Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2014, 19:39   #14
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mężczyźni. Przeklinała ich dumę, głupotę, ich… samczość. Bo tylko to ich męskość nakazywała im wchodzić w upiorną pułapkę. Bo czym innym była ta wieża otoczona mglistymi oparami i łypiąca czerwonym okiem niż przynętą dla pewnych siebie "bohaterów"?
Ileż to razy czerwony blask rubinów i złoty blask sztabek przyciągał dzielnych herosów w objęcia śmierci?
Ileż opowieści takich znała.
Bo co jeśli zadufany w sobie Thanecrist się myli? Choć chętnie zobaczyłaby jego zaskoczoną minkę i upokorzenie to... akurat nie teraz. Wolałaby raczej, by dostrzegł w niej delikatną dziewoję o miłych oku wdziękach i niewinności którą chronić należy nawet za cenę własnego życia.
Że też ich samcze instynkty akurat teraz nie dostrzegały w niej kruchej i delikatnej istotki?!
Co prawda wcześniej nie dała okazji im poznać swej delikatnej natury, ale też wielokrotnie miała okazję się przekonać, że takie epatowanie kobiecością powoduje u mężczyzn wyciąganie błędnych wniosków, których prostować nie zamierzała. Niemniej teraz traktowali ją jak jedną ze swoich. Twardą najemniczkę, która sypie jedynie ze swoim mieczem… metaforycznie rzecz ujmując.
I przez to Eshte nie budziła w nim szarmanckości, albo owa cecha była spychana przez inne uczucia napędzające jej “towarzyszy”.

Cóż... dwóch najemników obecnie napędzała chciwość. Widziała to ich w oczach. Nawet jeśli nie wierzyli w ukryty skarb strażnicy, to na pewno wierzyli w skarby czarownika władającego nią teraz. Krasnolud rwał się zaś do bitki. Aż wręcz marzył o wbiciu topora w czyjeś ciało. Typowa cecha brodaczy, nieposkromiona niczym waleczność.
No i sam Thanecrist… jedyny “rozsądny” tu osobnik wydawał się być przyciągany do tej wieży własną obsesją. Obłędem, którego nie potrafiła zidentyfikować, ale który widziała czasem w jego oczach ukrytych za szkłami okularów.
A ona sama musiała z nimi wlec wprost w “oko cyklonu”. Ją pchała najgorsza z cech. Zależność.

Bo i też była zależna od tej grupki pomyleńców. Oni stanowili jej obronę przed stworami kryjącymi się w mroku.
I to ją irytowało i bolało zarazem. Przywykła do samotności i niezależności Eshtelëa nie czuła się dobrze zmuszona przez Fatum do polegania na innych, do zaufania w ich dobre intencje. Raz już została zraniona… bolało. Bolało bardzo. Tak mocno, że wybrała samotność i niezależność… ale złośliwe Fatum wepchnęło ją w ramiona Thanecrista… złośliwe Fatum i jej własna pazerność.
I teraz nie miała wyboru. Musiała polegać na Krannegu, którego przez całą podróż traktowała jak brodaty balast. Musiała polegać na magu, który budził w niej mieszane uczucia.
Musiała za nimi podążać wprost do bramy bestii… Musiała działać wbrew sobie. Nie lubiła tego.
I musiała wejść w opary mgły, by nie zgubić swych ochroniarzy… z których przynajmniej Kranneg był solidnym wsparciem.

A te mgliste oparu otuliły ją jak całun pogrze… Nie! Lepiej nie myśleć takich rzeczach. Ale co poradzić, gdy mleczne opary wiły się wokół niej jak żywa istota ? Gdy ukrywały kształty towarzyszy, a tworzyły własne omamy. Szkieletów wędrujących dookoła nich, białych kruków wielkości kuców, wilków… widm w białych szatach. Mgły otaczające Eshte i jej towarzyszów wydawały się żywe… albo były więzieniem dla dusz żywych kiedyś istot.


Bo jak wytłumaczyć fakt, że całą grupkę otoczyły mgliste sylwetki kobiet w poszarpanych szatach, wskazujących na nich kościstymi palcami. A co gorsza...


… zaczęły się odzywać. Najpierw ciche szepty i zawodzenia były niewyraźne. Ale z czasem ich dźwięk się potęgował. "Jesteś pierwsza… podążymy za tobą. Poddajcie się. Należycie do nas."
Nie tylko Esthe je widziała, także i krasnolud zaciskał nerwowo dłonie na toporze przerażony niczym mały dzieciak. No bo co innego kościane psy, a co innego duchy z mgieł. "Dzielni" najemnicy Zakonu popuścili ze strachu w gacie. Nawet na Eshte ten widok zrobił wrażenie, bo instynktownie wtuliła się w ramię Thaneecrista. Ale przecież miała powód! Te wszystkie duchy były żeńskiej fizjonomii! Przyszły z pewnością właśnie po nią.
U samego maga jednak jakoś te widma nie wywoływały strachu czy też innej gwałtownej reakcji. Tancrist flegmatycznym gestem dłoni poprawił gniewnie okulary na nosie i wykonał nią potem kilka gwałtownych gestów i mruknął.- Szczeniackie wygłupy.
Machnął ręką krzycząc głośno.- Znikajcie.
I o dziwo, znikły. Rozproszone ruchem dłoni, przepadły jak mgła z której były stworzone. A oczom całej grupki ukazały się solidne drzwi. Kiedy oni w ogóle doszli do tej wieży? Eshte wydawało się, że wędrowali kilka godzin.
-To była tylko mieszanka iluzji, kreacji i auto-sugestii… To wasze lęki wykreowały te widma. Ot, zwykły blef mający odstraszyć tych co doszli za daleko.- mruknął przemądrzałym tonem mag wpatrując się pogardliwie w dwójkę wojaków i krasnoluda, którzy skarceni niczym mali chłopcy mruczeli. -No oczywiście… od razu wiedzieliśmy… kto się bał.
Na szczęście skupiony na nich, dał Eshte okazję do dyplomatycznego odsunięcia się od jego ramienia. Elfka miała nadzieję, że jednak nie zauważył jak się do niego przytuliła przed chwilą. Była to chwila słabości, która nie powinna wszak mieć miejsca. I z pewnością wpływ tej mgły na jej umysł! To z wina tej mgły.

-Kranneg wyważ drzwi.- zadecydował mag po chwili ich oględzin.- Nie ma na nich żadnych pułapek.
I krasnolud po skinięciu głową, rozpędził się i natarł na masywne drzwi niczym szarżujący byk. U człowieka skończyłoby to się wybitym barkiem. Ale masywna struktura ciała krasnoludów, pozwalała na takie wyczyny. Drzwi wyglądały na bardziej solidne, niż były w rzeczywistości i padły po dwóch uderzeniach.
A krasnolud wpadł przez wyważone drzwi do brudnego holu z którego schody prowadziły w górę i w dół.
-Wy tu zostańcie, a ja pójdę na górę… by zlikwidować zaklęcie ukrywające wieżę przed Zygryfem. Bądźcie czujni.- rzekł Tancrist udając się na górę. Dzielna trójka wojowników, już nie tak chętna do eksploracji w milczeniu skinęła głowami. A Eshte stała przez chwilę z nimi wpatrując się w plecy idącego na górę Thaneekrista… jedynego potężnego maga w ich małej grupce. Jedyną osobę, która mogła sobie poradzić sama z czarami jakie mogły kryć się w tej wieży i widmami i duchami i… co ona tu jeszcze robiła?!
Kuglarka pognała za czarownikiem kierując się własnym interesem i pragmatyzmem. Co prawda potrafiła skrzesać ładny płomień mogący sfajczyć krasnoludzką brodę, ale… czy eteryczne widma są łatwopalne? Albo jeśli uaktywni się kolejny czar mieszający w głowie intruzom?
Wtedy Eshte wolałaby być w pobliżu aroganckiego maga, który radził sobie z takimi wrednymi sztuczkami.
Dlatego też udała się za nim na górę, przeklinając w myślach sytuację która znów stawiała Eshte w roli dziewczęcia w opałach. Ostatnie wszak czego pragnęła, to mieć dług wdzięczności wobec Puchacza.

Piętro rozświetlał silny czerwony blask, który… Po raz pierwszy zobaczyła, że czarownik ma problem. Jego inkantacje i machanie rękami trwały ponad dwie minuty, nim zdusił ów oślepiający czerwony blask.
Widziała pot i autentyczne zmęczenie. Walka z owym zaklęciem wrogiego maga była wyczerpująca dla mężczyzny. Co bynajmniej nie napawało Eshte radością. Nie w tej chwili. Nie wtedy, gdy od samopoczucia Thaneekrista zależało jej bezpieczeństwo.
W końcu jednak magia Tancrista von Taelgrima zatriumfowała i można było rozejrzeć się po komnacie, całkiem pustej nie licząc starego kufra i...


… i kilku glifów na ścianie, których to blask mag stłamsił swoją mocą. Ale nie zniszczył. Dlatego też zabrał się do ich analizy i neutralizacji. Mamrotał przy tym kolejne formułki korzystając z mocy klejnotów w karwaszach, które gasły jeden po drugim. Eshte zaś wyciągnęła fajkę i nabiła tytoniem. Po tak stresującej podróży należało jej się parę uspokajających zaciągnięć dymkiem, prawda?
Niestety Fatum było nieprzychylne elfce tej nocy. Ledwie bowiem zaciągnęła się dymkiem, usłyszała podejrzany szelest, potem kolejny. Wydawało jej się?
Tancrist niczego nie zauważył. Z drugiej strony, skupiony na glifach mag nie zdawał się zwracać uwagi na nic.
Znowu szelest. Cień! Coś małego prześlizgnęło się wzdłuż ściany. Wąż? Za szybkie na węża. Na zwykłego przynajmniej. Nagle błyskawicznie przypełznął do Esthe kryjąc się w cieniach. Otarł się o jej łydki.
Elfka krzyknęła głośno, przerażona sytuacją. Zapalona fajka upadła. Coś owinęło się wokół niej.


Lisi pyszczek, bursztynowe ślepia, długie wężowe ciało pokryte kolorowym futerkiem. Eshte odskoczyła od bestyjki, która właśnie zagarnęła dla siebie jej fajkę. Tancrist zaś spojrzał przez ramię, na ową kreaturę.- Nie panikuj. To tylko fajkowy lis. Nie zrobi ci krzywdy. Po prostu dla nich zapach palonego ziela fajkowego i tytoniu jest jak kocimiętka dla kotów. Pewnie się boi ciebie bardziej, niż ty jego.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-08-2014 o 11:08. Powód: poprawki
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem