Sohpie byłą całkowicie zdezorientowana. Nie dość, że ktoś wyskoczył jej przed koła samochodu, był ranny, to jeszcze ją znał?
- Chodź... Chodź do środka. Trzeba cię opatrzeć. Ktoś cię goni? - zapytała otwierając drzwi samochodu. - Pomóc ci przejść?
Kobieta wsiadła do samochodu i krzyknęła panicznie.- Jedź! Jedź! Jedź!
Tymczasem niczym stado wilków z lasu wyłonili się rycerze w czanych zbrojach. Mimo noszenia ich na sobie wydawali się szybsi i zwinniejsi niż kobieta, która wsiadła do jej wozu.
Poruszali się zwinnie i lekko niczym baletmistrze i wydawali się nienaturalni. Zwłaszcza, że w miejscu szeliny na oczy... widać było tylko czerwony blask.
Sophie nacisnęła gaz do dechy nie zważając na nic, chciała tylko jak najszybciej wydostać się stąd. Pomyślała przez chwilę o karcie tarota i zrobiło jej się słabo. Tylko nie znowu..
Stwory były jednak strasznie szybkie i bynajmniej niełatwo było ich zgubić.
-Szybciej ! Szybciej!- krzyczała nieznajoma, podczas gdy Sophie coraz szybciej i gwałtowniej brała zakręty na tej drodze. Za sobą słyszały dźwięk ich zbroi. Stwory nie odpuszczały swej wierzyny.
- W moim plecaku jest pistolet. Wyjmij i spróbuj ich ustrzelić! Po nogach! - Sophie gorączkowo zaczęła rozglądać się za jakimiś znacznikami, kiedy będzie następne miasto...
Kobieta sięgnęła po pistolet i zaczęła ostrzeliwać pędzące na nich stwory. Ale bez większego skutku. A Sophie wreszcie dostrzegła znak informujący że za pół kilometra będzie miasto i że musi zwolnić. Ale... nie dalo się odczytać znaku, a za kolejnym zakrętem Sophie wyjechała wprost na... korek na drodze utworzony z porzuconych rdzewiejących samochodów. Znajomy widok i dowód na to, że wróciła do tego przeklętego miejsca.
Sophie spojrzała w przerażeniu na ten obrazek. Nie, nie, nie, nie,tylko nie to! Sophie porwała swój plecak, z którego nie wyrzucała rzeczy od ucieczki z tego miejsca. Otworzyła drzwiczki samochodu i wypadła na ulicę.
- Chodź! Musimy uciekać! - rzuciła do kobiety. - Masz jakąś zapalniczkę i chustkę?!
-Tak...- wydukała kobieta i podała Sophie swe zdobycze. Męską zapalniczkę i kowbojską chustę.
Sophie otworzyła wlot paliwa i wepchnęła weń chustkę, tak aby kawałek wystawał.
- Uciekaj, uciekaj jak najszybciej możesz. Ja też będę...
Odczekała, aż kobieta się trochę oddali, po czym podpaliła chustkę i sama zaczęła uciekać jak szalona.
-Uciekać? Ale dokąd?- zapytała kobieta spoglądając na Sophie, po czym pognała za nią.
Sophie zbiegła z drogi i rzuciła się przed siebie, między drzewa.
A kobieta tuż za nią pognała... w oddali słychać było najpierw brzęk metalowych zbroi, a potem.... huk.
Brzdęk ustał, wic chyba plan się powiódł. Dwie kobiety w ciemnych ponurym lesie mogły odetchnąć z ulgą.
Sophie odetchnęła głęboko i spojrzała na ranę kobiety.
- Co z twoją raną? - zapytała spiąc.
-Już tak nie krwawi, ale nadal boli.- kobieta usiadła na kępce mchu.- Co u ciebie Sophie, kim jesteś? Gdzie pracujesz, masz męża?
Sophie wyjęła z plecaka wodę utlenioną i opatrunek.
- Jestem fotografką... Pracuje gdzie zaoferują największą stawkę za zdjęcia. Nie mam męża. - przyjrzała się kobiecie. - Wybacz, ale... Ty mnie rozpoznałaś, ale ja ciebie nie.
Ona jednak nie wydawała się tym zdziwiona.- Susan... Susan Chaterie. Jestem pewna, że znasz to imię i nazwisko.
- Znam, ale.... Kojarzy mi się to z inną osobą. - odparła zdziwiona.
-Nie dziwię się. Ja też nie rozpoznałam Emmy, gdy ją spotkałam.- stwierdziła Susan i westchnęła smętnie.- I nie wiem co się z nią stało. Może już dojechała... Może utknęła w Koszmarze jak ja.
- Co to do cholery jest? - Sophie rozejrzała się po otoczeniu. - Niedawno udało mi się umknąć z takiej rzeczywistości...
-Nie wiem... wiem tylko że jest powiązane z Heaven's Hill Hotel i że nie można stad uciec. Zawsze się w końcu tu wraca.-rzekła Susan zakrywając twarz dłońmi.
- Musi być sposób, aby wyrwać się stąd na dobre stwierdziła Sophie chyba pocieszając sama siebie.
-Nie odkryłam go za pierwszym razem.- wzruszyła ramionami Susan.- I nie wiem gdzie szukać. No i... Nawet nie wiem, gdzie jest hotel.
- Ja wyszedłam poprzez hotel właśnie. Byłam na zapadniętej stacji metra, weszłam w korytarz i... znalazłam się w hotelu.
-Ja też... ale teraz nie mogę znaleźć.- westchnęła smętnie Susan i wstała.- To gdzie idziemy? Trochę się pogubiłam w tym lesie.
- Krążenie tutaj chyba jest bez sensu... spróbujmy iść niedaleko drogi, moze trafimy do jakiegos miasta. - "Nie tak, jakby tam było bezpieczniej" pomyślała Sophie. Niemniej teraz nie jestem sama... - Tylko cię opatrzę. - zaczęła przemywać ranę kobiety i nakładać opatrunek.
Susan pozwoliła się opatrywać przyglądając Sophie i pytając.- Widziałaś jeszcze kogoś z Silver Ring?
- Nie... tylko czytałam o Jeremim Perrierze.
-Co o nim czytałaś?- głowa Susan pochyliła się, a po policzkach popłynęły łzy.
- Nie żyje... - szepnęła. - Znaleziono go w opuszczonym motelu... - objęła ramieniem Susan
-Nie napisano nic więce...?- po czym zaprzeczyła głową.-Albo nie chcę wiedzieć. Chodźmy.
Wstała energicznie i starała się uśmiechnąć... choć przychodziło to jej z trudem.
Sophie skinęła głową i zaczęła prowadzić kobietę, starając się mieć wciąż w zasięgu wzroku ulicę i możliwe znaki.
Susan szła z przodu uzbrojona w rewolwer, w którym został tylko nabój. Mijały sznur porzuconych samochodów, czasami ozdobionymi martwymi zwłokami na maskach, lub w za kierownicami samochodów. Przyczyną korku na drodze okazał się zerwany most, choć kratownica jego szczątków pozwalała w teorii przedostać się na drugą stronę, wspinając po niej.
- Będziesz w stanie się wspinać? - zapytła Sophie
-A ty?- zapytała niepewnie Susan przyglądając metalowemu szkieletowi mostu.
- Potrzeba zmusza do ryzyka - mruknęła Grey. - Nie mamy dużego wyboru...
-Idź za mną.-rzekła Susan i pierwsza ruszyła do ruin mostu, wspinając się z wprawą i zwinnością godną wiewiórki. Szybko jednak zwolniła.- Uważaj ślisko.
- Dobrze. - kobieta zaczęła się wspinać za Susan, powoli i ostrożnie stawiając kroki.
Przebrneły z trudem przez pół kratownicy, po ciemku i na śliskich matelowych belkach. Susan radziła sobie z trudem, ale Sophie jeszcze gorzej. Pod nimi zaś szumiała spieniona rzeka. Niczym potwór ryczący głośno i wściekle.
Nagle... Sophie poślizgnęła się i straciła równowagę i zsunęła się w bok z belki po której szła na czworaka. Uchwyciła się desperacko jej wisząc na ryczącą kipielą.
Kobieta zamarła. Czuła jak serce jej wali jak oszlałe, a przez myśli przelatują miliony obrazów. Zaczęła próbować się pociągnąć, znowu znaleźć na belce. Chciała najpierw sprawić, że będzie mogła z góry objąć belkę, i mając takie zaczepienie spróbować się wspiąć.
Niestety nie miała podparcia. Belka była śliska, a jej ciało ciężkie. A Susan niczego nie zauważyła. Huk rzeki zagłuszał wszystko.
- Susan! - wrzasnęła panicznie do kobiety. - Susan!
Rozglądała się czy w okolicy jest jakiś wystający element z belki, może jakaś śruba.
Susam obróciła się i krzyknęła przerażona.-Sophie!
Po czym zaczęla zawracać w kierunku wiszącej fotografki.- Trzymaj się Sophie.
Ona się trzymała tylko z trudem. Dostrzegła jednak wystającą śrubę... ratunek?
Wytężając całe siły zaczęła przesuwać się do śruby chcąc się jej złapać i za jej pomocą podciągnąć
Był to duży wysiłek dla niej... z trudem pochwyciła śrubę, ale nie miała sił na podciągnięcie. Nie miała sił by się otrzymać. Widmo upadku w kipiel stawało się coraz wyraźniejsze. Ale wtedy... zjawiła się Susan i zaciskając dłoń na ramieniu Sophie syknęła z bólu.-Musisz mi pomóc... boli mnie strasznie. Sama cię nie podciągnę.
- Spróbuję się podciągnąć na tej śrubie... Ale ty też musisz mi pomóc. Nie mam sił się podciągnąć. - powiedziała Grey i spróbowała jeszcze raz dostać się na belkę z pomocą Susan.
Jakoś z trudem... udało im się. Następnie obie zeszły po chybotliwej belki do części kratownicy opierajacej się o betonową podstawę zanurzoną w rzece.
Było to w miarę bezpieczne miejsce. Susan była blada, bandaż zaczerwienił się mocniej... wysiłek związany z ratowaniem Sophie znów otworzył ranę.
-Nie wiem czy zdołam iśc dalej.- stwierdziła żałosnym tonem. Bała się.
- Dasz! - Sophie przełożyła ramię Susan przez swój bark i powoli ruszyła z nią do przodu. - Znajdziemy miasto, a tam na pewno będzie więcej do opatrzenia. Musisz dać radę. - fotografkę przerażała myśl, że może znowu zostać tu sama...
-Jestem zmęczona i śpiąca. Straciłam wiele krwi.- westchnęła cicho Susan.
- Jeszcze raz cię opatrzę... - zaczęła przeszukiwać apteczkę w poszukiwaniu kolejnych opatrunków.
Nowy opatrunek niewiele jednak zmieniał. To Sophie zrozumiała przy zmianie bandaży. Ciało Susan było wychłodzone, brakowało jej sił. Mogła umrzeć tej nocy... zwłascza tu, gdzie zimny kamień i równie zimna stal, były jej otoczeniem.
- Chodź... Musisz iść. Nie możemy tu odpocząć. Ty nie możesz. Znajdziemy miejsce. - zdjęła kurtkę i otuliła nią Susan. - Dobrze?
-Gdzie... jesteśmy na podporze mostu. Nie zdołamy zawrócić. I nie możemy ruszyć dalej.- westchnęła smętnie Susan.
Sophie westchnęła. Nie miała wielkiego wyjścia...
- Dobrze, odpocznijmy trochę. Postaram się zrobić tak, aby było dla ciebie jak najbezpieczniej i będę czuwać.
Aophie włożyła pod ubranie Susan tyle waty, ile miała, umiejscowując ją w okolicach serca. Zapięła szczelnie kurtkę i przytuliła kobietę.
- Postaram się czuwać...
A ona wtuliła się w Sophie, ciełym oddechem ogrzewając szyję fotografki.