i unikać ataków, o czym… albo wiedziały brytany, albo wiedział ich stwórca. Bo jeden z nich doskoczył do maga zaraz po wysłaniu przez niego sowy. Przeskoczył nad machającym toporem krasnoludem i zaatakował. Tancrist porzucił kontrolę swą sowę, która z impetem uderzyła w ziemię wybuchając w miejscu, gdzie przed chwilą stał potwór.
A brytan który zaatakowałzacisnął zęby na przedramieniu ręki, którą zasłonił się Tancrist. Mag zamiast użyć kolejnej sowy skupił swe płomienie, w ognisty konstrukt przypominający ostrze miecza, którego jelcem była jego dłoń. I nie przejmując się bólem miażdżonego przedramienia, wbił ostrze między żebra bestii. Bestii której Kranneg próbował odrąbać tylne nogi wraz miednicą.

Elfka dostrzegła, że o ile z tym zwierzęciem jakoś sobie we dwóch dawali radę, to kilka innych jego pobratymców spoglądało jakoś tak łakomie w jej kierunku. I coś jej podpowiadało, może sposób w jaki tamten jeden rzucił się z zębami na czarownika, może jakiś osobisty instynkt przetrwania i umiejętność łączenia ze sobą faktów, że pragnienie kryjące się w pustych oczodołach nie było skupione na trzymanym przez nią jabłuszku. Wszakże żadna ze straszliwych bestii z legend, podań czy byle bajek, nie zyskała swej reputacji poprzez żywienie się zieleniną, prawda?

Szczęśliwie, ona nie była samotnym dziewczątkiem w lesie i w przeciwieństwie do tamtej mogła liczyć na ratunek. Dlatego nie przejęła się zbytnio, kiedy kościste łapy ruszyły w jej stronę. Od niechcenia odrzuciła za siebie ogryzek i wyciągnęła sobie kolejny owoc z koszyczka. Polerując je wsłuchiwała się w świst strzał łuczników przecinających powietrze. Rzadko trafiały w cel. Brytany były bardzo zwinne i tylko trafienie w oczodół zabijało je na miejscu.

Wgryzła się zębami w soczyście czerwoną skórkę, a jedna z wielu, wielu strzał trafiła akurat tak szczęśliwie i uśmierciła stwora na miejscu. Nie miała się czegoś obawiać, w najlepszym przypadku na każdym tuzin wystrzelonych strzał przynajmniej jedna trafi w cel.
Tyle, że najemnicy nie byli aż tak oddani sprawie, jak gryziony przez brytana mag i krasnolud. Owszem, bezustannie ostrzeliwali pozostałe bestie zbliżające się do elfki, ale raczej nie kwapili się do osłaniania ofiary własną piersią.

Oh, ale przecież jak nie oni, to Thanekryst zaraz rzuci się jej na ratunek – pocieszyła się w myślach, akurat memłając w ustach sporawy kawałek jabłka wydymający jej policzki. Zaraz pewno spopieli atakującego go zwierza, lub zamieni go w jaką przebrzydłą ropuchę, by móc się po raz kolejny spróbować popisać przed nią swym potencjałem. Niech się popisuje, oby tylko dotrzymał swojej części umowy.
Tyle, że jakoś nie za bardzo mu szła ta walka z nieumarłym pieseczkiem próbującym mu odgryźć rękę.

Nic to! - zadziwiająco pozytywne nastawienie oraz równie niespodziewana wiara w innych od razu odrzuciła od Eshte wszelkie wątpliwości. Oblizała końcem języka swe wargi umorusane słodkim sokiem, jednocześnie bez strachu obserwując jak odległość pomiędzy nią i jednym z brytanów dziwnie się zmniejsza. Wystarczyło tylko zaczekać. Jak nie czarownik, to Kranneg zaraz przydrepcze do niej w te pędy, aż kłęby kurzu będą się unosić spod jego krótkim nóżek. W końcu również wielce żarliwie obiecywał, że będzie ją chronił.
Nie miała się czego obawiać. Synalek kowala może w trakcie ich pierwszego spotkania nie dawał po sobie tak tego poznać, ale teraz wyszła z niego gorliwość równie gorąca co rycerzy bez namysłu rzucających się na pomoc niewiastom. Może rzeczywiście miał przyszłość w Zakonie czy inszym bractwie zrzeszającym mężczyzn pozakuwanych w zbroje.

To wszystko było pocieszające, nawet bardzo. Jabłka zaś osładzały jej oczekiwanie, pozwalały zająć czymś ręce i, no, usta także. Inaczej mogłaby zacząć pokrzykiwać na wszystkich by przestali się bawić z pieseczkami i po prostu je ubili. Na co właściwie czekają, przecież nie mogą być one wyzwaniem dla Wielkiego Pana Maga i jego Dzielnego Krasnoludzkiego Rycerza.

Ale.. kiedy mogła już dostrzec głęboką pustkę oczodołów najbliższego z brytanów, oraz jego zęby szczerzące się w przerażających uśmiechu gołej czaszki, to wtedy właśnie pierwsze wątpliwości pojawiły się w jej głowie. I co najgorsze, zostały tam na dłużej. Tym razem nic nie zdołało ich wypchnąć.
Jeśli była jednak zdana tylko na siebie? Czy te wszystkie słowa, zapewnienia, obietnice składane przed nią, przed świadkami, przed Bogami nawet, okazały się być tak naprawdę nic niewarte? Czyżby każdy jeden z obecnych tutaj mężczyzn postanowił zostawić elfkę na pożarcie tym bestiom? Być może taki był prawdziwy plan od samego początku – zdobyć jej zaufanie, by móc potem złożyć w ofierze tym pieseczkom. Jakżeż by to było cwane! Obrzydliwe! Paskudne! Odrażające!

I zapewne zdołałoby w głowie Eshte zawitać o wiele więcej określeń na tę sytuację, z czego przynajmniej połowa byłaby mocno wulgarna, ale skok najbliższej kreatury w jej kierunku gwałtownie uciął tę litanię. Oczy rozszerzyły się w nagłym uderzeniu strachu o swe cenne życie, usta otworzyły szeroko, a połówka jabłka zastygła w połowie drogi do nich. A potem nagle.. owoc zaskwierczał cicho. Wzniosła się z niego niewielka strużka siwego dymu, aż w końcu zapłonęło żywym ogniem w dłoni elfki. Nikt się jednak nią nie interesował na tyle, by zwrócić uwagę na te cuda niewidy.

Wszystko wydarzyło się bardzo szybko w następnym momencie. Wręcz jednocześnie.
Przebrzydła kreatura skoczyła do przodu, niechybnie mając nadzieję na poczucie w swej paszczy łatwą zdobycz jaką w jej oczach musiała być kuglarka. Ona sama także skoczyła, choć w przeciwnym kierunku, wykonując zgrabny unik, bo i nazbyt ceniła swe życia. Zaś pomiędzy nią i intruza spadło stojące w płomieniach jabłko, które rozprysło się po spotkaniu z ziemią wnosząc zadziwiającą ścianę dymu. Razem z nim w powietrzu rozniósł się jakże przyjemny zapach przywodzący na myśl sad w porze zbiorów, owoce i liście drzew zwilżone kroplami ciepłego deszczu. Samą szczęśliwość i sielankę, z której powrót do ciemnego lasu i nieumarłych zwierząt był wyjątkowo przygnębiający.

-Kranneg! -wrzasnęła, gdy tylko jej stopy z powrotem dotknęły leśnej trawy. Rozejrzała się za krasnoludem, by móc się zorientować, czy pędzi jej już na ratunek, czy dalej walczy z zadem innego brytana, czy może wziął na siebie zbyt wiele i już gdzieś leżał martwy. Ale to był jej błąd.
O ile zasłona dymna była niezgorszym pomysłem na tymczasowe ugaszenie palącego pragnienia mordu w brytanie. Jednakże jej gęstość i brak widoczności nawet dla niej samej, dawało zaledwie złudne poczucie bezpieczeństwa. Naiwne wręcz. W końcu to czego nie widziała, to nie istniało, prawda?

Nieprawda.
W chwili, gdy akurat patrzyła w innym kierunku, zza siwej ściany wynurzyło się psowate widmo i z wściekłością ponowiło swój skok. Eshte dostrzegła ruch kącikiem oka, może usłyszała gardłowe warknięcie z paszczy, i zdążyła zareagować. Uskoczyła w bok na tyle szybko, by móc uchronić swe kończyny przed pogryzieniem, ale ostre zęby zdołały zagłębić się w pelerynce, poszarpać ją bezlitośnie na ramieniu. Ona sama wprawdzie nie poczuła bólu, ale sytuacja i tak zdołała wyrwać z jej ust krzyk przerażenia. Wcale nie pomagał widok fragmentów czerwonego materiału zwisających pomiędzy zębami brytana. Bogata wyobraźnia sprawiała, że wręcz widziała w nich strużki swej krwi.

-Thaneekryyyyst! - krzyknęła, tym razem zwracając się ku drugiemu z jej ospałych obrońców. Zrobiła to dość niechętnie, bo i na cóż mu było wiedzieć, że go akurat.. potrzebowała? Zapewne zacząłby się puszyć jak paw i już nigdy nie pozwoliłby jej zapomnieć o tym jak uratować jej życie, chędożony bohater jeden. Tyle, że obecnie nie miałaby nic przeciwko, gdyby popisałby się przed nią swoim potencjałem. Spalił bestię ogniem, postraszył sówką czy przemienił w słodkiego szczeniaczka. Cokolwiek, byle tylko tutaj przyszedł i wywiązał się ze swojej części umowy!

Czuła się trochę jak jeden z tych mitycznych wojowników, którzy pojedynkowali się z rogatymi bestiami ku uciesze oglądających tłumów. W końcu miała nawet kapturek o czerwonej barwy. Idealny, gdyby z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zapragnęła jeszcze bardziej sprowokować brytana. Być może tamci wojownicy nie grzeszyli zbytnią inteligencją.
Ale uniki jakie wykonywała, te piruety w miejscu, półobroty, odskoki, były zręczne i co rusz pozwalały jej się wręcz otrzeć niewiele o ugryzienie, podrapanie lub powalenie na ziemię. Nie była to ich jakaś mozaika, która bardziej przypominałaby układ taneczny niż upartą walkę o swe życie, a jedynie wykorzystywanie nauk nabytych na ulicach. Czasem instynktowne ruchy jej ciała były niespodziewane nawet dla niej samej, przyprawiając ją o potknięcia się i zawahania, nic z czym nie dałaby sobie rady jako akrobatka.
Przy każdej okazji jaka się pojawiała, czy to moment przerwy w atakach stwora, czy to jego zbytnia bliskość i chęć odstraszenia od siebie, kuglarka tryskała iskrami ze swych palców prosto w no.. prosto w miejsce, gdzie w łysej czaszce niegdyś był nos, bądź oczy zwierzęcia. Dawało to jej nieocenione wręcz sekundy na złapanie równowagi, a osmalone ślady na kości podnosiły na duchu.

-Wy tam! - warknęła do łuczników głosem, w którym strach mieszał się z jeszcze wyraźniejszym gniewem gotującym się pod tą niewinnie wyglądającą pelerynką. Poszukiwanie u nich pomocy było.. desperacją. Skoro wcześniej nie wykazywali się większą gorliwością w próbowaniu poratowania jej, to czemuż nagle mieli zmienić zdanie? Zdecydowanie bardziej cenili własne życie, niż jakiejś tam byle elfiej kuglarki. To nie tak, że mogła ich za to winić, bo sama zostawiłaby z tyłu każdego nich rzucając się do ucieczki, ale właśnie winiła. I wyklinałaby głośno, gdyby tylko nie musiała się skupiać na przetrwaniu.

-Do jasnej dupy, może w końcu.... -jakiś nagły odgłos sprawił, że urwała w połowie tę uprzejmą, i zapewne wielce przekonującą prośbę. Odgłos był głośny, był za blisko, był.. złowieszczy.
Zerknęła w bok w poszukiwaniu jego źródła tylko po to, by odnaleźć drugiego brytana, który zdołał zakraść się do niej w czasie psioczenia na łuczników. Kłapnięciem szczęki odwrócił jej uwagę od swego pobratymca, wyczekującego tylko na taki moment.

Zdążyła tylko buchnąć płomieniami z otwartych dłoni, nim powaliło ją na ziemię kościste, zadziwiająco silne cielsko.

Bojowy ryk świadczył, że Kranneg w końcu zauważył niebezpieczeństwo i zadziwiająco szybko gnał na swych krótkich nóżkach wymachując dziko toporem. Kojarzył się Eshte z jednym z tych osławionych dzikich berserkerów z Północy, o których krążyły różne legendy.
Czarownik posłał zaś swe ptaszyska, by ugodzić nimi jednego z innych brytanów. Widać owe eksplodujące sowy mogły być obusiecznym orężem. Nieumarłe bestie próbujące dopaść dwóch łuczników drażniących ich swymi strzałami nie zauważyły, że ich wysłany na śmierć towarzysz nie zdołał poranić Tancrista. Może z tego powodu, że pod ubraniem czarownik miał ukryte srebrne karwasze z niebieskimi klejnotami pokrywającymi je. Tu poniekąd tkwiła jego potęga. Nie korzystał tylko z własnej mocy, ale i energii magicznej zaklętej w owych klejnotach. I powód dla którego tak szybko włączył się z powrotem do walki. Kły nieumarłej bestii nie przebiły się przez karwasz. I wyszedł on z walki cały i zdrów.

Atak krasnoluda zaskoczył kolejnego brytana zachodzącego Eshte z boku. Jego topór powalił potwora, lecz Kranneg nie zatrzymywał się, bo jego celem był ten który elfkę napastował zębiskami. I to w sposób dość brutalny, odsłaniając nieco skóry kuglarki pazurami i kłami, którymi rozrywał jej strój w nieudanych próbach złapania zwinnej zdobyczy.
Krasnolud może zwinny nie był, ale okazał się szybki nacierając na kreaturę niczym rozjuszony byk. Powalił nieumarłą bestię na ziemię i silnymi ciosami topora szybko i skutecznie odrąbał jej łeb, nie dając okazji do obrony.

Niedobitki brytanów rzuciły się do ucieczki, a widząc to Tancrist skinął głową w stronę jednego z łuczników. Ten wybrał z kołczanu strzałę z kryształowym grotem.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem