Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2014, 17:24   #2
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Nic tak nie wkurzało Mildred jak niepełne informacje, może poza nudą. Złapała swoją bluzę przewieszoną przez oparcie krzesła i zwalając parę pierdółek ze stołu zarzuciła ją sobie na ramiona.

- Wracam niedługo albo i nie. Tą emkę weź w końcu wypieprz na śmietnik chyba, że trzymasz gdzieś po pancernych szafach zapasowy selektor do prawie stuletniego grata, którego szybciej niż alfons dziwki, amerykańska armia wymieniła na A1. Mam nawet lepszy pomysł, zwyczajnie powiedz właścicielowi, że technika poszła do przodu, jego ukochane M14T44E5 ochrzczono M15, a od tamtego czasu nikt nie uznaje tego śmiecia za rkm. - Roześmiała się i puściła Matowi oko, czekając, aż ten obrzuci ją po raz sety krytycznym ojcowskim spojrzeniem mówiącym mniej więcej tyle: “Urwanie dupy z Tobą, ale masz rację.”

Takiego układu jaki kobieta posiadała z Matem, mimo najlepszych chęci, nie dało się nazwać płomiennym romansem. Bliżej mu było do wiecznie przepychającego się rodzeństwa. Oboje byli rusznikarzami wyszkolonymi na koszt Armii Nowego Jorku i oboje spłacili dług wobec swojej małej ojczyzny z nawiązką. Poznali się dekadę temu, podczas drugiego kontraktu Mildred, służyli w tym samym oddziale, a nawet tej samej drużynie. Dziś Mild siedziała u niego, bo ją zaprosił, a żeby skorzystać z tego zaproszenia przejechała połowę Zasranych Stanów. Chociaż… było warto, bo trafił się ciekawy egzemplarz belgijskiego pistoletu maszynowego, często uznawanego za karabinek. FN P90, wspólnymi siłami naprawili go już pierwszego dnia, ale od tamtego czasu dla samej zasady utrzymania renomy swojego fachu, trzymali go rozkręconego, od czasu do czasu korzystając z rzadkiej okazji i testując na nim inne rozwiązania konstrukcyjne. No i co rano szukając Warriora dziewczyny, którego raz po raz zostawiała bezmyślnie pod różnymi mordowniami w mieście.


Wsiadła na Pogromcę, odganiając od siebie psiaki, zaryczała silnikiem informując właściela bramy, że za chwilę, o ile się nie pospieszy z jej otwieraniem, jego własność może zostać zniszczona. Zdążył, a Mild w pierwszej kolejności objechała budynek i najbliższe uliczki. Wszak jadowita zieleń w jakiej nosiła się smarkula była czymś czego nie dało się przegapić. Szybko ją znalazła, a zamiast fatygowaćsię z wrzeszczeniem za nią, zwyczajne zajechała jej drogę. Chwilę później po płaczach, że rusznikarka mogła ją przecież zabić, Milly wyciągnęła z niej resztę szczegółów spotkania.

***

Dobre dwadzieścia minut po wyznaczonym czasie dotarła na miejsce. Przekraczając próg wystawnej knajpy mało nie powstydziła się swojego wyglądu: kurduplowatego wzrostu, przeciętnej budowy i ubioru najemnika. Przyjechała na spotkanie przecież dokładnie tak jak stała: w skórzanych spodniach, spiętych trzymetrowym krowiakiem i bluzie mundurowej w desercie. Pod nią miała podkoszulek w jedynym słusznym kolorze: olive green, na którym zwisały luźno zapięte szelki taktyczne allice, z kaburą wypełnioną TT-ką, dwoma ładownicami i torbą zrzutową przymocowaną do pasa. Do tego, dopiero po wejściu do budynku, zdjęła z twarzy cholernie brudną chustę osłaniającą jej usta i nos, a która posłużyła za ręcznik do wytarcia oleju balistycznego niedomytego z rąk po robocie w warsztacie. Jedynymi kobiecymi i na pewien sposób pięknymi, elementami tego obrazu nędzy i rozpaczy, były przenikliwe szare oczy, w których błądzi znajomy płomyk szaleństwa oraz spływające na ramiona i piersi dziewczyny kosmyki splątanych bladorudych, prostych włosów.


Jak wszyscy wiedzą “prawie” robi wielką różnicę, a ona nie przyszła na casting, więc zamiast spłonąć ze wstydu skierowała swoje kroki wprost do “Doberuska” stojącego w otoczeniu poważnych biznesmenów. Jej krok był szybki i idealnie równy, zupełnie jak podczas musztry w wojsku. Przez co od kobiety biła pewność siebie i kompletny brak taktu, który wydawał się dopracowywaną przez lata dokładną strategią sprowokowania jakiejkolwiek burdy:

- Kurwa Joe, jak masz zamiar się ze mną umawiać, to albo pofatyguj się osobiście albo wyślij następnym razem umyślnego zamiast tylko wyglądającego. - Dopełnieniem obrazka okazała się pobrzmiewająca w jej głębokim, kobiecym głosie nuta groźby. Goście prawie się nabrali i mogła z tego zaproszenia wyjść niezła impreza jednak Joe spostrzegł ją w porę, kiedy się do niego zbliżała, więc zręcznie pożegnał się z panami od załatwiania pewnych istotnych dla wyprawy interesów życząc im udanego wieczoru i odwracając się do Mild z pełnym, szerokim uśmiechem powiedział rozkładając szeroko ramiona.

- Mild! Moja droga! Wybacz mi, następnym razem przyjdę po Ciebie osobiście, choć miałem nadzieję, że Mała Mi nie zawali sprawy. Nie martw się, kara jej nie ominie - co skończywszy mówić puścił jej oczko.

- Gotowa na długą i szalenie niebezpieczną wyprawę po autostradach, ulicach i bezdrożach naszych kochanych Zasranych Stanów?

Na taki gest handlarza dziewczyna, nieznacznie pokręciła z uśmiechem głową i objęła go.

- Popsułeś mi zabawę ze swoimi przyjaciółmi - wyszeptała mu do ucha - ale widzę, że masz zamiar się zrewanżować. Cześć pajacu.

Odsunęła się od niego po krótkim uścisku i przyjrzała się znajomej sylwetce Joe.

- Powodzi Ci się widzę. - stwierdziła bez najmniejszego nawet zaskoczenia w głosie.

- Nie narzekam, trasa trzyma mnie w formie. - odpowiedział z uśmiechem

- Widzę że Tobie też się powodzi… wyglądasz równie zniewalająco co ostatnim razem kiedy się widzieliśmy. Powiedz mi, jest coś co mógłbym dla Ciebie zrobić? Oczywiście poza wprowadzeniem nas między dwa rywalizujące między sobą gangi...

- Wyglądam dokładnie tak samo, dlatego może skończymy już z bzdurnymi grzecznościami i powiesz mi konkretnie czemu zawdzięczasz dzisiejszą możliwość oglądania mojej uroczej twarzyczki.
- powiedziała z przekąsem, naśladując nieudolnie ton jakim Joe prawił jej komplementy.

- Jest interes. - powiedział krótko - Jedziemy na drugi kraniec świata, a wiesz co to znaczy, prawda? Przygoda! Niebezpieczeństwo! Mord i gangerzy! Nie potrafiłbym nie zabrać Ciebie na tak pasjonującą wyprawę. Poza tym, kto lepiej zna się na broni, niż Ty ogniku pośród mroku?

“Zabije go kiedyś” - szybko przeleciało przez myśl Mildred, ale oferta wydawała się wystarczająco intratna.

- Czyje zlecenie? Podróż gdzie i w jakim celu? Ile płatne? I najważniejsze, nie powiesz mi chyba, że jedziemy tylko we dwójkę?

- Zleceniodawca i cel pytasz… cóż, nasz szef wolałby być anonimowy, cel podobnie, a możemy zarobić pare ładnych stówek na tym zleceniu - Uśmiechnął się szerzej - Co do naszej dwójki… - podrapał się po nosie - ...życie mi miłe dlatego nie pojedziemy sami. Jak dobrze pójdzie, to i felczer i zabijaki się znajdą, więc wyjście do solidnego wygrzewu na trasie jest.

- Wiesz, ja też wolałabym być anonimowa, ale jakoś z połowy knajp w tym zawszonym mieście już mnie wywalają za samą twarz. A bądź rozsądny - nikt, kto zna się na robocie nie pójdzie na układ, w którym nie ma nawet jasno określonych warunków umowy.

- Nie ma zmartwień. Robota łatwa, ale aż dwie rzeczy trzeba dostarczyć w całości… jedną z nich jestem ja, drugą, dowiecie się w swoim czasie, ale teraz baw się. Jestem pewny, że część z naszych towarzyszy nie miałaby nic przeciwko przyjacielskiej bójce.

- Nie przekonałeś mnie, wiesz? Powiedzmy, że wejdziemy teraz do środka razem, ja zobaczę kogo tam zebrałeś. Powiesz nam wszystkim co masz do powiedzenia o zleceniu, a do jutra rana zastanowisz się dobrze jak bardzo mnie potrzebujesz.
- uśmiechnęła się lekko przygryzając wargę. - I jutro ostatecznie powiesz mi co chce wiedzieć inaczej kiepsko będzie z dotrzymaniem pierwszej części umowy, bo dobrze wiem, że to akurat twój zysk z pośrednictwa, a nie część zlecenia.

- Ta wyprawa potrzebuje Ciebie, jak Glock 17 amunicji 9x19mm Lugger. Gangerzy którzy nam staną na drodze, rywalizacje gangów, napady mutków… Mild, oni sami się nie zabiją. Bez ciebie i twoich czarów jakie potrafisz odczynić nad każdą spluwą… wiesz, że długo nie pociągniemy. Masz dar, a trasa… trasa potrzebuje ludzi z darem. No, chyba, że chcesz zostać na resztę życia zamknięta w zakładzie - Doberusk potrząsnął głową na boki - Nie, ja bym nie wytrzymał w jednym miejscu tak długo.

- Z glocka 17 da się strzelać też .38, wiedziałbyś jakbyś więcej się przykładał do nauki. Nikt nie jest niezastąpiony, a ja nie nadstawię ani dla ciebie, ani za ciebie tyłka, więc serio przemyśl sobie moją ofertę. Wszystko co mi powiesz zostanie między nami, zupełnie jak inne rzeczy, które się wydarzyły wcześniej.

- Cóż, daje Ci okazję wyrwać się z tego miejsca i o wiele nie proszę. Nie musisz zasłaniać mnie swoim ciałem kiedy będzie gorąco, ale jeżeli byś mogła pomóc naszemu felczerowi w zszywaniu… nie, może lepiej nie. - Nachylił się ku niej i wyszeptał - To nie jest bezpieczne miejsce by mówić o interesach.

Uśmiechnął się z lekkim, krzywym, choć czarującym uśmiechem i cofnął się z powrotem do pozycji w pełni stojącej. Milly w momencie w którym się odsuwał sama zbliżyła się do niego. Ocierając się policzkiem o jego podbródek odpowiedziała mu również szeptem:

- Jeśli to nie jest dobre miejsce do spoufalania się to skorzystaj teraz ty z mojego zaproszenia i pokaż się u mnie rano, bo wiesz, że pojadę, ale wolę mieć wszystko czarno na białym.

- Przynieść tarcze ćwiczebne i kulochwyt?
- cicho zapytał z żartobliwą nutką w głosie.

- Śniadanie wystarczy, resztę się gdzieś znajdzie.

- Mamy małą imprezkę zapoznawczą przed wyprawą… zainteresowana zostać na dłużej? Na pewno znajdziemy coś dla Ciebie.

- Dało się zauważyć, ale wiesz, że zatrzymanie mnie w miejscu jest raczej trudno wykonalne, więc powinieneś się lepiej postarać. To jak, układ stoi?

- Jak możemy przenieść imprezę na górę… mają tam całkiem nieźle dopasowane pokoje, wiesz.. jedno byłoby szeryfem, a drugie gangerem…
- odpowiedział szeptem, choć z rozbawioną, żartobliwą nutką w głosie.

- Raz nie zawsze, ale o ile pamiętam ty już wykorzystałeś swój limit. A ja pytałam o jutro, ale przecież oboje wiemy, że Ci on nie pasuje, więc będziesz próbował się wykręcić.

Mężczyzna zaśmiał się cicho i powiedział:

- Naprawdę? Hmm… a dlaczego myślisz, że mi jutrzejszy dzień nie pasuje?

- Głównie dlatego, że mam dziwne przeświadczenie, iż mógłbyś strugać tak głupa całą noc byle tylko trzymać mnie blisko przy sobie, ale im bardziej cię to kręci tym mniej wartościowe jest dla mnie.

- Daj spokój Mild, znasz mnie, nie? To będzie długa podróż, ale skoro masz jeszcze jakieś spluwy do skalibrowania i przeczyszczenia to nie będę Ciebie zatrzymywał. Poza tym, reszta kampani pewnie na mnie czeka. To jak? Widzimy się jutro na parkingu, czy wolisz przed tą knajpą?

- 6 a.m. na parkingu.
- po przyjacielsku musnęła ustami jego policzek i przeciągnęła opuszkami palców swojej lewej dłoni po jego nadgarstku. Odsunęła się powoli, tak żeby wszystko wyglądało wystarczająco naturalnie i już głośno zapytała:

- To jak idziemy?

Joe przełknął i spojrzał na Mild. Szósta rano to był cholernie wczesny czas. Bardzo wcześnie.

- Prowadź - odpowiedział mężczyzna z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Jasne, że chętnie podałabym Ci ramię, ale nie moja impreza, więc zrób dobre wrażenie na zleceniobiorcach i sam mnie wprowadź, a obiecuję, że do końca wieczora nikt z mojej strony nie dozna żadnej szkody.

- Szkoda… to mógłby być widok… wiesz, twardo docierającej się ekipy. - powiedział z szerokim uśmiechem po czym podał jej ramię - Pani pozwoli?


***

Gdy Joe wprowadził ją do sali głównej baru, w której wszyscy już zajęli co wygodniejsze miejsca, rzuciła wzrokiem po znajomych twarzach. Wiele z nich budziło jej sympatie, kilku znała raptem z widzenia. Po kolei przywitała się z każdym po swojemu: to skinięciem głowy praktykantowi u lekarza, do którego podrzucił ją schlaną w trzy dupy i poobijaną Mat jakieś osiem miesięcy temu. To dotknięciem dłonią ronda wyimaginowanego kapelusza i rzuceniem w stronę pechowego Cowboy’a krótkiego:

-Sir.

To zwyczajnym uściskiem dłoni z Dziadkiem. To ostatecznie szerokim uśmiechem zarezerwowanym dla Trevora, najemnika poznananego dwa lata wcześniej, w czasie samobójczej karawny na front. Gdy czas przyszedł na przywitanie z Jedem, którego akurat nie spodziewała się tu spotkać, zamaskowała kotłujące się w jej głowie emocje delikatnym uśmiechem, którego znaczenia nie sposób było rozczytać na pierwszy rzut oka. Jed siedział spokojnie, przyglądając się rozbawionemu towarzystwu. W dziejszych czasach, nikt nie stawiał żarcia, wódy i dupeczek od tak, na zachętę. Więc sprawa musiała śmierdzieć na kilometr. Trevor rozmawiał z jakimś kowbojem, którego Jedediah ledwo kojarzył. Póki co nic nie zachęcało go ani pozytwynie nie nastawiało do tej sprawy. Doberuska kojarzył, z jednej czy dwóch karawan, gość był obrotny, ale ludzie z Vegas czy z San Fran wkurwiali go czasami niemożebnie. Czas miał pokazać. Tylko jedna osoba sprawiła, że został wybity z monotonni obserwacji i rozmyślania. Odwzajemnił jej uśmiech nieśmiałym swoim i zrobił miejsce obok siebie. Przysiadła się do niego, bacznie obserwując każdą jego reakcje. W sumie badali się nawzajem. Pięć lat rozłąki było wystarczającym czasem żeby ich relacje ostygły, ale stare nawyki pozostały. Wiedziała to głównie z powodu tego jakie miejsce wybrał sobie snajper do obserwacji wszystkich wyjść z sali.

- Dobrze wyglądasz. - pochwała z jej ust była dla większości ludzi nieosiągalnym marzeniem. W tym jednym przypadku wskazywała, na to jak wiele razem przeżyli i jak bardzo sobie ufali... Przynajmniej kiedyś.

- Dzięki - wydusił ze ściśniętego lekko gardła - Ty również, radzisz sobie widzę.

Mildred poczuła jak coś w środku niej zaczyna się szamotać, ale nie zmieniła wyrazu twarzy ani na moment. Przyjemnie znów było czuć jego bliskość obok siebie… ale nie przyznałaby się do tego nawet samej sobie. W potrzebie przyszedł jej z pomocą Trevor, który nie mógł zwyczajnie przywitać Mild. Musiał się szczerzyć jakby właśnie wygrał w konkursie wiadro pocisków do jego HK. Początkowo był nieco niepewny na widok rudej, bo nadal nie wiedział co ją niegdyś łączyło z Jedem. Nie chciał mu wchodzić w paradę czy psuć sobie relacji z dziewczyną zgrywaniem dobrego wujka. W końcu oni byli dorośli i Dickson był pewien, że sami dojdą ze swoją relacją do ładu.

- Ty tutaj? - rzucił z szerokim uśmiechem do Mildred najemnik. - Doberusk mnie nie ostrzegł! Kupiłbym środek czyszczący do gogli czy chociaż więcej naboi. - zaśmiał się. - Ostatnio, gdy z Tobą współpracowałem mało nie wyleciałem w powietrze! - rewolwerowiec puścił dziewczynie “oczko”, ale zaśmiał się sam do siebie, gdy zdał sobie sprawę, że ona nie mogła tego widzieć.

- Widać albo starałam się za słabo skoro jeszcze tutaj siedzisz… albo starałam się za dobrze skoro panienki skaczą po wszystkim tylko nie po was. - uśmiechnęła się wychylając się zza ramienia Jeda.

- Ciężko skakać po kimś kto ma prawie dwa metry i niemal tyle samo w barkach. - zaśmiał się najemnik patrząc na snajpera. - Ostatnio starałaś się bardzo, ale cóż… Ja należę do tych wymagających. - kilka razy poniósł brwi wojownik.

- W takim razie pozwól, że udowodnię Ci jak bardzo nie masz racji… - ucichła na chwilę dając mu czas na przemyślenia… po czym przywołała jedną z dziewczyn gestem ręki i pchnęła ją na kolana najemnika. Ta oczywiście przymilnie posadziła na nim swoją krągłą pupę i objęła go ramieniem za szyję. Mild w tym czasie napiła się z pierwszego kubka, który stał przed nią i dopiero po tym dokończyła myśl:

- Zobacz, a jednak się da. - roześmiała się.

- Hmm… - spojrzał na kobietę Trevor. - Czy my się znamy? - zapytał dając się objąć i chwytając ją lekko za biodro. - Tylko niech Pani uważa. Ja należę do tych nieśmiałych…

- Taaaa, przecież widać na pierwszy rzut oka. - napiła się i odpuściła mu. Jak ma czym to niech się bawi. Mild miała do tego alkohol… bo jakoś o męskich prostytutkach nikt nie raczył pomyśleć.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 15-08-2014 o 21:29.
rudaad jest offline