Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2014, 19:11   #207
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Orin Sorley.

Świergot czarnego kosa siedzącego na gałęzi obudził go ze snu. Ptak przyglądał mu się ciekawie czyszcząc raz po raz piórka

https://www.youtube.com/watch?v=hrcy...2CEA60&index=5

Po przebudzeniu, wydarzenia poprzedniego wieczoru wydawały mu się snem. Pojawienie się chatki, rozmowa ze staruchą. Takie nierealne. Takie dziwne. Po chacie nie pozostał żaden ślad, może poza uczuciem sytości. Chłód poranka przenikał przez letnie ubranie. Orin dopiął mocniej kapotę.

Tylko jedno zdanie, wypowiedziane przez staruchę dzwoniło mu w głowie niczym dźwięk zaklętego dzwonu w Wilczej Osadzie: “Podążaj za śpiewem i pięknem dziewczyny”. Jak piętno wypalone na końskim zadzie, utrwaliły mu się w pamięci.

Wstał.
Ptak przeskoczył z gałęzi na następne drzewo. Kontynuował swe ptasie trele.
Bard zrobił krok na przód.
Ptak odleciał na kolejną gałąź powracając do swojej pieśni.
Orin ruszył jego śladem. Śladem ptasiego śpiewu.


Irga, Kesa z Imarii.

Przez chwilę Irdze wydawało się, że wyrwie się z jej uścisku, że złapie drugą ręką za gardło, wbije szpony, rozerwie tętnicę, że zatopi ostre kły w jej szyi. Zaspokoi żądzę zemsty. On jednak stał nieruchomo, wpatrując się w nią swymi gadzimi oczami, badając lepkie, gęste powietrze rozwidlonym językiem.

Kesa odizolowała się od otoczenia. Zamknęła w swoim małym, bezpiecznym świecie, który rozumiała, który był jej. Nikt nie wtłaczał w nią informacji, której nie była w stanie przyjąć i zaakceptować. Nikt nie podsuwał jej obrazów o przekłamanych kształtach i kolorach. Tylko ona i ciemność. Tylko ona i cisza. Tylko… tylko, że płuca wciąż nie pompowały powietrza. Starała się o tym nie myśleć. Musiała się wyciszyć. Zapaść, stanąć obok. Wtedy może otworzy oczy i wszystko będzie jak dawniej.

Chwila trwała a oni nie byli w stanie stwierdzić czy zamieniła się w minuty, czy może godziny. Czas i przestrzeń zdawały się tutaj podlegać innym prawom, których nie byli w stanie zrozumieć.

I wtedy Warghh jednym gwałtownym ruchem uniósł Irgę w górę i tak samo gwałtownie przycisnął do ziemi.

- Quangowie - syknął na tyle wyraźnie, że dźwięk przebił się przez barierę, która budowała wokół siebie Kesa.


Cathil Mahr.

Plan był prosty. Podkraść się pod konie. Spłoszyć je. Podpalić stóg siana. Wywieść pogoń w las. Dać czas Bernardowi i Ordzie na wyciągnięcie Welda. Prosty, jasny plan. Co mogło się posypać? Wszystko!

Najemnicy bawili się doskonale przy ogniu. Przyniesiony antałek krążył w kółko a wlewany w gardło alkohol poprawiał humory. Ognisko strzelało wesoło. Pieczone pachniało smakowicie. Ktoś niskim barytonem zaintonował żołnierską przyśpiewkę o Rudej Kaśce, co dawała każdemu.

Cathil szerokim łukiem okrążyła obozowisko, kierując się do miejsca, w którym spętano konie. Zbrojni najwyraźniej byli pochłonięci żartami i sprośnymi opowiastkami, nie zwracając szczególnej uwagi na otoczenie i nie zaprzątając sobie głowy Rzepą, który znikł w stodole i już z niej nie wyszedł. Może stwierdzili, że dogadza sobie, tak jak to zrobiła dzień wcześniej większa część drużyny?

Odrzuciła tą natrętną myśl. Wypatrzyła przy koniach chłopaka. Młodego najmitę z gębą obsypaną pryszczami i dopiero co sypiącym się zarostem. Pamiętała jak poprzedniego wieczoru skończył przedwcześnie, ledwo w nią wszedł, czym naraził się na kpiny kompanów. Siedział teraz tyłem do niej, na zwalonym pniu, gryząc w krzywych zębach źdźbło trawy i przysłuchując się z daleka wrzawie dobiegającej od strony chałupy.

Podeszła go cicho, niemal bezszelestnie. Uderzyła płasko, z rozmachem obuchem siekiery w bok głowy, tuż nad uchem. Głowa pękła niczym dojrzały owoc. Młodzieniec siedział jeszcze chwilę z otwartą czaszką, z uniesionym w prawej ręce pożółkłym źdźbłem, po czym usunął się w trawę. Konie parsknęły spłoszone. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zaczęła odplątywać pęta.


Bernard Wolner.

Orda zawołała dzieciaki gdy tylko Cathil zniknęła w dziurze powstałej przez odsunięcie obluzowanej deski.

- Nie mogą tutaj zostać - wytłumaczyła po prostu i wymieniwszy kilka szybkich słów z chłopakiem posłała je tą samą drogą, którą wyszła wcześniej dziewczyna. Gdy Bernard przecisnął się przez otwór, na zewnątrz czekała już tylko kobieta z widłami w dłoni. Widły i sierp. Z takim orężem prędzej im iść na żniwa niźli stawać w szranki z jakimkolwiek żołdakiem. Starszy mężczyzna z okaleczoną dłonią i leciwa kobieta. Oby nie natknęli się na nikogo. Zdawał sobie sprawę, że w prawdziwej konfrontacji, nie mają dużych szans.

Obeszli budynki od południowej strony nie napotykając żywej duszy. Dochodziły ich jedynie podniesione odgłosy biesiadowania dochodzące z przeciwnej strony, utwierdzające ich w przekonaniu, że nikt jeszcze nie wszczął alarmu. Podeszli pod otwór okienny. Ze środka dochodziły ciche rozmowy. Kat nakazał kobiecie ciszę a sam zajrzał ostrożnie do środka.

Kretko, mężczyzna z odciętym uchem, siedział przy stole tyłem do nich i pałaszował coś głośno mlaskając. Stalowooki przechadzał się wzdłuż stołu.

- A jeśli to rzeczywiście wiedźma? - spytał oszpecony najemnik między jednym i drugim kęsem.

- Głupiś - odparł Gwizdo, jednak jego głos nie wyrażał zdecydowania. - Po prostu ma farta.

Bernard podchwycił wzrok rosłego mężczyzny, siedzącego na wprost okna. To musiał być Weld, mąż Ordy. Mistrz Dobry przyłożył palec do ust. Wieśniak przytaknął nieznacznie.

- A ten pobliźniaczony? Jak jakiś pieprzony Salvator porwał nam dziwkę sprzed nosa, gdy już mieliśmy ukręcić łeb sprawie!

Kapitan przystanął przed ławą. Oparł się o nią pięściami.

- Uważaj co mówisz i przy kim mówisz - warknął odwracając się w stronę siedzącego przy oknie.

Kat klapnął na tyłek, unikając wykrycia. Oparł się plecami o ścianę budynku.

- To nie problem - usłyszał głos Kretko.

Chwilę trwała cisza, przerywana tylko ciężkim stukotem buciorów.

- Smardz złapie trop, dorwiemy zbiegów a wtedy…

Nagła wrzawa dochodząca z obozowiska przerwała wywód Stalowookiego.


Cathil Mahr.

Była już przy ostatnim koniu, gdy poczuła na szyi chłód metalu. Zamarła.

- No, no… - odezwał się chrapliwy głos właściciela broni. - Nigdy nie wiadomo na co można trafić idąc za potrzebą. Ale żeby taka niespodzianka?

Sięgnęła powoli ręką po siekierę, leżącą tuż obok.

- Nak, nak, nak… - zacmokał. - Tylko jej dotknij a uwolnię cię od kłopotów złociutka. Kopnął ją w bok przewracając na plecy. Konie zadrobiły kopytami, zdenerwowane, tuż obok jej głowy. Podszedł bliżej, przystawiając jej ostrze miecza do gardła. Jego twarz tonęła w mroku. - Ostatniego wieczoru nie miałem z ciebie zbyt wiele uciechy. - Ostrze zjechało w dół, między kreskę jej piersi, tnąc skórę. Poczuła ciepło krwi. - Lubię zabawić się inaczej. - Niemal widziała jak lubieżnie się oblizywał. - A teraz mamy czas tylko dla siebie.

Broń skręciła na jej lewą pierś. Poczuła jak powoli wbija się w jej ciało. Syknęła. Nacisk zelżał nagle a jej kat zaklął głośno i złapał się za głowę. Wykorzystała tą chwilę. Przekręciła się na bok, strącając klingę, przewracając się obok siekiery złapała ją w locie. Uderzyła z dołu między rozstawione nogi. Wrzasnął głośno, wypuszczając miecz z ręki. Konie parskały nerwowo, rzucały łbami. Jeden stanął dęba. Trzasnęła jednego z nich w zad. Wystrzelił do przodu. Reszta poderwała się za nim do biegu. Splunęła na wykrwawiającego się i zostawiła go swojemu losowi. Pognała przed siebie prawie przewracając chłopaka stojącego w cieniu jesionu z procą w dłoni. Nie był sam. Za jego plecami chowała się dziewczynka. Szybko domyśliła się całości.

- Uciekajcie tam! - wskazała dłonią kierunek, przeciwny do tego, w którym się wybierała. - Poszukajcie strumienia i idźcie w górę niego. Szybko!

Pchnęła go lekko, parząc czy odchodzą, sama zaś rzuciła się w drugą stronę. Słyszała krzyki, wrzaski zdezorientowanych zbrojnych. Zaraz mogą odkryć ich ślady zdeptane przez spłoszone konie. Mogą pójść tropem dzieci. Mogą… Schowała się za stogiem siana, krzesząc iskry.


Irga, Kesa z Imarii.

Kilka rzeczy zadziało się równocześnie.

- Wadahadalada ay la Dhintay ka - wyszeptał suchymi ustami Warghh, wpatrując się w oczy Irgi.

Powietrze zadrgało, papkowate i lepkie trzasnęło jak rozdarte sukno. Fala zimna owiała ich twarze. Między dwiema sosnami, tam gdzie przed chwilą widać było fioletowe niebo, czerniło się rozdarcie. Miękką korę drzew pokrył szron. Dziura powiększała się i malała na zmianę, po czym jak wielka macica wypluła z siebie człowieka. Na polanie zmaterializował się Rozmawiający ze Zmarłymi, brat bliźniak i alter ego Warghha.

- Jesssteś - zasyczał Warghh.

Rozdarcie w Zasłonie migotało czernią, lepkie powietrze zdawało się zasklepiać powoli powstałą wyrwę.

Wokół nich rozległy się kwiki, w których Kesa rozpoznała odgłos wydawany przez wierzchowce znienawidzonych przez jej przewodnika Quangów.

Irga poczuła w ustach smak krwi i rzemienia a specyficzne tętnienie powietrza zelektryzowało jej ciało, przyprowadzając ją o dreszcz. Nie wiedziała jak, nie wiedziała gdzie, lecz była pewna - Wilk przedarł się przez Zasłonę.


Bernard Wolner.

Kretko wybiegł w kierunku krzyków, trzaskając głośno drzwiami. Orda wstała, zaglądając do chaty nim Bernard zdołał ją powstrzymać. Usłyszał krzyk przerwany głuchym uderzeniem. Gdy wstał, Stalowooki, upadał na podłogę izby. Weld podszedł do okna i zaczął przeciskać się przez jego otwór. Zdążył wyjść dokładnie w momencie gdy ktoś nadszedł i wszedł do izby. Nie czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Oddalili się czym prędzej.

- Gdzie Sato i Ari? - spytał Weld gdy weszli do lodowatej wody strumienia.

- Sato wyprowadzi Ari - odpowiedziała Orda. - Mają na nas zaczekać w Jesiotrowym Rozlewisku.

Zauważyli jasną poświatę od strony gospodarstwa. Bernard miał nadzieję, że Cathil umknęła najemnikom.


Orin Sorley.

Śpiew ptaka prowadził go cały dzień. Gdy niziołek przystawał, ptak zatrzymywał się także, nieopodal, śpiewając swą pieśń, czekając aż mały piechór ruszy dalej w drogę. Bard nie zastanawiał się gdzie szedł ani czy nie błądzą. Nie zastanawiał się czy nie uroiło mu się w głowie, że starucha właśnie to miała na myśli. Złapał się tej jednej, jedynej nadziei i odrzucał możliwość pomyłki.

Mijali wzgórza, zagajniki i polanki, wykroty i strumienie. Ptak zawsze cierpliwie czekał powtarzając swoje trele i gdy tylko Orin za nim ruszał, zrywał się do lotu i zatrzymywał kawałek dalej, wskazując mu dalszą drogę.

Słońce chyliło się już ku zachodowi a mały człowiek ciągle podążał za pieśnią, coraz bardziej zmęczony. Początkowy zapał mijał z każdym kolejno przebytym kilometrem a wzbierająca się w nim flustracja narastała.


Cathil Mahr.

Tak jak podejrzewała, pogoń ruszyła w kierunku, w którym roznieciła ogień. Tak jak podejrzewała, bez Smardza byli ślepi jak krety. Część z nich próbowała łapać spłoszone konie, część gonić dziewczynę a część podziała się nie wiedzieć gdzie. Miała tylko nadzieję, że Bernardowi udało się zbiec razem z wieśniakami. Pogoń, która ruszyła śladem Cathil, zgubiła trop już kilkaset metrów, po tym jak weszła w las. Z jaworu, na który się wspięła widziała jak sarkają i klną. Po krótkiej kłótni zdecydowali się w końcu wrócić do obozu i podjąć pościg rano.

Poczekała aż odejdą. Musiała wrócić, obejść osadę szerokim łukiem i odnaleźć kata. Zmrok zapadł już a ona właśnie natknęła się na strumień, którym Wolner mógł zmierzać, gdy usłyszała złorzeczenia.

- Gdzie jesteś czarny zdrajco? Zostawiłeś mnie tutaj samego?! Wracaj tu do stu kaduków!

Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Nie widziała jeszcze właściciela głosu, lecz nie miała wątpliwości do kogo należał. Orin! Sądziła, że zginął w wąwozie!
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline