Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2014, 22:00   #13
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Kuglarka po tym wszystkim jakoś nie miała reakcji pasującej do damy, która właśnie została uratowana z opresji. Wcale nie odczuwała ochoty rzucenia się na szyję swoim wybawcom, co w przypadku krasnoluda i tak byłoby dość niewykonalne. Okazana przez nią wdzięczność była.. specyficzna. I głośna.

-PSIAMAĆ! -wrzasnęła wściekle, a było to przekleństwo wielce pasujące do sytuacji i psowatych bestii ścielących się pomiędzy drzewami. Ale nie było czymś, co padłoby ze słodkich usteczek dziewczątka przybranego w czerwony kapturek, a przynajmniej nie tego z łagodniejszej wersji opowieści.
Tyle, że jej śliczny kapturek był teraz zabrudzony i poszarpany miejscami przez kły bestii, więc zwisał dość żałośnie na jej ramionach. Przypominała bardziej jaką włóczęgę niż niewinną dziewczynkę zmierzającą przez las do swojej niewątpliwie uroczej babci.

-Będziecie mnie obserwować, tak? Pilnować, tak? Nikomu i niczemu nie wolno mnie ruszyć, tak?! - wyrzucała z siebie pytania, których złości i retoryczność były skierowane do wszystkich zgromadzonych, ale w szczególności do Thankerhrista. Dumny był pewnie teraz z siebie, że tak mógł się popisać swoją mocą przed maluczkimi. Może i komuś tutaj zdołał zaimponować, ale na pewno nie elfce, której nie raczył nawet dotrzymać swojego słowa!

Pleciony koszyczek, wszak artefakt równie ważny w opowiastce jak i kapturek, leżał przewrócony wśród mchu i trawy, a znajdujące się w nim wcześniej jabłka podkradzione okolicznym wieśniakom, rozsypały się u stóp Eshte. Podniosła jedno z ziemi, po czym nie bacząc na nic cisnęła nim mocno w stronę czworookiego mężczyzny, dodając głosem podniesionym w gniewie -W rzyci mam Twój potencjał!

Czarownik zwinnie uchylił się przed tym atakiem, pozwalając by owoc go minął.
Uśmiechnął się bezczelnie mówiąc.- Doprawdy? Jakoś nie zdajesz mi się poraniona czy nawet martwa.
Poprawił okulary na nosie uśmiechając.- Wprost przeciwnie, można by odnieść że takie przygody dodają ci... wigoru? Może w nie rozrywce jest twoje przeznaczenie, a w wojaczce, co?
Podniósł rzucony przez Eshte koszyk.- Ten dreszczyk płynącej żwawiej krwi może być uzależniający.

Kranneg zaś miał minę ukaranego psiaka. I wydawało się, że rzeczywiście zachowanie kuglarki go zawstydziło.
Żołdacy zaś wystrzelili niezwykłą strzałę, która rozświetliła niebo niebieskim blaskiem magicznej flary spadając w kierunku w którym brytany zaczęły uciekać.

-Polowanie się zaczęło. Ruszajmy więc i zobaczmy dokąd doprowadzą nas przegonione przez nas psiska.- dodał Tancrist i skinął na swych najemników. Kranneg zaś dodał.- Mimo wszystko powinniśmy się trzymać tych typków Eshte, bo… diabli wiedzą czy tu się jeszcze nie kryją kolejne bestyje po krzakach.
-Zgodziłam się na bycie przynętą, bo on - długi paluszek elfki wycelował oskarżycielsko w plecy nieśpiesznie oddalającego się czarownika, a wbiło się w nie także rozwścieczone spojrzenie fiołkowych oczu – obiecał mnie pilnować i dbać o moje bezpieczeństwo. Mam powierzyć moje życie komuś tak niesłownemu?
Jakiś cień grymasu zdołał się wyraziście przebić przez już i tak pełną emocji twarzyczkę Eshte, gdy burknęła niechętnie -Wcale mi się nie widzi bycie pozostawioną w łapach tutejszego dziecioluba.

-Jesteś cała i zdrowa… i w lepszej kondycji niż moja szata.
- rzekł Tancrist unosząc ramię z odsłoniętym karwaszem, wokół którego zwisały smętnie resztki rękawa.-Więc… nie możesz zbytnio narzekać.
Po czym ruszył przodem mówiąc.- Masz wybór moja droga… Bestie… przynajmniej te pokonane tutaj uciekają do swego leża. A ja zamierzam je ścigać. Możesz ruszyć ze mną i liczyć na moją ochronę. Lub tez pozostać tutaj, sama… i wracając do swego obozowiska mieć nadzieję, że żadna nieumarła bestia nie capnie cię do mego powrotu.
A dwaj jego najemnicy ruszyli za nim.

Dłoń elfki zacisnęła się w pięść, po czym dobiegł z niej cichy syk i ledwo widoczne strzępy jaśniutkiego dymu wyślizgnęły się pomiędzy palcami. Zęby zaś zazgrzytały w słabo ukrywanym gniewie i równie nieumiejętnie hamowanej chęci bliskiego przedstawienia czarownikowi właśnie owej piąsteczki.

-To może na przyszłość nie obiecuj komuś ochrony, skoro sam nie potrafisz zadbać o swój tyłek! - odparła głośno jego plecom oraz omawianej przez nią ich dolnej części także. Nie oczekując odpowiedzi zerknęła gniewnie na Krannega, który tylko wzruszył bezczynnie ramionami i podreptał za Puchaczem niczym grzeczny, brodaty i dość niezgrabny pieseczek.

Prychnęła splatając ręce na piersi i w dalszym ciągu stojąc w miejscu.
Nie da się namówić na dalszą podróż w nieznane, nie mając pewności co do swego bezpieczeństwa. Niech sobie sami idą, zobaczą jak to im wyjdzie bez jej nieopisanej pomocy. A ona tutaj poczeka, aż wrócą w podskokach, błagając o jej wybaczenie. W końcu potrzebowali jej, tak?

Spod opuszczonych w oburzeniu powiek pozerkiwała w kierunku grupki, która wbrew jej wyobrażeniom nadal się oddalała. Ale z pewnością, zrobią jeszcze kilka kroków i dotrze do nich popełnione pomyłka. Nie zostawią jej przecież tutaj samej, prawda?
Poczuła dreszcz na swym ciele i wnoszące się na karku maleńkie włoski, gdy powiew wiatru złowieszczo poruszył koronami drzew. Sylwetki mężczyzn ( i krasnoluda ) stawały się coraz mniejsze, coraz słabiej widoczne. Nie to, żeby natura Eshte wymagała czyjegoś towarzystwa, wszak najczęściej podróżuje samotnie, ale zaczynała się czuć dość.. niepewnie. Objawiało się to w niespokojnym szuraniu butami o ziemię, zmarszczonych brwiach i rozbieganym spojrzeniu wypatrującym wszelkich zagrożeń. Nie pomagała myśl o brytanach, mogących się gdzieś czaić w gęstwinach. Czekać tylko aż zostanie tutaj porzucona.

Jakiś byle szmer w pobliskich krzakach wyrwał z jej ust pisk przerażenia, tym bardziej podsyconego przez bujną wyobraźnię pracującą w najlepsze. Aż podskoczyła, po czym biegiem wystrzeliła w kierunku majaczącej daleko krępej postaci Krannega.





***






Pościg z nieumarłymi brytanami prowadził głębiej w ostępy, co niezbyt radowało Eshte, tak jak i dwóch towarzyszących im łuczników. Niemniej Czarownik był nieubłagany i narzucał szybkie tempo. Zaś czułe ucho elfki próbowało wyłapać z nocnych odgłosów coś więcej niż dźwięki lasu i uciekającego brytana. Odgłos podkutych butów na przykład i pokrzykiwania byłyby miłą odmianą. Świadczącą o tym, że zbliża już się do nich Zygryf ze swymi ludźmi. Rycerz wydawał się bowiem bardziej wiarygodnym obrońcą niż arogancki mag czy krasnolud z wojenną gorączką.

Bo że Kranneg wręcz rwał się do walki, to było widać. Jego oczy błyszczały się, oblicze wyrażało entuzjazm. Po pierwszych sukcesach rwał się do kolejnej walki. Zapewne zmieni zdanie, jak kolejny nieumarły kundel odgryzie mu nogę.

Mag zaś niczym ogar skupiony był na swym celu i w ogóle nie zwracał uwagę na Eshte, którą miał przecież ochraniać i to mimo, jej znaczącego mamrotania! Obaj byli siebie wargi, krasnolud i czarownik.
Tymczasem wśród ostępów leśnych pojawiła się coraz bardziej gęstniejąca mgła utrudniająca dostrzeżenie czegokolwiek i musieli się zdać w swym tropieniu na zaklęcia czarownika, a Zygryf i jego ludzie zapewne na magiczne strzały wystrzeliwane co jakiś czas w niebo przez łuczników Tancrista.

W końcu przedarli się przez gąszcz i dotarli do...






Otoczonego podejrzaną mgłą budynku, na w pół zburzonej wieży strażniczej porośniętej bluszczem.

-Strażnica… myślałem że już całkiem rozpadła się ze starości.- zdziwił się krasnolud na jej widok.
-Wiesz coś na ten temat? -zapytał Tancrist.
- Kiedyś była to strażnicza wieża dawnego królestwa, która pilnowała jego granic i szlaku handlowego, ale… to było wieki temu, zanim powstało cesarstwo. Przez ten czas wiele się zmieniło. Szlak którego miała pilnować przestał istnieć, a i granice się zmieniły. Wieżę porzucono samą sobie jeszcze za czasów młodości mego dziadka, świeć Perunie nad jego duszą.- stwierdził Kranneg.
-Ale może kryć w sobie złoto, prawda? Takie opuszczone zamki kryją…- zapytał z nadzieją jeden z najemników.
-To tylko wieża strażnicza, jedynie co w sobie kryje to gniazda puszczyków i mysie nory. -zaśmiał się Kranneg.
-I naszego winowajcę. Ta mgła to jego sprawka… nic dziwnego, że nie mogliśmy go znaleźć w tej błądziliśmy po tym lesie. Gdy nie nie nasz czworonożny przymusowy przewodnik...- zaśmiał się czarownik.- Nigdy byśmy nie znaleźli tego miejsca.
Wskazał palcem na źródło blasku.- Musimy się tego pozbyć. Cokolwiek to jest, podtrzymuje opary, które zwodzą na manowce oddziały Zygryfa.

Kuglarka w milczeniu przyglądała się tej budowli z szacunkiem należnym takiemu ostentacyjnemu legowiska wszelkiego zła, paskudztwa i wszystkiego z czym tylko ona nie chciałaby mieć do czynienia. I dlatego po raz kolejny została zmuszona przez swoich towarzyszy do opuszczenia szczęki w niemym zaskoczeniu. Zamierzali.. zamierzali tam wejść?! Wkroczyć w tę wielce nienaturalną mgłę, zgubić się wśród cieni i jeszcze może wejść na sam szczyt? Czy wszyscy tutaj oprócz niej byli szaleni?! Przecież to miejsce aż śmierdziało złem!

Szybko wyciągnęła rękę w stronę Krannega, by zatrzymać go nim ten ruszy żwawo za pewnym siebie czarownikiem nie zważającym na życie swej trzódki. Z ich niewielkiej grupki to on właśnie powinien ją najlepiej zrozumieć. Nie kierowało przecież nim oddanie Zakonowi, mógłby w każdej chwili zawrócić i nikogo by to nie interesowało! Czyż nie chciał dotrzeć bezpiecznie do Grauburga? Pozostając z nim nieco w tyle, próbowała mu jakoś przemówić do krasnoludzkiego rozumku.

Będzie lepiej jak tutaj zostaną.
Na zewnątrz.
Po co mają wchodzić w te ruiny?
Nic tam nie ma ciekawego.
Niech Thanekrist się zajmie tutejszym czarownikiem. Ich dwójce nic do tego.
Powinni tutaj zaczekać.

Ale.. on nie słuchał. Nie rozumiał głosu rozsądku jakim do niego przemawiała, gdy jego własny najwyraźniej milczał w najlepsze. Nie chciał w ogóle słyszeć o byciu wykluczonym z tak ekscytującej przygody, za jaką zapewne postrzegał całe to spotkanie z zakonnikami. Zresztą, przecież było ono z jego winy, gdyby nie musiała go zabierać z wioski, to nigdy by nie wpadła na pułapkę! Na jej własne, tak silne argumenty, odpowiadał przekonaniem, iż bezpieczniej będzie trzymać się reszty w razie ewentualnego ataku ze strony kolejnych bestii.

W tym momencie Eshte wyklinała w myślach wszystko na czym ten świat stał, w tym też i ciężkie do podważenia słowa Krannega. Ba, nawet siebie samą, za wybranie szybszej drogi do Grauburga. I na cóż jej to, skoro zaraz tutaj zginie? Któż będzie zabawiał gości weselnych swymi cudownymi szczutkami? Któż zbierze te wszystkie monety rzucane do kapelusza? Kto nakarmi gołębie? Kto podrapie Małego Brid'a tam gdzie on najbardziej lubi?

Pociągnęła smętnie nosem i powlokła się nieśpiesznie za synem kowala, pochylając głowę jak gdyby szła na ścięcie.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem