Wątek: Drzwi
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2014, 20:07   #4
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Każdy dzień w Europie był gorszy od poprzedniego, chociaż poprzedni był już ekstremalnie ciężki i do dupy. Wczoraj widział jak koło jednego z jego kolegów uderzył pocisk moździerza. W życiu czegoś takiego nie widział, było to traumatyczne przeżycie. Jeszcze pięć minut wcześniej z nim rozmawiał, a potem ten odbiegł kawałek od niego. Z nieba nadciągnął złowróżbny gwizd, a chwila później coś huknęło. Uszy wypełnił pisk, a w oczach zrobiło się czerwono. Dopiero potem zdał sobie sprawę on i pozostali przy życiu że to nie w oczach zrobiło się czerwono, a tylko krew Billa uniosła się w powietrze. Było to na swój sposób piękne, lecz zamiast człowieka chętnie by zobaczył tam manekina wypełnionego czerwoną farbą. Dopiero na wojnie Magana nauczył się cenić cudze życie. Dowiedział się jak łatwo można je odebrać i jak trudno je uratować. Był człowiek, nie ma człowieka. Machina wojenna się nie zatrzymuje, nawet na minutę ciszy. Oni też nie mogli. Przecież ją napędzali.


Dzisiejszego dnia lecz nico wcześniej próbowali odbić ten kościół. Czuł w czasie walki jak Biblia którą nosił w plecaku ciąży mu strasznie od tego czynu, że pociski z jego Browninga brukają poświęconą ziemię krwią Niemców. I w imię czego ich zabijał? W imię Boga? Narodu? Nie mógł tego pojąć, dlaczego Stany Zjednoczone wmieszały się w tą brudną wojnę. Mieli przecież swoje problemy, na Pacyfiku! Ale miał szczerą nadzieję że kiedyś to zrozumie.

Już raz wywinął się śmierci spod kosy, spędził w szpitalu wojskowym kilka tygodni i wrócił na front. Gdyby kula poleciała nieco inną trajektorią, to on by zastąpił Morrisa który wykrwawiał się lej po bombie obok i wrzeszczał panicznie wzywając błagalnie sanitariusza. Biedak nie wiedział że medyk oberwał w sam czubek głowy, padając niedaleko dowódcy. Straty były duże, ale udało im się wyprzeć Niemców. Wróg był odcięty od swoich, poddał się gdy zrozumieli że nie przeżyją jeśli będą się stawiać. I żaden nie przeżył. Ta nienawiść która napłynęła do żył Briana i jego oddziału, nie pozwoliła brać jeńców. Zadbali o to by żaden tego nie przekazał dalej. Trupy zebrali i ułożyli przed kościołem. Gniły.


Teraz Brian siedział pod krzyżem, jak na ironię, pod tym samym o który tak ciężko walczył. Nie mógł spać, nieuczesane myśli szalały po głowie raniąc duszę. Każdy przeżywał coraz gorzej kolejny dzień. Słyszał jak Gallant płacze, chłopak miał osiemnaście lat i chciał wracać do domu. Brian nie widział jeszcze maszyny, której tryb byłby w stanie opuścić całość. Gallant musiał wytrzymać. On sam znalazł sobie odciągające od myśli zajęcie, tak głupie jak i ambitne, mierzył się z kamiennym Synem Bożym na spojrzenia.
"No dalej Jezus, kto pierwszy mrugnie?" myślał patrząc w oczy figury, lecz ta prowadziła. Brian mimo to nie ustępował. Było to lepsze od myślenia o tym co się stało wcześniej, wczoraj, przedwczoraj. Chyba nie było dnia w którym ktoś z jego oddziału by nie ginął. W listach do swojej siostry, Pennie, starał się pisać tylko o dobrych rzeczach. Myślała że chodzą tylko po europejskich miasteczkach, grają w karty, tylko czasami strzelają i jedzą miejscowe specjały. Brian się cieszył że tak myśli, to co tu przeżył miał zamiar zabrać ze sobą do grobu. Nie nadawało się to na opowieści przy obiadku. O ile wróci...

- Brian.
Usłyszał głos rozbrzmiewający echem wśród zniszczonych ścian.
Głos wydawał mu się znajomy, wyraźnie jego uszu dobiegł niemiecki akcent. Mimo wszystko nie mógł zlokalizować skąd dobiega. Może to dowódca go woła? Nie, nie. Obiecał nam przecież że się w końcu wyśpimy. Nie, to nie mógł być, oby nie wymyślił jakiegoś nowego durnego rozkazu. Zabijał dziś z zimną krwią, nosił trupy, grzebał kolegów. Nie miał zamiaru ruszyć dupy spod krzyża.


- Brian.
Rzekła figura Chrystusa wiszącego na krzyżu, pod którego stopami przyszło mu spocząć. Potrząsnął śpiącym obok Tonym, a kiedy się nie obudził jeszcze raz.
- Słyszałeś? - zapytał ze zdziwieniem w oczach, a po chwili uciekł spojrzeniem w kierunku Jezusa. Ten patrzył smutnymi oczami tak samo jak minutę temu, ale Magana mógłby przysiąc że to mówił. Przecież widział jak porusza oczami! Przez głowę przebiegła szybka myśl: "Odbija mi..."
- Co słyszałem Magana? - Ronald otworzył oczy i obserwował zaniepokojonego kolegę.
- Nic, wydawało mi się że słyszę Niemca. Śpij dalej. Fałszywy alarm. - Magana zagrał głupiego, przecież Jezus nie mógł mówić po niemiecku, a on nie mógł widzieć jak porusza ustami. Ma halucynacje z głodu i niewyspania, to było pewne. Jutro zgłosi się do nowego medyka które przysłali z uzupełnieniami czy ma coś na to, jakieś tabletki albo inny specyfik. Mimo wszystko Brian złapał swoje rzeczy i przesunął się pod ścianę prezbiterium, jeszcze chwilę obserwując Syna Bożego, któremu najwyraźniej wzięło się na żarty. Zamknął oczy, próbował zasnąć.

- Brian.
Wołano od drzwi zakrystii, które zdawały się lśnić własnym światłem. Teraz nie mogło mu się wydawać, słyszał wyraźne i głośne wołanie. Mimo wszystko Tony się nie podnosił, a i reszta oddziału była dalej zajęta sobą. Światło pod drzwiami. Brian wiedział że to tylko wytwór jego wyobraźni, albo światło niemieckiej latarki. Plecak zarzucił na plecy gotów do walki i zaalarmowania reszt o fakcie, że Niemcy się do nich podkradają. Ale co jeśli tylko mu się wydaje, ma omamy, halucynacje? A może na kościół spadła bomba i umarł?
Pchnął drzwi lufą karabinu postępując weń kroków do środka.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline