Peter Price, gdy już postanowił komuś zaufać, zwykle ufał bez zastrzeżeń i tak długo, jak było to możliwe. Dekady doświadczenia w podobnych wyprawach nauczyły go, że tak było zwyczajnie wygodniej, szybciej i efektywniej. Snucie paranoicznych domysłów i polowanie na czarownice we własnych szeregach opóźniało i rozpraszało, bardziej niż potencjalne zagrożenie ze strony zdrajcy. Wystarczył zwyczajowy sen z jednym okiem otwartym, ot tak, zwyczajowo, by nie skończyć z poderżniętym gardłem. Szczur wcześniej czy później stawał się nieostrożny... i wtedy Jednooki zwykł załatwiać sprawę szybko i bez zbędnych ceregieli.
Prawa strona klatki piersiowej. Kiepsko, celował w głowę. Gdyby nie kula z rewolweru Morte, sukinsyn mógłby zdążyć strzelić. Pete posłał pinkertonowi pełne niechętnego podziwu spojrzenie, które miał zarezerwowane dla młodzików, którym czasem udawało się ograć go w karty.
Kolejny strzał, uciszający wrzaski szeryfa nieszczególnie go zdziwił. Ktoś go wyręczył i był temu komuś wdzięczny. Odwrócił się w tamtą stronę, a gdy zobaczył co się dzieje, podszedł do Harrisa i stanął obok przyglądając się zwłokom nieszczęsnego Tiggeta.
- Zrobiłeś co trzeba. Teraz podnieś broń, chłopcze, ludzie patrzą. - szorstkiemu szeptowi Petera Price'a towarzyszył odór przeżutego tytoniu i gnijących zębów. Wciąż liczył że młodzik weźmie na siebie upierdliwy obowiązek prowadzenia watahy, więc powstrzymał się od kładzenia mu ręki na ramieniu czy innych ostentacyjnie protekcjonalnych gestów.
__________________ Show must go on!
Ostatnio edytowane przez Gryf : 18-08-2014 o 14:47.
|