- Ja...ja...ja... - chłopak zamachał niecierpliwie ręką, jakby chciał odgonić od siebie słowa agenta, ale nagle dotarła do niego naga prawda bezlitosnych liczb, które cedził przez zęby Specter. Zabrakło mu energii, jakby nagle wyczerpały się napędzające go bateryjki; ramię bezwładnie klapnęło na blat baru, a Okaine wbił wzrok w podłogę; z nosa zsunęły mu się designerskie okulary, ale mężczyzna nie zrobił nawet najmniejszego gestu, by je podnieść.
- Robiłem co mogłem... - powiedział w końcu cichym głosem złamanego człowieka, którego naga prawda walnęła z mocą rozpędzonego pociągu w twarz. Przyciągnął ręce do piersi i Specter zauważył, że koszula menadżera jest cała we krwi, choć on sam nie miał żadnych ran czy opatrunków. Czyżby słowa Sterlitza o "bohaterze" nie były tylko kąśliwym przytykiem? - A ona...ona...ona się uśmiechała. Rozumiesz to? Rozumiesz? Bo ja nie... - pokręcił głową - Do końca życia będzie mnie prześladował ten cholerny uśmiech... - podniósł oczy na agenta - Teriayaki był zawsze dziwny ziomek. Dziwne gusta, dziwne myśli - zamachał energicznie dłonią - Snob i dupek. Taką miał stylówę. Mógł to zrobić. Ostatnio był dziwnie pojebany. Złe fazy, stary, zamordują każdego...