Czarny, masywny
samochód z czerwonym promienistym
słońcem na masce zatrzymał sie gwałtownie na jednej z wydm przed Las Vegas. Zapadał zmrok i kierwocę wozu uderzyła kakofonia blasków. Zmróżywszy oczy, mężczyzna wyrzucił z siebie gniewnie:
-Baka - - po czym z ociąganiem zastartował ponownie pojazd i ruszył na spotkanie świetlistego molocha...
Marnotrastwo - jęczał do siebie jadąć powoli ulicami zalanymi ferią barw.
Rzenada...
Zatrzymał się spokojnie pod telebimem z przebojem Króla. Otwierajać drzwi siegnął po katane ukrytą w wypolerowanym
Saya i wysiadł z samochodu, zatrzaskując go za sobą.
Niewielkiej budowy mężczyzna o jawnie orientalnej karnacji i rysach twarzy od razu przyciągnał uwagę kilku ludzi. Dziwił jednak bardziej strój. Wysokie, skórzane, wojskowe buty w które wpuszczone były nogawki bojówek koloru Khaki. Wojskową kurtkę z jedną tylko naszywką Posterunku i
drugą , najwyraźniej przed wojenną - oddzialał od spodni szeroki szary pas. Za niego, ostrzem do góry zatknięty był miecz. Pagony zaś świadczyły o stopniu Kaprala w/g standardów US Army.
Azjata przeczesując otwartą dłonią krótkie wąsy burknął:
- Aha to Ty tak wyglądałeś - gupio jakoś- skrzywił się dziwnie. Już miał odwrócić się na pięcie i wrócić do wozu, gdy rzednacy tłum ujawnił plakaty znajujące sie pod ekranem. Spojrzał na nie z lekkim osłupieniem.
Kore wa nani... ? no tak najciemniej pod latarnią- szybko przestał wybałuszać oczy na plakat i zlustrowawszy jeszcze dwóch pozostałych gapiów odsunął się o dwa kroki, po czym ruszył powoli w stronę samochodu.
Wsiadłszy do pojazdu umieścił miescz za szybą i obserwując nieznacznie raz, to pięknie utrzymaną Corvette, to starszego mężczyzne ruszył na północ...