Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2014, 21:45   #77
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


WSZYSCY

Zrobiło się ciemno i nocny chłód przeszył ich ciała dreszczem. Shilah leżał spokojnie, gdy wdowa Reed próbowała wyrwać go ze szponów szczerzącej swój czerep Kostusze. Kobieta operowała z błyskiem pasji w oczach, mimo że sama czuła się obolała i zmęczona. To był długi dzień, a noc zapowiadała się jeszcze dłuższa.

Zapalili pochodnie. Wystawili czujki. Tylko tyle mogli zrobić w siódemkę. Nie dać się zaskoczyć Diabłu. Mimo, że nikt nie znał myśli Olsena, to bankier miał absolutną rację. Nie było odwrotu. Pościg zmienił się w podchody ze śmiercią. Zdawali sobie z tego sprawę. Z łowców stali się zwierzyną, a poniesione przez nich straty przypominały nie zwyczajową potyczkę, lecz paskudną bitwę. Trup szedł już w dziesiątki.

Masakra.


Rebecca Reed czyściła, tamowała krwawienie, zszywała i bandażowała, a Price oglądał ciało zastrzelonego Tiggeta. Strzał Jebediah Harrisa wyrwał spory kawałek twarzoczaszki ułatwiając jednookiemu rewolwerowcowi zadanie. Pochylony nad trupem szeryfa, obserwował ranę. Długo nie musiał czekać.

Wiele już Peter Price widział w swoim długim, pełnym przemocy życiu, ale wiedział, że tego, co ujrzał w chybotliwym świetle pochodni, nie zapomni do końca życia. Nawet, jeśli rokowania, co do jego długości w tej chwili nie były najlepsze.

Z rany wypełzł wąż. Niewielki grzechotnik. A za nim, z rozdartego ciała wyłoniło się jeszcze kilka sztuk. Węże nie były duże, zaledwie wyrośnięte pędraki, ale kiedy zaczęły rozpełzać się wokół zgromadzeni przy ciele szeryfa mężczyźni nie utrzymali nerwów na wodzy.

Nawet ostra strzelanina, która wybuchła tuż obok, nie oderwała pani Reed od jej próby uratowania mieszańca.



- Przeżyjesz – Reed spojrzała na chłopaka, który przez cały zabieg był wyjątkowo cichy.

Twardziel. Młody, lecz zapewne doświadczony przez życie.

- Do wesela się zagoi – próbowała się uśmiechnąć, ale na zmęczonej twarzy zdołał zagościć tylko cień emocji.

Mężczyźni wokół już nie strzelali. Zajęli teraz pozycje obronne, wpatrując się w pogrążone w ciemnościach ruiny. Pokruszone ściany, sterty kamieni i gruzu były idealnym terenem na podchody. Na brudnych twarzach w ciemnościach nie dało się wyczytać emocji, lecz oczy zdradzały wszystko.

Pierwszy usłyszał to Wielebny. Dziwny dźwięk, niczym odległy syk dochodzący gdzieś spośród ruin. Donośny, jak świst pary wypuszczanej z kotła lokomotywy. Włosy na karku duchownego stanęły dęba po usłyszeniu tego odgłosu.

Potem syk przybliżył się nieznacznie i usłyszała go reszta ludzi.
Potem dało się słyszeć inne odgłosy. Turlanie drobnych kamieni, mniejszych i większych, oraz odgłos czegoś innego. Czegoś, co kojarzyło się z łuskami trącymi o pasek i kamienie.

Wyobraźnia podpowiadała im potworny obraz gigantycznych rozmiarów węża, pełznącego gdzieś, pośród pogrążonych w ciemnościach nocy.

Nagły chłód przeszył ich ciała pradawnym lękiem. Przypuszczenie przerodziło się w prawie pewność.

Pośród tych przeklętych ruin pełzało coś pradawnego, coś potwornego, coś niewyobrażalnie groźnego.

Dźwięk oddalał się jednak od ich grupki, przyczajonej w ciemnościach, jakby to, co go powodowało, odpełzało w sobie tylko znanym kierunku i celu.

- Spójrzcie – szept Hawkesa, niewiele głośniejszy od westchnienia, przerwał pełną napięcia ciszę, jaka zapanowała wśród ludzi.

Jedni szybciej, inni nieco później zobaczyli, o co chodzi łowcy nagród.

Pośród pogrążonych w ciemnościach ruin puebla, gdzieś spory kawałek od nich, na wyższym piętrze jednego z budynków ujrzeli poblask ogniska.

Jeśli to był Diabeł, to mogło oznaczać wiele. Rzucał im wyzwanie? Bał się czegoś na tyle, że postanowił wzniecić ognisko, by się przed tym ochronić? Może to była kolejna pułapka, a światło miało ich zwabić, niczym płomień ćmy? W to, że Harper popełnił błąd, nikt przy zdrowych zmysłach raczej by nie uwierzył.

I nagle ciszę przeszył kolejny dźwięk, dochodzący do nich chyba z miejsca, gdzie palono ognisko. Jakiś krzyk, czy też bardziej wrzask. Męski. Krótki i urwany. A po nim strzały! Huk ciężkich rewolwerów. Szybka kanonada, która wręcz zlała się w jeden długi dźwięk w ich uszach.

A potem i strzały ucichły i nad ruinami ponownie zapadła cisza.
 
Armiel jest offline