Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2014, 13:54   #74
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Pismo nie mówi co ujrzała żona Lota. Wiadomo tylko że okropieństwo ginącej Gomory, jakie dane jej było zobaczyć zmieniło ją w słup soli. Domyślać się czego dokazywali aniołowie śmierci w mieście karanym za odstępstwo nijak. Starczy pojąć, że musiały to być sceny potworne.

Egon Olsen był ostrzeżony. Dzięki własnej intuicji i historii niedawnych wypadków spodziewał się, że tam gdzie agonalne krzyki szeryfa Tiggeta, tam zastanie zasadzkę. Spodziewał się i zastał. A jednak wypadki, jakie się nagle potoczyły, a już w zupełności ich przebieg zaskoczyły go, wstrząsnęły nie mniej chyba niż nieszczęsną uciekinierką z Gomory i zmroziły tak, że z trudem ogarniał bieg wypadków, nie wspominając o tym, by zdolny był na nie zareagować.

Strzały

Szop Muller. Cholerny Prusak Szop Muller! Czy go podejrzewał? ...nie... Czy coś w tamtego zachowaniu zwróciło jego uwagę? … kłamał... nie mówił wszystkim o tym co widział wśród skał... i to wszystko.... Czy było w podejrzliwości Olsena coś więcej niż zwyczajowa niechęć Duńczyka ze Szlezwiku wobec Niemca? Nie był w stanie sobie na to odpowiedzieć. Zresztą, i tak było już za późno. Pieprzony szczur leżał martwy dzięki refleksowi i opanowaniu dwóch rewolwerowców. Tylko Olsen stał pośrodku tej makabrycznej sceny niczym słup soli niezdolny wydać z siebie choćby odgłosu przerażenia jakie go ogarnęło i zastanawiał się, czy aby wcale nie chodziło o to że coś przeoczył w zachowaniu Mullera. Gdzieś z tyłu głowy kiełkowała myśl że może nie dostrzegł czegoś, co powinno ostrzec, ale w zachowaniu właśnie tych dwóch, którzy przed momentem jak zgrany zespół posłali tropiciela do piachu... Dwaj doświadczeni mordercy. Jednomyślni, szybcy i śmiertelnie skuteczni.

Trupy

Kolejny wystrzał zakończył obłąkańcze wycie Tiggeta. Kolejny z nich odszedł. Śmierć niczym lawina kosiła wciąż kolejnych spośród nich i nie to było w tej strasznej chwili dla bankiera ważne w jakich okolicznościach, z jakich pobudek, czy w jaki sposób odchodzili. Zimnymi zębami lodu unieruchamiała go myśl, że statystycznie z każdą kolejną śmiercią ich szanse na powodzenie przedsięwzięcia drastycznie się kurczą. Jak wilki, liczne i groźne w dogodnych warunkach ważą się zaatakować bizona, tak nieliczne i słabe muszą zadowolić się marną i byle jaką zdobyczą... Ile jeszcze w nich pozostało sił? Na ile mogą się poważyć? Na jak dużą zdobycz targnąć? A jeśli odważą, jakie były ich szanse na powodzenie? Doświadczenie z cyframi mówiło że niewielkie. Doświadczenia bycia na pustyni nie miał żadnego. Musiał, chciał czy nie chciał, polegać na rewolwerowcach, do których zaufanie, i tak od początku ograniczone, malało z każdą upływającą chwilą.

Odrętwiały, z apatycznym spokojem obserwował usilne starania kobiety z matczynym heroizmem próbującej wyrwać śmierci kolejną ofiarę. Z zadziwiającą obojętnością wysłuchał jak kaznodzieja w zwięzłych słowach wyprawia na tamten, lepszy świat tego, którego jeden z nich dopiero co wysłał śmierci prosto w ramiona. Ze spokojem obserwował jak niewiele obeszła ta śmierć ludzi, którzy dopiero co jedli z jednej miski i grzali zziębnięte kości przy tym samym ogniu. Nie rozumiał. Myśli pędziły, przeganiały się, i zdawały się w coraz mniejszym stopniu jego dotyczyć.

Ze zdziwieniem stwierdził że schylił się i podniósł ze żwiru karabin. Że z zainteresowaniem oczekuje, co też postanowi młody Harris. Po raz pierwszy po zapadnięciu zmroku zapalił przeżute cygaro. Światło zapałki na chwilę wydobyło z zapadającego mroku całą prawdę o sytuacji w jakiej się znajdowali. Ręka nie drżała.

Wycofać się i tak już nie było jak.
 
Bogdan jest offline