Ostry, przeciągły dźwięk wybudził Jana ze snu. Zirytowany namacał ręką budzik szukając przycisku wyłącznika, po czym z ziewnięciem zwlókł z łóżka. Niezadowolony przecierał zaspane oczy, nienawidził wstawać tak wcześnie rano, nawet swój sklep otwierał dopiero o jedenastej.Niestety tego dnia odbywał się festiwal, co oznaczało że istnieje spora szansa na znalezienie czegoś ciekawego pośród sklepików i straganów, rozstawionych specjalnie na tę okazji. Jako sprzedawca nie mógł zmarnować okazji do powiększenia oferty antykwariatu, często za śmieszne pieniądze, nawet jeżeli oznacza to konieczność przebywania w tłumie przez większość dnia.
Idąc w kierunku łazienki raz po raz rzesuwał nogą zalegające na podłodze ciuchy i inne drobiazgi, mamrocząc z niezadowoleniem i po raz kolejny obiecując sobie generalne porządki, jak tylko znajdzie odrobinę czasu.
Po porannej toalecie i dwóch filiżankach mocnej, czarnej jak smoła kawy, oraz śniadaniu złożonym z resztek wczorajszej kolacji, Jan przedarł się ponownie przez zagracony pokój i zabrał za podlewanie kwiatków, które hodował na balkonie w ciężkich, masywnych dzbanach.
Gdy w końcu skończyły mu się wymówki, w ponurym nastroju zaczął przygotowywać się do wyjścia. Zrezygnowany zdjął zawieszony nad łóżkiem łańcuszek ze sporych rozmiarów srebrnym krucyfiksem, po czym z pewnym ociąganiem założył go na szyję. Ostatnio w jego spokojnym miasteczku działy się niepokojące rzeczy, coraz częściej wyczuwał też subtelne zawirowania mocy, których natury póki co nie potrafił określić. Obawiał się, że z tego powodu także jego przykrywka, tak misternie tworzona przez lata, może być zagrożona. Irytował się tym bardziej, gdyż mogło to oznaczać przybycie do miasta innych czarodziejów, o ile nie znacznie gorszych istot, więc już jakiś czas temu uznał że lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność.
Pomimo ciepłej i ładnej pogody panującej na zewnątrz zdecydował się na swój najlepszy, choć nieco staromodny czarny garnitur w komplecie z ciemno-czerwoną kamizelką. Do ochrony przed słońcem założył kapelusz z szerokim rondem i okrągłe okulary przeciwsłoneczne. Na dłonie wciągnął skórzane rękawiczki, a do kieszeni marynarki włożył niewielki kwiatek, jak zawsze gdy opuszczał mieszkanie. Przed wyjściem zgarnął jeszcze telefon, portfel, i szwajcarski scyzoryk ze stołu, po czym zamknął drzwi budynku, na wszelki wypadek parokrotnie przekręcając kluczyki w zamku, i udał się na festiwal pozdrawiając mijane osoby uprzejmym skinieniem głowy. |