Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2014, 15:00   #105
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Stanęła przed podjazdem i zaklęła głośno, przyglądając się budynkowi. Oczywiście, że nie miała wyjścia. Jazda dalej w nocy w takich warunkach była biletem do koszmaru, jeśli nawet nie tego z innego świata, to z pewnością dostatecznie zniechęcającego, by zatrzymała się… tu. Gdziekolwiek jest.
Z ociąganiem ruszyła wreszcie naprzód i zatrzymała się na wyboistym parkingu przed motelem. Zabrała absolutnie wszystkie swoje podręczne rzeczy, pozostawiając w samochodzie jedynie ubrania swoje i Susan i podbiegła do drzwi wejściowych, modląc się w duchu, by było jakieś wolne miejsce i żeby znów nie wylądowała w Koszmarze...
- Momencik. - chrapliwy kobiecy głos przypominający Marlenę Dietrich rozbrzmiał zza drugiej strony drzwi w chwili, gdy do nich zapukała.
I po chwili drzwi się otwarły.


I stanęła w nich kobieta o blond włosach i urodzie przyciągającej spojrzenie. Otoczona zapachem trochę fiołków, a trochę… haszyszu?, tworzyła wokół siebie aurę namacalnego niemal erotyzmu. Jakby była kalką femme fatale z filmów z Bogartem. A co gorsza… Emma czuła, jakby już ją gdzieś widziała, albo znała. Jakby ta kobieta, kiedyś pojawiła się w jej życiu.
- Szuka pani czynnego telefonu, informacji o okolicy, czy pokoju? - mruknęła swym zmysłowym tonem głosu, taksując spojrzeniem Emmę.
- Ja… - wokalistka z trudem otrząsnęła się z natłoku myśli i nieco przytomniej spojrzała na kobietę - ...pokoju. Na tę noc. I może informacji po okolicy… - znów zagapiła się na blondynkę, tracąc wątek. Jej spojrzenie mimowolnie ślizgało się po dekolcie, hojnie odsłoniętym przez strój - ...ja… - odetchnęła głęboko, pocierając zmęczonym gestem skroń - ...przepraszam, że się tak Pani przyglądam, ale wydaje mi się, że kiedyś już się spotkałyśmy… przynajmniej mam takie wrażenie… nazywam się Emma Durand… mówi to Pani coś? - wyjaśniła w końcu, nieco zakłopotana.
Dłoń kobiety bezczelnie przesunęła się po owym dekolcie, jakby kusiła do odkrycia jego sekretów. - Mam nadzieję, że mnie pani widziała. I cieszę się, że nadal przyciągam spojrzenia. To pochlebiające dla mnie. Nazywam się Mary Pigeons, ale może znała mnie pani pod mym scenicznym przydomkiem Mary Dubois. Grywałam na scenach teatralnych w Miami.
- Och… - nie tak pamiętała starą, zbzikowaną Mary Pigeons. Tym bardziej nie miała pojęcia o Mary Dubois, która grywała na deskach teatrów w Miami. Niemniej twarz miała znajomą, więc to musiała być ta sama Mary… Emma poczuła, jak zimny pot spływa jej po plecach, niemniej o jedną rzecz musiała się zapytać…
- A skąd... - musiała odchrząknąć, bo zwyczajnie głos odmówił jej posłuszeństwa - Skąd... - powtórzyła nieco pewniej - ...jeśli wolno spytać… skąd Pani pochodzi?
- Z Old Richmont… małego miasteczka w stanie Nowy York. - odparła Mary i przekrzywiła lekko głowę. - A i pani imię i nazwisko coś mi mówi… Ale wejdźmy do środka. Nie ma co stać za drzwiami, prawda?
Gdy tylko Emma przeszła przez próg, Mary zamknęła lewą ręką drzwi. - Dobrze znałam Emmę Durand, miła i bardzo śmiała dziewczyna. Oczywiście pani nią nie jest… - uśmiechneła się Mary. - Bo moja Emma i ja… byłyśmy bardzo bliskimi… przyjaciółkami. - jej prawa dłoń wsunęła się pod luźną podomkę, jaką miała zarzuconą. Palce bardzo wyraźnie okrążyły szczyt piersi, gdy Mary uśmiechnęła się figlarnie wyraźnie podkreślając tym gestem znaczenie ich “przyjaźni”. - ...bardzo bliskimi. Ale to były czasy, kiedy byłam na szczycie.
Po czym ruszyła przodem, mówiąc żartobliwym tonem. - Mam tylko pokoje jedno-osobowe z łazienką. Telewizory czasem coś łapią, czasem nie. Więc jestem tu jedyną “rozrywką”. Mam trochę alkoholu i trochę… skrętów, oczywiście za nie trzeba dopłacić. Wliczone w cenę jest jeszcze śniadanie do łóżka, bo jadalni nie mam.
- Chętnie… chętnie skorzystam z propozycji dotrzymania towarzystwa, ostatnio… źle się czuję sama. - Emma nie mogła się powstrzymać od podejrzliwego przyglądania się swojej gospodyni - Ja… znałam kiedyś Mary Pigeons. Ale już wtedy była staruszką, nie zdziwiłabym się, gdyby już nie żyła. Ale to było w innym życiu, w innych czasach… do których staram się powrócić. - westchnęła, zbierając się w sobie - Może mi Pani powiedzieć mniej więcej, jak daleko stąd do... Silver Ring? - zapytała wreszcie, przystając w holu i z mocno bijącym sercem czekając na odpowiedź.
- Kilka kilometrów stąd, trzeba tylko minąć starą blokadę policyjną. Ale po co chcesz jechać do tego miasta duchów? - zapytała Mary, gdy doszli do pokoju nr. 13.
- To twój… - dodała kobieta, podając klucz.
Błysk… huk pioruna przerwał na moment wypowiedź Mary. - ...pokój.
Blask pioruna ujawnił nieco więcej, półprzeźroczysta podomka gospodyni wydawała się przylegać bezpośrednio do ciała, a oblicze Mary… oświetlone owym blaskiem, przypomniał Emmie… właściwie nie przypomniało, bo jak można nazwać wspomnieniem wizję pocałunku, którego nigdy nie było. Wizję pocałunku w blasku fleszu… wizję, w której Mary nosiła strój z innej epoki.
Emma zachwiała się, odbierając klucz i musiała się wesprzeć dłonią na ramieniu stojącej przed nią kobiety, by nie upaść. Wizja była tak silna, że przekrzywiła i pochyliła głowę, omal nie składając na karminowych ustach kobiety delikatnego pocałunku. Szepnęła jeszcze czule - Mary… - nim dźwięk jej własnego głosu sprowadził ją z powrotem do rzeczywistości. Odsunęła się gwałtownie, w szeroko otwartych oczach migotało przerażenie.
- Ja… ja przepraszam… nie wiem, dlaczego… - zaczęła się tłumaczyć, zaciskając w dłoni klucz tak mocno, że aż ostra krawędź numerka przecięła skórę. Durand nie zwróciła jednak na to uwagi. Oparła się plecami o ścianę i przymknęła oczy, usiłując się uspokoić - Ja… urodziłam się i wychowałam w Silver Ring. - miała wrażenie, że zaklina rzeczywistość, kiedy wypowiadała to zdanie. Łzy, nieproszone i niechciane, same pojawiły się pod powiekami - Jadę w odwiedziny do rodziców. Zawieźć im pierwszą płytę, którą wydałam…
- Ach, wizyta sentymentalna. Rozumiem. - odparła z uśmiechem Mary i prowokacyjnie oblizała wargi, dodając. - I chyba już wyraźnie dałam do zrozumienia, że nie musisz przepraszać… lubię być podziwiana i uwielbiana. Jestem wszak aktorką, przywykłam do takich spojrzeń.
Po czym potarła podbródek. - Cierpisz na jakąś chorobę, o której powinnam wiedzieć? Cukrzycę na przykład? Potrafię robić zastrzyki.
- Co najwyżej paranoję… - zaśmiała się niewesoło zapytana. Chyba faktycznie popadała w jakąś obsesję… co było przecież zrozumiałe w jej sytuacji. Odetchnęła głęboko i uspokoiła się na tyle, by zmusić zmęczony mózg do pracy.
- Więc… Mary… mogę Ci mówić, Mary, prawda…? Mówiłaś coś o mieście duchów… dlaczego w ten sposób określiłaś Silver Ring?
- Może najpierw… - Mary przybliżyła się do Emmy i poufale objęła ją w pasie, tuląc do siebie. Wyciągnęła klucz z jej dłoni i wsunęła do zamku. - ...usiądziemy wygodnie. Nie ma co tu stać.
Jej chrapliwy głos mile współgrał z szemrzącymi strugami deszczu. - Mówiłaś o płycie, jesteś piosenkarką?
Będąc tak blisko niej Emma czuła ciałem, że podomka, delikatna i zwiewna, była jedyną osłoną ciała Mary.
Zauważyła też, stare co prawda, nakłucia na żyłach. Dowód, że haszysz nie był jedynym narkotykiem, z jakiego korzystała w życiu.
Była to jedna z pułapek, w które wpadali i jej znajomi… gdy brakowało adrenaliny towarzyszącej występom, albo gdy występy okazywały się zbyt obciążające, lub też gdy brakowało weny… różne były powody, dla których artyści sięgali po wszelkiej maści używki.
- Tak, udało mi się wybić w Nowym Orleanie… jazzem oczywiście. - zdjęła torbę z ramienia i porzuciła ją przy łóżku, po czym z małej torebki wygrzebała swój krążek - To moja debiutancka płyta, ale zamierzam wydać ich więcej… - ”o ile przeżyję…” dodał brutalnie jej wewnętrzny głosik. Prawda była taka, że jeszcze nie tak dawno temu była pewna, że to zrobi. A potem dostała tę przeklętą kartę tarota i całe jej życie legło w gruzach - ...mam naprawdę cudowny zespół. - uśmiechnęła się miękko na ich wspomnienie. A także na wspomnienie Antona, który robił zdjęcie na okładkę. Postanowiła, że zadzwoni do niego, zanim pójdzie spać. Dlaczego jeszcze tego nie zrobiła…? Czy to przez Geralda? A może przez to, że raz już go “zabiła”?
Odsunęła te myśli od siebie - Da się tu gdzieś puścić tę płytę? - zapytała Mary, dopiero teraz rozglądając się uważniej po pokoju.
Który był mały, dość obskurny i poniżej standardów jakie miała Emma. Ot, typowy pokoik w tanim hoteliku dla zmotoryzowanych. W miarę czysty, acz widać było, że Mary nie przykładała się do swych obowiązków. Ona… wolała się prezentować. Zawsze mówiła, poruszała się i ustawiała tak, by epatować subtelnym erotyzmem. Tak jak teraz. Stała wszak na tle okna, przez co jej zgrabna sywletka prześwitywała przez podomkę.
- Tylko u mnie w pokoju. Mam tam otwarzacz płyt. - wyjaśniła Mary, oglądając krążek. - Jednym słowem… śpiewasz dla kochanków? Wiesz, że jazz to seks zapisany nutami?
- Tak… dlatego tak to kocham. - tym razem i w jej tonie głosu dało się usłyszeć zmysłowe tony. Te, którymi nasycała swój głos na scenie. “Miasto duchów” kołatało się wciąż gdzieś na granicy świadomości, ale odsuwała te słowa jak najdalej, skupiając się na tym, co dało jej tyle szczęścia w życiu…
- Przyznaję… dodaje klimatu zabawom w łóżku. - zachichotała Mary i dodała po chwili zastanowienia. - No to na co masz ochotę? Whisky, gin z tonikiem, piwo, ziółka?
- Whisky. - odpowiedziała bez namysłu i stanęła niezdecydowana na środku pokoju. Nie wiedziała, czy zabierać ze sobą rzeczy, czy też zostawić je w pokoju. O to, czy będą bezpieczne, nie martwiła się zbytnio. Zastanawiała się gorączkowo, czy nie przydadzą jej się, jeśli…
Odganiała tę myśl jak tylko mogła, ale ona cały czas uparcie wracała. Ostatecznie nie mogła być pewna kiedy i w jaki sposób znów przeniesie się do Koszmaru…
- A więc whisky… uprzedzam, lubię mocną. Nie należy pić za wiele od razu. - rzekła Mary, wychodząc z pokoju i kręcąc przy tym pośladkami. Czy na scenie również była taka? Czy obsadzano ją w odważnych rolach?
Po chwili namysłu Emma podążyła za nią, zabierając ze sobą mniejszą torebkę, w której miała pieniądze, broń, latarkę, dokumenty, telefon z ładowarką, kilka buteleczek antykoagulantu i butelkę wody mineralnej. Dopiero teraz poczuła, że jest głodna… sprawdziła jeszcze, czy karta jest bezpieczna w kieszeni spodni i starannie zamknęła drzwi na klucz. Kiedy dogoniła Mary, zapytała z lekkim zażenowaniem w głosie - Pewnie już za późno na kolację… ale może zostało coś do jedzenia? Zapomniałam się zaopatrzyć na stacji benzynowej… - a jednak ciężko było nie zerkać na krągłości ciała kobiety, tak zmysłowo uwypuklane przy każdym ruchu… aktorka doskonale wiedziała, jak się zachować, by wabić spojrzenia.
- Jeśli lubisz duże ptaki lub parówy, to coś się znajdzie. - rzekła z uśmiechem Mary, bawiąc się dwuznacznościami swej wypowiedzi. Po czym uściśliła. - Mam kanapki z indyka, albo mogę zrobić hot doga, jeśli masz ochotę czekać.
Doszły do pokojów właścicielki hotelu, która najwyraźniej miała narcystyczne ciągutki. Co akurat Emmy nie dziwiło. Na ścianach były zdjęcia ze sztuk teatralnych przedstawiających Mary w różnych pozach, zerknięcie przez półotwarte drzwi do sypialni pozwoliło zauważyć zmysłowy akt Mary w towarzystwie innej kobiety. Zaś sama Mary skręciła do leżącej naprzeciw sypialni kuchni.
- Indyk wystarczy, nie chcę Ci robić teraz przesadnego kłopotu… parówki zostawię sobie na śniadanie. - uśmiechnęła się lekko na widok zdjęć, natychmiast przypominając sobie inne zdjęcia, na które patrzyła inna kobieta… i jak się to wtedy skończyło. Ciało zareagowało mimowolnie, stając się podejrzanie ciepłe w strategicznych miejscach i wyraźnie usiłujące zwrócić na siebie uwagę wokalistki. Szukało zapomnienia… i Emma nie mogła siebie o to winić. Zaczynała dochodzić do wniosku, że należy żyć chwilą, póki wszystko się nie wyjaśni… o ile kiedykolwiek do tego dojdzie.
- Alkohole są w kuchni… tam gdzie trzyma się przyprawy. Kurczę… myślałam, że… Kanapki są zmrożone na kość. Musiałabym je podgrzać w mikrofali. - krzyczała z kuchni Mary. - Ale może znajdę coś innego.
- Cokolwiek, a kanapki tak czy inaczej możesz zostawić na wierzchu. Nie zmarnują się. - uśmiechnęła się Emma, wchodząc do kuchni i sięgając po whisky i dwie szklanki - Piękne zdjęcia. - powiedziała szczerze, siadając przy miniaturowym stoliku i już zupełnie otwarcie przyglądając się doskonale widocznemu w świetle lampy ciału gospodyni.
- Dzięki... jestem dumna z mojego ciała. - rzekła nadal buszująca w lodówce Mary. Jej pochylone ciało wypinało pośladki, które odcinały się dokładnie poprzez podomkę. I dobitnie podkreślały fakt, że była aktorka nie nosi niczego innego.
- Mam kawałek pizzy… jeszcze dość ciepły. - rzekła wstając i stawiając na nieduży kuchenny stolik pizzę, a następnie wrzucając dwie kanapki do kuchenki mikrofalowej.
- Wspaniale… - wokalistka zabrała się z entuzjazmem za konsumpcję, a kiedy zaspokoiła pierwszy głód i łyknęła sobie rzeczywiście mocnego trunku, poczuła w myślach przyjemne spowolnienie.
- Masz z czego być dumną. Niejedna młódka mogłaby Ci pozazdrościć figury. - zamruczała z uśmiechem, leniwie próbując sobie przypomnieć, o co takiego miała ją zapytać.
- Cóż... pilnuję się. Tu na prowincji bywa nudno. - popijając trunek dumnie wypięła biust, po czym przesunęła spojrzeniem po Emmie. - Ty też… wyglądasz apetycznie. To jest… pięknie.
Gospodyni przeciągnęła się zmysłowo. - Ja natomiast trochę ci zazdroszczę. Tęsknię do świateł wielkiego miasta.
- Miasta… - Emma łyknęła jeszcze trochę i przymknęła oczy, delektując się spokojem… który okazał się tylko chwilowy, nim niepokój znów wkradł się w jej myśli, nakierowane niespodziewanie na inne tory - Miasto duchów… tak nazwałaś Silver Ring. Dlaczego? - zapytała, uważnie przyglądając się twarzy rozmówczyni.
- Nikt tam nie mieszka. Tak mi się wydaje. Co prawda nigdy tam nie byłam, lecz wiem, że na drodze do miasta stoją stare policyjne zapory. Których nikt nie usunął. - wyjaśniła Mary, zakładając nogę na nogę. - A może nikomu się nie chciało?
- Jak… jak stare? Dlaczego? - Emma niemal nie wierzyła własnym uszom. Przecież regularnie wysyłała rodzicom pieniądze i nigdy nie wracały, więc musieli je dostawać… prawda?
- Nie wiem… pewnie paroletnie. Zjawiłam się tutaj, gdy już były… nie wiem skąd. Między nami mówiąc. - nachyliła się ku Emmie, by szepnąć jej jakieś tajemnice. - Nim tu się zjawiłam, miałam niezłe odjazdy na prochach. I szczerze mówiąc, jak przez mgłę pamiętam okres, tuż po objęciu tego hotelu.
- A znasz kogoś... kto mógłby wiedzieć? - ukłucia strachu nie ustępowały, mimo ciepła alkoholu w żołądku - Mnie też tu już kilka lat nie było, ale o zakładaniu policyjnych blokad na całe miasteczko powinno chyba być głośno… na bieżąco śledziłam wiadomości i nie było o tym ani słowa…
- Niewiele osób odwiedza te strony. Musiałabyś się cofnąć nieco. - mruknęła zmysłowym tonem głosu kobieta. - Może w sąsiedniej mieścinie. Tej przy rezerwacie Indiańców… wiedzą więcej.
Nalała sobie alkoholu i upiła nieco, po czym uśmiechnęła się łobuzersko. - Masz ochotę na chwilę odprężenia? Mam marychę na specjalne okazje. Całkiem przyjemny towar.
- Nigdy… nie paliłam… trawy... - odpowiedziała, nieco zaskoczona propozycją, choć przecież Mary wspominała już o skrętach - Chociaż może… warto…? - kilka kilometrów to naprawdę niewiele, nawet jeśli wstanie po południu, spokojnie zdąży się rozejrzeć po wymarłym - według słów Mary - miasteczku. A potem odwiedzić tę mieścinę obok rezerwatu. Bała się tylko, czy narkotyk nie wzmocni koszmarnych wizji, których doświadczała…
- Najpierw zadzwonię, dobrze…? - po chwili namysłu doszła do wniosku, że jednak spróbuje, tylko powie Antonowi, że żyje i że jest prawie na miejscu. Grzebiąc w torebce w poszukiwaniu telefonu, przez przypadek wyrzuciła z niej pewną starą fotografię pewnej miss, która spadła na podłogę i zakończyła swój lot tuż przy stopach Mary. Emma jednak nie zwróciła na to uwagi, pochłonięta wybieraniem numeru, a kiedy odezwał się pierwszy sygnał połączenia, wstała z krzesła i nieco chwiejnie wyszła na korytarz, by spokojnie porozmawiać.
Niestety, telefon zaczął wydawać cichy i złowrogi w tej chwili sygnał braku zasięgu. Widać hotel Mary był poza zasięgiem anten telefonii komórkowej. Zirytowana Emma wróciła więc do kuchni, by zapytać o możliwość skorzystania z telefonu stacjonarnego… połączenie się z Antonem nagle nabrało dla niej ogromnego znaczenia. Zaskoczyła Mary przygladającą się zdjęciu i mimowolnie muskajacą swą pierś… może nie tak mimowolnie.
- Ładne zdjęcie. Twarz wydaje mi się znajoma. To twoja krewna? Wygląda świetnie w tym stroju, choć mogłaby odsłonić więcej ciała. - uśmiechnęła się wesoło Mary.
- To… tak. Bardzo podobna do mnie, prawda? - skłamała gładko Emma, odbierając zdjęcie i uśmiechając się figlarnie. Alkohol zaczynał krążyć w jej żyłach coraz żywiej - Jest do mnie bardziej podobna, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka… - zachichotała, ale po chwili przypomniała sobie o trzymanej w dłoni komórce - Tu nie ma zasięgu… - poskarżyła się - ...masz stacjonarny?
- W sypialni, stary automat na ćwierćdolarówki, ale działa. - rzekła Mary i wstała. - Tam też mam moje relaksujące ziółka. Zajrzymy razem. Ja je wezmę, a ty zadzwonisz.
- Mhmm… - skinęła z roztargnieniem głową, szukając w torebce ćwierćdolarówek. W końcu wygrzebała kilka i chowając zdjęcie, ruszyła za gospodynią do sypialni, po drodze łapiąc jeszcze kanapki z indykiem i upychając w torebce. W holu jej wzrok napotkał zdjęcia Mary… Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zna je wszystkie… mimo, że widziała tę kobietę pierwszy raz w życiu, tajemnice jej ciała dla niej nie były tajemnicami… podświadomie wiedziała, co stanie się w sypialni… i cieszyła się na tę myśl. A przynajmniej jej ciało wydawało się niezwykle zadowolone z tej perspektywy.

”To wszystko jest coraz dziwniejsze…” pomyślała, choć bez szczególnego zaskoczenia. Wszystko wokół zaczynało przypominać jakiś pokręcony sen, było tak mało realne, jak tylko mogło być… i paradoksalnie dzięki temu Emma zaczynała się uspokajać. I tak nie ma wpływu na dziejące się wokół niej rzeczy, więc zagra w tę grę jak tylko potrafi najlepiej… czuła się, jakby była postacią z jakiejś gry komputerowej. Był scenariusz, który trzeba było spełnić. Sama w nie nie grała, ale jej koledzy - owszem. Nie raz wysłuchiwała opowieści o tym, co który po drodze przeoczył i co stracił. Te epizody… "questy"… Mary wydawała się takim właśnie "questem". Była aktorka, której kariera zakończyła się lata temu. “Upadła” kobieta, w której dźwięczały jeszcze echa dawnej sławy, której na równi wrodzony i wyuczony seksapil nie miał ujścia, która była jej kochanką…
Tak to się powinno właśnie skończyć.
Tak będzie.
Zapomniałaby o Antonie, gdyby pieczenie rozciętej dłoni nie przypomniało jej o ściskanych w palcach ćwierćdolarówkach.
Emma Durand zaczynała się gubić… wcielała się w kolejne tożsamości, zatracając po drodze siebie, zapominając, kim tak naprawdę jest…
A może jej dotychczasowe życie było tylko snem?
Otępiająca mgiełka whisky złagodziła strach. Pozwoliła zapanować nad drżeniem ręki, gdy wrzucała pierwszą monetę do aparatu i wybierała numer przyjaciela.
Stary telefon na monety, tarcza, powolne wybieranie numerów z hipnotycznym dźwiękiem przekręcanej tarczy. Dźwięk czekania na połączenie w słuchawce… to wszystko było jak z innej epoki.
W tym czasie Mary pochylona wygrzebywała z szafki nocnej kolejne skręty.
Wreszcie…
- Halo… skrzek… Halo, kto mówi? Ha... pisk… - połączenie z Antonem nie było najlepszej jakości. Ale to był jego głos.
- Anton…? To ja… słyszysz mnie…? - mimowolnie podniosła głos, by przekrzyczeć zakłócenia, w tym momencie zapominając zupełnie o obecności gospodyni.
- Słabo… Ja... kolejne zgrzyty i piski ...łem się o ...zgrzyty… Martwiłem o ciebie. Gdzie… kolejne zgrzyty. - głos był wyraźny tylko czasami, Miało się wrażenie, że jest tylko snem i wspomnieniem, a nie żywą istotą. Tak odległy.
- Prawie na miejscu… zadzwonię z komórki, jak złapię zasięg… - ulga mieszała się z frustracją. Dlaczego nie zadzwoniła wcześniej? - Nie martw się… dam znać, kiedy wrócę... - dodała jeszcze obowiązkową formułkę, nieszczególnie w nią wierząc i jeszcze przez długą chwilę stała ze słuchawką przy uchu, nasłuchując pisków i zgrzytów, jakby czekała, aż wreszcie połączenie się wyczyści.
- ...czekał... zgrzyty… uważa… piski… Ja wkrót… - sygnał się urwał całkiem. Nie wiedziała, co Anton zamierzał powiedzieć na koniec. Mary tymczasem siedząc na łóżku, sięgnęła po skręta i zapaliła jednego, delektując się aromatem ziółek i obserwowała Emmę.
Ta z godną podziwu determinacją wrzuciła kolejną monetę i powtórzyła operację wybierania numeru, po czym wsłuchała się w kolejną serię pisków i zgrzytów.
- Zgrzyt… Emma? - udało się jej połączyć z Antonem i nawet usłyszałaby co rzekł do niej, gdyby nie... huk pioruna, który zagłuszył jego słowa.
Mary paląc trawkę ułożyła się na brzuchu na łóżku i z rozmarzonym spojrzeniem mówiła. - Gdy grzmi… telefon działa gorzej niż zwykle. Może rano... spróbuj.
- Anton… powtórz… co wkrótce… powtórz... proszę… - niemal krzyczała do słuchawki, ignorując trzeźwą propozycję Mary.
Niestety… burza się nasilała i po chwili telefon całkowicie odmówił posłuszeństwa, wydając z siebie jedynie zgrzyty, skrzeki i piski. A deszcz uderzał falą o dach, wygrywając marsz na dachówkach.
- Proszę… - tym razem tylko cichy, pełen rezygnacji szept opuścił ułożone w podkówkę usta Emmy, kiedy wpatrywała się z mieszaniną błagania i nienawiści w stary aparat telefoniczny. W końcu z trudem odłożyła słuchawkę na miejsce i ciężko opadła na łóżko obok leżącej gospodyni i pytająco wskazała na trzymanego przez nią skręta.
Mary wężowym niemalże ruchem uniosła górną część ciała, opierając się na dłoniach i prezentując zarówno swój biust, jak i dekolt podomki. Sięgnęła po jeden z leżących obok niej skrętów i odpaliła go od swojego, po czym podała ze słowami. - Nie martw się. Kocha to zadzwoni jutro. Albo ty... jak burza przejdzie. Albo pojedziesz do miasta… Byle nie do Silver Ring. Wątpię, by tam był zasięg dla komórki.
- Spróbuję rano. - mruknęła Emma, zaciągając się skrętem. A że robiła to pierwszy raz w życiu, solidnie się po tym rozkaszlała, aż jej łzy w oczach stanęły i spłynęły po policzkach. Ale nie odpuściła i zaciągnęła się po raz kolejny… płuca miała pojemne… ale nienawykłe do używek, więc znów gwałtownie zaprotestowały. Więc kolejne zaciągnięcie było znacznie delikatniejsze… i tym razem udało jej się nie rozkaszleć. A potem jeszcze raz i jeszcze… i nagle akt ze ściany ożył, zachęcająco kiwając na nią palcem. Ona… i ta druga też. Chciały, by Emma do nich dołączyła. Ale ona nie miała śmiałości, by zostać trzecią, więc przecząco pokręciła głową… choć jej ciało zapłonęło pożądaniem a dłoń mimowolnie wślizgnęła się między zaciśnięte kurczowo uda.
- No i? - zmysłowy pomruk tuż przy jej uchu przypomniał Emmie, że nie jest sama. - Czyż to nie jest najlepszy towar na świecie?
Mary była naga… tyle że miała delikatne, mieniące się kolorami łuski na ciele. Nie. To była jej podomka?
Tak trudno było ocenić w tej chwili. Niemniej jej kształty przyciągały wzrok Emmy, jej jędrne piersi, zgrabne uda i krągłe pośladki. - Nie ma nic lepszego na relaks, niż odrobina ziółek… No… chociaż pewnie parę innych rzeczy by się znalazło.
Dłonie z obrazu obu kobiet wodziły po ciele Emmy, nie czuła ich… ale widziała jak rozpinały jej ubranie, mimo że czuła jego ciężar na sobie.
Zadziwiona i zagubiona w swoich majakach wokalistka wodziła dłońmi po swoim ciele, usiłując przyłapać te niecne, usiłujące ją rozebrać… zamiast tego tylko pobudzając się bardziej, gdy dłonie dotykały osłoniętych jedynie cienką bluzką piersi i podbrzusza… rozkojarzone spojrzenie skierowała wreszcie na realną twarz swojej gospodyni, której karminowe usta wabiły… a ona nie potrafiła im się oprzeć… nachyliła się i ucałowała owe chętne wargi, otulając je obie kłębami wonnego dymu.
Zaskoczona tym atakiem Mary z początku próbowała się niezdarnie bronić przed pocałunkiem. Ale otumanienie narkotykiem robiło swoje. Jej dłoń, która zacisnęła się na piersi Emmy, by odepchnąć ją… zaczęła pieścić ową miękką półkulę z wyraźną wprawą i entuzjazmem. Także i usta zachęcająco przylgnęły do warg Emmy, a język splótł się w tańcu, gdy przekazywały sobie opar narkotycznego dymu. Opór, którego się Emma nie spodziewała w ogóle, był krótkotrwały i niezbyt silny.
Burza zaś przybierała na sile, pioruny uderzały, rozświetlając blaskiem dwie całujące się kobiety. A deszcz uderzał miarowo o dachówki… niczym palce indiańskiego szamana o bębenek. Szybki i gorączkowy rytm. Taki, w którym łatwo się było zatracić i zagubić własne “ja”, zdając się jedynie na instynkty… przebudzone, gdy narkotyczne opary uśpiły świadomość. Zwinne dłonie muzyczki bez trudu pozbyły się zarówno własnych ubrań, jak i podomki Mary, spragnione ciało przywarło do chłodnej skóry kochanki, palce zanurkowały w poszukiwaniu ukrytych skarbów… oddech przyspieszył a ciało wiło się i prężyło, gdy wyrwane na wolność żądze coraz szybciej i szybciej domagały się spełnienia, coraz bardziej gorączkowe ruchy prowadziły ku temu jednemu pragnieniu… Emma bez trudu odnalazła najwrażliwsze miejsca na ciele kochanki, jakby jej dłonie podążały dobrze znanym szlakiem. Także i Mary doskonale wiedziała, jak pieścić kochankę, wszak była z nią nie pierwszy raz…
Mary… była wężem, ciepłym i gibkim i przyjemnie miękkim pod palcami. Ale jednak wężem. Bo jak inaczej mogłaby owijać się wokół Emmy, całować jej usta, szyję, sięgać dłonią pomiędzy uda, wprawiając całe ciało piosenkarki w przyjemne drżenie. Była jak rękawiczka stworzona by ją otulić. Była… idealna.

- Doprawdy...? Zamierzasz wyjść za niego? - młodziutka Mary leżała na łóżku w dość staromodnie urządzonym mieszkaniu. Miała fantazyjnie ułożone włosy, które sprawiały, że wyglądała jak aniołek. Aniołek w koronokowej bieliźnie... bardzo niegrzeczny aniołek. Emma o tym wiedziała, siedząc na krześle i paląc papierosy.
- Jest przystojny, bogaty, z koneksjami... Zapewni mi odpowiedni poziom życia. I jest dobry w łóżku. I zabawny z tymi swoimi zboczeniami. - zachichotała Emma, paląc papierosa w długiej fifce... naga i dumna ze swej nagości i ciała.
- Ale go nie kochasz. Tylko mnie… - przekrzywiła głowę Mary, uśmiechając się zmysłowo.
- Ależ moja droga… Ciebie też nie kocham. - wystawiła język Emma. - Jest mi dobrze z tobą. Jest mi dobrze z nim. On mnie nie kocha. On mnie wielbi. Jestem jego boginią. Całowałby mi stopy… lizał me buty w hołdzie dla mnie. Jak mam się z nim nie ożenić, z kimś, kto by mnie pragnął tak mocno? Kto byłby mym niewolnikiem miłości.
- No dobra. Przyznaję. Lizać ci butów nie będę. Stopy… mogłabym spróbować. Ale czy to oznacza, że z nami koniec? On jest politykiem. Musiałabyś być wzorową żoną. - stwierdziła po namyśle Mary.
- To głupie, purytańskie myślenie. - westchnęła Emma. - Nie zamierzam się ograniczać w łóżku. Ani w innych przyjmnościach. On o tym wie. Nie przeszkadza mu, że nie zamierzam mu być wierna. O ile czasem będzie mógł sobie popatrzeć, nagi i przywiązany do łóżka.
- Mnie nie przeszkadza widownia. - mruknęła Mary wstając i podchodząc do Emmy, uklękła między jej udami i muskając językiem podbrzusze, składała żartobliwy hołd swej kochance. - To.. będę twoją druhną, przyszła pani Waterson?

Widziała to jednocześnie z migawkami własnego ciała, pieszczonego w łóżku przez nagą Mary otuloną oparami palonych skrętów. Była w swym ciele, w tamtym i poza oboma ciałami. Słyszała jednostajne uderzenia bębenka i pioruny. Widziała coś czającego się w chmurach. Bestię… ale to wszystko mogło być halucynacją. Wróciła, czując ciepły i delikatny język kochanki pieszczący kwiat jej kobiecości. To doznanie na moment wyrwało ją z kręgu halucynacji.
Zbyt otumaniona, by połączyć wizje z rzeczywistością i Koszmarem, zdolna była jedynie jęknąć w odpowiedzi na tę pieszczotę i powtórnie zatonąć w doznaniach i oparach ziół… teraz była pnączem, wijącym się i oplatającym ciało kochanki, przyciągającym jej usta i język do swego pełnego nektaru kwiatu, z którego Mary mogła czerpać ile tylko zapragnęła…
A Mary czerpała z tego przyjemność, całując i pieszcząc zachłannie ów kwiatek. Jej dłonie wiły się po nagich udach wokalistki, czasem zsuwając na brzuch i nadal pieszcząc ciało. Ale nie tylko ich dłonie. Niezliczone półnagie Mary ze zdjęć odrywały się z nich i lgnęły do szybko oddychajacego ciała Emmy, pieszcząc jej skórę pocałunkami i dotykiem palców. Czuła ich pocałunki na sobie, czuła ów żar eksplodujący w niej… rozkosz wzbierającą niczym fala aż do słodkiej kulminacji, którą oznajmiła bez skrępowania wszystkim Mary biorącym udział w jej pieszczeniu… czuła się jak boginka, której wyznawczynie składały hołd… jak Cesarzowa, której niewolnice oddają należną jej cześć…
Przyjmowała owe hołdy z godnością, łaskawie obdarzając swoje kochanki podobną przyjemnością, dotykając ich ciał, pieszcząc piersi, pośladki, całując usta… wreszcie docierając do źródła rozkoszy “prawdziwej” Mary, podczas gdy pozostałe nadal pieściły ciało Emmy niezliczoną ilością dłoni i ust… niestrudzenie napełniając czarę jej ekstazy, raz po raz doprowadzając do kolejnych wybuchów… które tonęły w rozkoszy wzbierającej w ciele dawnej aktorki. Dłonie Durand pewnie i bez wahania sunęły ku jej piersiom, by pieścić je mocno, podszczypując sterczące na ich szczytach guziczki…
Skąd wiedziała, że Mary lubi tę pieszczotę?
Dlaczego tak doskonale rozumiała mowę jej ciała?
Dlaczego zachowywały się, jakby były jednością… bez słów spełniając skryte pragnienia?
Kim teraz była?


"Czy to ważne…?"

Jedna z Mary, które wielbiły jej ciało pocałunkami, pociągnęła ją za dłoń i pofrunęły w górę, opuszczając to kłębowisko rozkoszy. Wyrwawszy jednak duszę Emmy, splotła się z nią w namiętnym pocałunku i lewitując, zaczęła obdarzać kolejnymi namiętnymi pocałunkami w rytm uderzenia indiańskich bębenków i piorunów.

Tym razem z trudem rozpoznawała się w lustrze. Nadal piękna, ale też i zimna na obliczu. Starsza, znacznie starsza… dobiegająca sześćdziesiątki kobieta... była nadal olśniewająco piękna. Emma była damą, elegancko ubraną damą, która potrafiłaby uwieść każdego mężczyznę. Jej uroda nieco przyblakła, ale nabrała dojrzałości. Gdyby nie ten niezadowolony grymas na twarzy i chłód w oczach, gdyby nie to że widziała w lustrze… Tamta Emma… widziała szkaradnego maszkarona, wiedźmę z koszmarów. Tamta... ta Emma czuła jej przeraźliwy strach przed starością.
Mary również naznaczona wiekiem, jak i nadużywaniem narkotyków, była… koszmarem już teraz. Blada, z podkrążonymi oczami, przeraźliwie chuda. Już nie kochanka, a jedynie powiernica. Niegodna zaufania.
Emma poprawiła makijaż i otworzyła szufladę. Rewolwer. Sześć strzałów. Sześć celów. Mary była pierwsza.
Z uśmiechem na ustach, Emma obróciła się i wycelowała. Zaskoczona Mary nie zdołała wydobyć z siebie ni jednego dźwięku. Strzał. Prosto między oczy.
Żadnych wyrzutów sumienia. Gerald miał być następny. Nie wiedziała, co planował w związku z rytuałem. Ale domyślała się, że jego pragnienie będzie w sprzeczności z jej. Nie mogła mu na to pozwolić.
Szkoda. Wolała, by przeżył, ale nie mogła pozwolić mu na to. Trochę było jej go żal. Mary nie żałowała. Po prawdzie uznała, że schorowana narkomanka, jaką się stała jej kochanka… Że prawdziwa Mary, ta z jej przeszłości, wolałaby nie dożyć tej chwili.
Doktor też powinien zginąć przed rytuałem. Ale o to zadba kto inny. Zabawne… czy ktoś domyślił się, kogo uwiodła, kogo zmanipulowała, by upewnić się, że pragnienia innych nie wejdą w kolizję z jej własnymi pragnieniami?
Zimny pot spłynął po plecach Emmy. A jeśli Gerald planował tak samo? Przynajmniej jej nie zabije. Za bardzo ją kochał tym swoim niewolniczym uwielbieniem. Był jej wiernym psem. Ale mógł…
Albo pustelnik? Albo sam mag, kapłanka?
Musiała mieć pewność… Pięć kul. Zabije ich, zanim nadejdzie ostateczny sąd. Gdy przestaną być potrzebni, zabije ich, zanim oni wpadną na ten sam pomysł.

Burza... ucichła. Emma otworzyła oczy, na wpół jeszcze otumaniona oparami. Mary chrapała wtulona w jej nagie ciało, mokre od potu i rozkoszy. Wizje nadal krążyły po jej myślach. Ale już nie potrafiła ich pochwycić. Słodkawy zapach wypalonych skrętów mieszał z ciężkim i wilgotnym powietrzem wypełniającym pokój.
Z trudem wyplątała się spod ciała niedawnej kochanki i po omacku podreptała do kuchni, by przemyć zimną wodą twarz. Myśli wirowały jej w głowie i robiło jej się niedobrze, więc wzięła szklankę i napełniła ją chłodną wodą, popijając po łyku, gdy wracała do sypialni. Zdjęcia już się nie poruszały… a przynajmniej nie tak, jak jeszcze kilka... godzin? temu. Teraz wirował cały hol… Emmie kręciło się w głowie od nadmiaru używek, w czym galopujące myśli wcale nie pomagały. Cóż, przynajmniej burza ustała… może teraz uda jej się dodzwonić do Antona i porozmawiać z nim sensowniej? Z pewnością nie obrazi się, że dzwoni o tak dziwnej porze… która to właściwie teraz była...? A u niego…?
Roztrząsanie tej kwestii okazało się jednak ponad siły wokalistki, dlatego też po prostu porzuciła je, przysiadając nago przed telefonem i po raz trzeci wybierając numer człowieka, którego kochała, a z czego nie do końca zdawała sobie sprawę.
Pochrapywanie nieprzytomnej Mary łączyło się z trzaskami i piskami w telefonie, gdy po sygnale Anton się odezwał. - Emma… skrzek… w porządku? Próbowałem się do...trzask… Ale nie dało rady.
- Tu nie ma zasięgu sieci komórkowej, a że była burza to nawet ze stacjonarnego nie dało rady… - Emma uśmiechnęła się ciepło do słuchawki - Mówiłeś, że coś zamierzasz wkrótce… o co chodziło? Mogę nie mieć zasięgu jeszcze przez dzień lub dwa… spróbuję zadzwonić jeszcze rano, ale wiesz, jak to jest… raz łączy a raz nie…
- Przyjechać… trzask... Za… skrzek… za tobą. - usłyszała z trudem w słuchawce.
- Kochanie… - nagły, obezwładniający strach ale i nieoczekiwane szczęście ścisnęły jej gardło, przez dłuższą chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego słowa więcej. W końcu jednak wzięła się w garść i wykrztusiła - Nie… nie trzeba… ja… ja za kilka dni wrócę… czekaj na mnie… - tak bardzo chciała mu opowiedzieć wszystko, od samego początku tej feralnej podróży aż do nocnych wizji i szalonego seksu w oparach marihuany z kochanką, którą przecież miała od zawsze… ale bała się, że trzaski i skrzeki niestabilnego połączenia zbyt mocno zniekształcą jej opowieść i Anton natychmiast wsiądzie w samolot, by ją odnaleźć… a jeśli przez to wpakuje go w kłopoty? Nie mogła na to pozwolić.
- Kocham Cię, Anton… - szepnęła wreszcie bojąc się, że to może być jedyna okazja, by mu to powiedzieć. Dlatego też oczy miała pełne łez, a dłonie mocno zaciśnięte na słuchawce telefonu, aż pobielały wszystkie kłykcie. Zdusiła jednak bolesny jęk, który wzbierał w jej piersi i powtórzyła - Kocham Cię…
- Ja… trzask... też ko… trzask... Bardzo cię… - kolejne przerwy i trzaski utrudniały niewątpliwie komunikację. Dlatego też Emma miękko szepnęła - Zadzwonię, jak będę miała okazję. - i delikatnie odłożyła słuchawkę na widełki. Nie musiała słyszeć w słuchawce pełnej wypowiedzi Antona by wiedzieć, co powiedział i jak… słyszała przecież te słowa w Koszmarze. Odbijały się teraz w jej myślach, nie budząc już takiego przerażenia, jak wtedy… bo fotograf żył. Tylko to się liczyło i było teraz najważniejsze. A ona musiała żyć dla niego…

Z cichym westchnieniem wróciła do łóżka i przytuliła do siebie śpiącą Mary, jednak nie mogła usnąć. Po omacku wyciągnęła z kieszeni rzuconych w nogach łóżka spodni kartę tarota i przyglądała jej się w kapryśnym świetle księżyca zaglądającego w okna sypialni. Narkotyczne wizje powoli nabierały kształtu w jej pamięci… ciężko było je odtworzyć, jak sen, z którego po przebudzeniu pamięta się jedynie strzępy.
Ale powoli nabierały sensu.
Wyglądało na to, że wizje, akt małżeństwa, który znalazła po ostatniej wizycie w Koszmarze i zdjęcie przedstawiające Miss Florydy dotyczyły tej samej osoby. Zgadzałby się przynajmniej wiek. Fakt, że pochrapująca obok Mary, które nie mogła przecież być tą zabitą przez Emmę Waterson, miała kochankę Emmę Durand, która nie była nią, a teraz przespała się jeszcze z nią… jeszcze inną Emmą…
Westchnęła i pokręciła głową. Za dużo tych Emm i Mary się porobiło.
Niemniej była sobie kiedyś Emma Durand, która wyszła za Geralda Watersona i… no, właśnie. Co?
Zestarzała się i chciała znów wyglądać tak, jak za czasów młodości, nie dostrzegając zupełnie tego, jak pięknie się starzeje. Była ogarnięta obsesją na punkcie własnego wyglądu… zupełnie, jak Cesarzowa z Koszmaru. Jeśli jednak blokady policyjne wokół Silver Ring, o których mówiła Mary, byłyby wynikiem zabójstw, których dokonała i jakiegoś tajemniczego rytuału, o którym mówiła, jakim cudem cała reszta mogła się zdarzyć? Przecież była jedyną Emmą w Silver Ring a Gerald Waterson był jej rówieśnikiem, nie mógł teraz być dziadkiem…
Nic tu się nie trzymało kupy.
Doliczyła się jak na razie czterech Emm, trzech Mary i dwóch Geraldów. A ta kobieta, którą przez chwilę widziała w lustrze w garderobie, kiedy znalazła tę przeklętą kartę i liścik… to musiała być ta Emma, którą widziała w wizji.
Czy to możliwe, że to wszystko to jej sprawka?
Tylko jak…?
Przecież rodzice na nią czekali… prawda?
Nie zdobyła się na odwagę by sprawdzić, czy odbiorą telefon. Tłumaczyła sobie, że nie ma potrzeby budzić ich w środku nocy… zegar powoli odmierzał czas, wskazówka leniwie przesuwała się coraz bliżej godziny 3 nad ranem. Nie, nie może ich budzić o tej porze. Zadzwoni rano...
Włożyła kartę z powrotem do kieszeni spodni i ciężko opadła na łóżko. Może odwiedziny Silver Ring coś jej wyjaśnią.

Nie potrafiła uwierzyć, że zastanie tam jedynie “miasto duchów”.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline