Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2014, 03:51   #107
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Sohpie byłą całkowicie zdezorientowana. Nie dość, że ktoś wyskoczył jej przed koła samochodu, był ranny, to jeszcze ją znał?
- Chodź... Chodź do środka. Trzeba cię opatrzeć. Ktoś cię goni? - zapytała otwierając drzwi samochodu. - Pomóc ci przejść?
Kobieta wsiadła do samochodu i krzyknęła panicznie.- Jedź! Jedź! Jedź!
Tymczasem niczym stado wilków z lasu wyłonili się rycerze w czanych zbrojach. Mimo noszenia ich na sobie wydawali się szybsi i zwinniejsi niż kobieta, która wsiadła do jej wozu.
Poruszali się zwinnie i lekko niczym baletmistrze i wydawali się nienaturalni. Zwłaszcza, że w miejscu szeliny na oczy... widać było tylko czerwony blask.
Sophie nacisnęła gaz do dechy nie zważając na nic, chciała tylko jak najszybciej wydostać się stąd. Pomyślała przez chwilę o karcie tarota i zrobiło jej się słabo. Tylko nie znowu..
Stwory były jednak strasznie szybkie i bynajmniej niełatwo było ich zgubić.
-Szybciej ! Szybciej!- krzyczała nieznajoma, podczas gdy Sophie coraz szybciej i gwałtowniej brała zakręty na tej drodze. Za sobą słyszały dźwięk ich zbroi. Stwory nie odpuszczały swej wierzyny.
- W moim plecaku jest pistolet. Wyjmij i spróbuj ich ustrzelić! Po nogach! - Sophie gorączkowo zaczęła rozglądać się za jakimiś znacznikami, kiedy będzie następne miasto...
Kobieta sięgnęła po pistolet i zaczęła ostrzeliwać pędzące na nich stwory. Ale bez większego skutku. A Sophie wreszcie dostrzegła znak informujący że za pół kilometra będzie miasto i że musi zwolnić. Ale... nie dalo się odczytać znaku, a za kolejnym zakrętem Sophie wyjechała wprost na... korek na drodze utworzony z porzuconych rdzewiejących samochodów. Znajomy widok i dowód na to, że wróciła do tego przeklętego miejsca.
Sophie spojrzała w przerażeniu na ten obrazek. Nie, nie, nie, nie,tylko nie to! Sophie porwała swój plecak, z którego nie wyrzucała rzeczy od ucieczki z tego miejsca. Otworzyła drzwiczki samochodu i wypadła na ulicę.
- Chodź! Musimy uciekać! - rzuciła do kobiety. - Masz jakąś zapalniczkę i chustkę?!
-Tak...- wydukała kobieta i podała Sophie swe zdobycze. Męską zapalniczkę i kowbojską chustę.
Sophie otworzyła wlot paliwa i wepchnęła weń chustkę, tak aby kawałek wystawał.
- Uciekaj, uciekaj jak najszybciej możesz. Ja też będę...
Odczekała, aż kobieta się trochę oddali, po czym podpaliła chustkę i sama zaczęła uciekać jak szalona.
-Uciekać? Ale dokąd?- zapytała kobieta spoglądając na Sophie, po czym pognała za nią.
Sophie zbiegła z drogi i rzuciła się przed siebie, między drzewa.
A kobieta tuż za nią pognała... w oddali słychać było najpierw brzęk metalowych zbroi, a potem.... huk.
Brzdęk ustał, wic chyba plan się powiódł. Dwie kobiety w ciemnych ponurym lesie mogły odetchnąć z ulgą.
Sophie odetchnęła głęboko i spojrzała na ranę kobiety.
- Co z twoją raną? - zapytała spiąc.
-Już tak nie krwawi, ale nadal boli.- kobieta usiadła na kępce mchu.- Co u ciebie Sophie, kim jesteś? Gdzie pracujesz, masz męża?
Sophie wyjęła z plecaka wodę utlenioną i opatrunek.
- Jestem fotografką... Pracuje gdzie zaoferują największą stawkę za zdjęcia. Nie mam męża. - przyjrzała się kobiecie. - Wybacz, ale... Ty mnie rozpoznałaś, ale ja ciebie nie.
Ona jednak nie wydawała się tym zdziwiona.- Susan... Susan Chaterie. Jestem pewna, że znasz to imię i nazwisko.
- Znam, ale.... Kojarzy mi się to z inną osobą. - odparła zdziwiona.
-Nie dziwię się. Ja też nie rozpoznałam Emmy, gdy ją spotkałam.- stwierdziła Susan i westchnęła smętnie.- I nie wiem co się z nią stało. Może już dojechała... Może utknęła w Koszmarze jak ja.
- Co to do cholery jest? - Sophie rozejrzała się po otoczeniu. - Niedawno udało mi się umknąć z takiej rzeczywistości...
-Nie wiem... wiem tylko że jest powiązane z Heaven's Hill Hotel i że nie można stad uciec. Zawsze się w końcu tu wraca.-rzekła Susan zakrywając twarz dłońmi.
- Musi być sposób, aby wyrwać się stąd na dobre stwierdziła Sophie chyba pocieszając sama siebie.
-Nie odkryłam go za pierwszym razem.- wzruszyła ramionami Susan.- I nie wiem gdzie szukać. No i... Nawet nie wiem, gdzie jest hotel.
- Ja wyszedłam poprzez hotel właśnie. Byłam na zapadniętej stacji metra, weszłam w korytarz i... znalazłam się w hotelu.
-Ja też... ale teraz nie mogę znaleźć.- westchnęła smętnie Susan i wstała.- To gdzie idziemy? Trochę się pogubiłam w tym lesie.
- Krążenie tutaj chyba jest bez sensu... spróbujmy iść niedaleko drogi, moze trafimy do jakiegos miasta. - "Nie tak, jakby tam było bezpieczniej" pomyślała Sophie. Niemniej teraz nie jestem sama... - Tylko cię opatrzę. - zaczęła przemywać ranę kobiety i nakładać opatrunek.

Susan pozwoliła się opatrywać przyglądając Sophie i pytając.- Widziałaś jeszcze kogoś z Silver Ring?
- Nie... tylko czytałam o Jeremim Perrierze.
-Co o nim czytałaś?- głowa Susan pochyliła się, a po policzkach popłynęły łzy.
- Nie żyje... - szepnęła. - Znaleziono go w opuszczonym motelu... - objęła ramieniem Susan
-Nie napisano nic więce...?- po czym zaprzeczyła głową.-Albo nie chcę wiedzieć. Chodźmy.
Wstała energicznie i starała się uśmiechnąć... choć przychodziło to jej z trudem.
Sophie skinęła głową i zaczęła prowadzić kobietę, starając się mieć wciąż w zasięgu wzroku ulicę i możliwe znaki.

Susan szła z przodu uzbrojona w rewolwer, w którym został tylko nabój. Mijały sznur porzuconych samochodów, czasami ozdobionymi martwymi zwłokami na maskach, lub w za kierownicami samochodów. Przyczyną korku na drodze okazał się zerwany most, choć kratownica jego szczątków pozwalała w teorii przedostać się na drugą stronę, wspinając po niej.
- Będziesz w stanie się wspinać? - zapytła Sophie
-A ty?- zapytała niepewnie Susan przyglądając metalowemu szkieletowi mostu.
- Potrzeba zmusza do ryzyka - mruknęła Grey. - Nie mamy dużego wyboru...
-Idź za mną.-rzekła Susan i pierwsza ruszyła do ruin mostu, wspinając się z wprawą i zwinnością godną wiewiórki. Szybko jednak zwolniła.- Uważaj ślisko.
- Dobrze. - kobieta zaczęła się wspinać za Susan, powoli i ostrożnie stawiając kroki.

Przebrneły z trudem przez pół kratownicy, po ciemku i na śliskich matelowych belkach. Susan radziła sobie z trudem, ale Sophie jeszcze gorzej. Pod nimi zaś szumiała spieniona rzeka. Niczym potwór ryczący głośno i wściekle.
Nagle... Sophie poślizgnęła się i straciła równowagę i zsunęła się w bok z belki po której szła na czworaka. Uchwyciła się desperacko jej wisząc na ryczącą kipielą.
Kobieta zamarła. Czuła jak serce jej wali jak oszlałe, a przez myśli przelatują miliony obrazów. Zaczęła próbować się pociągnąć, znowu znaleźć na belce. Chciała najpierw sprawić, że będzie mogła z góry objąć belkę, i mając takie zaczepienie spróbować się wspiąć.
Niestety nie miała podparcia. Belka była śliska, a jej ciało ciężkie. A Susan niczego nie zauważyła. Huk rzeki zagłuszał wszystko.
- Susan! - wrzasnęła panicznie do kobiety. - Susan!
Rozglądała się czy w okolicy jest jakiś wystający element z belki, może jakaś śruba.
Susam obróciła się i krzyknęła przerażona.-Sophie!
Po czym zaczęla zawracać w kierunku wiszącej fotografki.- Trzymaj się Sophie.
Ona się trzymała tylko z trudem. Dostrzegła jednak wystającą śrubę... ratunek?
Wytężając całe siły zaczęła przesuwać się do śruby chcąc się jej złapać i za jej pomocą podciągnąć
Był to duży wysiłek dla niej... z trudem pochwyciła śrubę, ale nie miała sił na podciągnięcie. Nie miała sił by się otrzymać. Widmo upadku w kipiel stawało się coraz wyraźniejsze. Ale wtedy... zjawiła się Susan i zaciskając dłoń na ramieniu Sophie syknęła z bólu.-Musisz mi pomóc... boli mnie strasznie. Sama cię nie podciągnę.
- Spróbuję się podciągnąć na tej śrubie... Ale ty też musisz mi pomóc. Nie mam sił się podciągnąć. - powiedziała Grey i spróbowała jeszcze raz dostać się na belkę z pomocą Susan.
Jakoś z trudem... udało im się. Następnie obie zeszły po chybotliwej belki do części kratownicy opierajacej się o betonową podstawę zanurzoną w rzece.
Było to w miarę bezpieczne miejsce. Susan była blada, bandaż zaczerwienił się mocniej... wysiłek związany z ratowaniem Sophie znów otworzył ranę.
-Nie wiem czy zdołam iśc dalej.- stwierdziła żałosnym tonem. Bała się.
- Dasz! - Sophie przełożyła ramię Susan przez swój bark i powoli ruszyła z nią do przodu. - Znajdziemy miasto, a tam na pewno będzie więcej do opatrzenia. Musisz dać radę. - fotografkę przerażała myśl, że może znowu zostać tu sama...
-Jestem zmęczona i śpiąca. Straciłam wiele krwi.- westchnęła cicho Susan.
- Jeszcze raz cię opatrzę... - zaczęła przeszukiwać apteczkę w poszukiwaniu kolejnych opatrunków.
Nowy opatrunek niewiele jednak zmieniał. To Sophie zrozumiała przy zmianie bandaży. Ciało Susan było wychłodzone, brakowało jej sił. Mogła umrzeć tej nocy... zwłascza tu, gdzie zimny kamień i równie zimna stal, były jej otoczeniem.
- Chodź... Musisz iść. Nie możemy tu odpocząć. Ty nie możesz. Znajdziemy miejsce. - zdjęła kurtkę i otuliła nią Susan. - Dobrze?
-Gdzie... jesteśmy na podporze mostu. Nie zdołamy zawrócić. I nie możemy ruszyć dalej.- westchnęła smętnie Susan.
Sophie westchnęła. Nie miała wielkiego wyjścia...
- Dobrze, odpocznijmy trochę. Postaram się zrobić tak, aby było dla ciebie jak najbezpieczniej i będę czuwać.
Aophie włożyła pod ubranie Susan tyle waty, ile miała, umiejscowując ją w okolicach serca. Zapięła szczelnie kurtkę i przytuliła kobietę.
- Postaram się czuwać...
A ona wtuliła się w Sophie, ciełym oddechem ogrzewając szyję fotografki.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 09-08-2014 o 20:00.
Zell jest offline