Duncan MacAlpin, 7. baron of Aden, pan na Cairn Castle, odetchnął z pewną ulgą, gdy Philip Marstone zdał mu relację ze stanu północnej wieży. Na szczęście budowla nie runęła podczas ostatniej wichury. Posypało się tylko kilka cegieł.
- Ale w galerii pojawił się zaciek - dodał z ponurą miną Philip.
Duncan westchnął ciężko i wyłączył laptop.
***
Zaciek zbyt groźny nie był, ale oznaczał jedno - pieniądze za ilustracje (a przynajmniej znaczna ich część) zostaną utopione w dachu. Historic Scotland nie była na tyle bogatą organizacją, by łożyć nie wiadomo jakie kwoty na zachowanie prywatnej jakby nie było rezydencji.
Duncan z wyraźnym brakiem sympatii spojrzał na portret swego pradziada, Ryana, 3. barona of Aden.
To właśnie on zapoczątkował finansowy upadek rodu i stopniowe popadanie zamku w ruinę. Legendy krążyły o przepuszczonych (przegranych w karty, źle zainwestowanych, straconych na kochanki) pieniądzach.
Ryan kochał szybkie koni i piękne kobiety. Piękne konie i szybkie kobiety też...
Kosztowna zabawa przerwana została śmiercią pana barona, która to śmierć pogrążyła w żalu liczne grono kochanek i kompanów od kieliszka... a niezbyt zmartwiła rodzinę.
Nawet ślub jego syna z bogatą Amerykanką nie rozwiązał wszystkich problemów.
Pretensje pewne miał również Duncan do Colina. Skrzyń kilka ze złotem przywiózł, ale kto mu kazał połowę z tego zakopać i nie powiedzieć, gdzie? Świnia, nie przodek.
Co prawda dzięki temu Ryan nie przepuścił tego złota, ale reszta rodziny też nic z tego nie miała. A nikt jakoś nie potrafił odgadnąć, gdzie owe skarby schowano.
A przydałoby się...
Tym razem Tabitha nic nie powiedziała.
A mogłaby udzielić mądrej rady.
Na przykład gdzie znaleźć bogatą dziedziczkę. I to w miarę szybko, zanim z rodowej siedziby zostanie połowa.
***
Głosy, głosy, głosy...
Robota duchów to nie była.
Angus “Mściwy” po raz ostatni pojawił się w krużgankach zamku dobre pół wieku temu. Lady Blanka również odnalazła spokój. Tabitha, gdy już opuszczała swój portret, wędrowała po ogrodach, Kristian i Dorothy ograniczali swe psoty do starej wieży, zaś lady Elisabeth nie zniżyłaby się do takich zabaw.
Jeśli nie duchy, to kto?
Duncan znał jednego takiego dowcipnisia. Diabełka. A może raczej trzeba by powiedzieć “wiedźmę”? Cwaniątko paskudne, które interesowało się tak sztuką iluzji, jak i komputerami. Jakiż to dla niej problem wywinąć taki numer i podpuścić najukochańszego kuzyna? A że dziewczyna gościła w zamku od dobrego tygodnia...
Ale Anne z pewnością się nie przyzna. Trzeba by ją złapać in flagranti.
***
Wychodził właśnie, gdy spod mijanych drzwi błysnęło niebieskawe światło, a zza owych drzwi dobiegł znajomy głos.
‘Ja ci dam
Duncanie!’, pomyślał naciskając klamkę.