Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2014, 17:30   #6
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jerycho siedział na dachu najwyższego budynku w Namowicach… siedziby straży pożarnej. Dostał się tu po schodach przeciwpożarowych, z tyłu budynku, umieszczonych zdecydowanie zbyt wysoko aby zwykły człowiek dał rade się do nich dostać nie opuszczając drabinki… ale Jerycho nie był zwykłym człowiekiem. Dostał się na nie biorąc rozpęd, wskakując na śmietnik i odbijając się od ściany. W tym momencie był już na wysokości pozwalającej mu się łatwo złapać barierki, po którek się wspiął i, ostatecznie, dotarł na górę. Teraz leżał na płaskim dachu, a dokładnie na klatce schodowej prowadzącej w dół. Spoglądał w niebo, z rękoma założonymi za głowę i wyszukiwał kształtów w chmurach… jednak szybko zaczął dostrzegać jedynie rozbłyski niekontrolowanej many, które tak często towarzyszyły jego ćwiczeniom. Teraz było już trochę lepiej, nauczył się nad nią panować, jednak wciąż bał się stosować większe jej ilości gdy Rosalie nie było w pobliżu by mogła ją opanować, gdyby działo się coś złego.
Wyciągnął rękę w górę i skumulował ją. Bardzo niewiele. Ledwie naparstek. Obserwował jak tańczy mu między palcami w rytm jego własnych myśli. Uśmiechnął się do siebie. Pół roku temu nie dawał rady nawet ze znacznie prostszymi zadaniami. Teraz nie sprawiało mu to problemu, choć wciąż nie czuł się na siłach by nauczyć się jakiegokolwiek konkretnego zaklęcia. Ostatnie pół roku spędził starając się opanować swój talent. Po to aby nie móc sprowokować żadnego nieszczęścia. Praktyczne zastosowania magii… to temat na później.

Drzwi pod Jerychem się otworzyły. PółPolak je zignorował. Któryś ze strażaków wyszedł na dymka, pokręci się na dachu i sobie pójdzie. Usłyszał jak mężczyzna podskoczył i wylądował na ziemi.
- O! Cześć Jerycho!
- Cześć Michał - przywitał się z kumplem. Poznali się cztery miesiące temu, w podobnej sytuacji. Czarnecki wdrapał się na dach, ale jeszcze nie nauczył się, że na klatce schodowej jest mniej widoczny i akurat był w dołku takim, że nie dostrzegł, że ktoś wszedł na dach. Siedział na krawędzi, wyraźnie przygnębiony. Michał Opat wyszedł wtedy na papierosa i zauważył rosłego półJamajczyka. Z początku nie wiedział jak zareagować, ale w końcu usiadł obok niego. Jerycho nie miał nawet ochoty okazać zaskoczenia. Strażak, bez słowy, zaproponował mu papierosa.
- Dzięki, nie palę - odmówił, a w jego głosie krył się głęboki smutek.
- Twoja strata.
Milczeli przez kilka minut.
- Kobieta? - zapytał Michał.
- Yep.
- Kłótnia?
- Yep.
- Wiesz o co jej chodzi?
Jerycho wykrzywił się w geście “mniej-więcej”, przy czym nacisk był na -mniej-.
- Znam ten ból - położył mu rękę na ramieniu i potrząsł lekko.
- Wszyscy znamy i wcale nam to nie ułatwia.

I tak się poznali, co jakiś czas widywali się na dachu, kilka razy, gdy Michał był już po robocie, żłopnęli sobie po piwku.
- I jak mija dzień? - zapytał Jerycho.
- Nudno i niemrawo. Nic się dziś nie dzieje.
I… w tym momencie zawyły syreny.
- Przeznaczenie nie znosi jak się je prowokuje - zawyrokował Jerycho, gdy Michał brał głęboki - ostatni, wdech wciągając nikotynę w płuca.
- Jebnę ci kiedyś! - odpowiedział zbiegając już w dół.
Jerycho wstał i rozejrzał się po mieście. Dostrzegł dym. To było niedaleko. Ledwie cztery ulice stąd.
Był na miejscu ledwie dwie minuty po straży pożarnej. Nie widział ognia, jedynie czarny dym wlatujący z okna na trzecim piętrze kamienicy. Zastanawiał się, czy powinien wkroczyć do akcji, ale sytuacja wyglądała na opanowaną… i tak, w istocie było. Pożar nie był duży i strażacy szybko sobie z nim poradzili, a Jerycho był zadowolony, że nie musi bawić się w bohatera. Gdy wszyscy byli już bezpieczni, budynek ewakuowany, a on sam był pewny, że jego umiejętności włażenie wszędzie gdzie mu się podoba się nie przydadzą, włożył ręce w kieszenie i odszedł w swoją stronę.

~ * ~

Jerycho szedł przed siebie bez większego celu. Z dala dobiegały go głosy z rynku. Dziś były znacznie bardziej donośne, bo i ludzi było więcej. Mimo, że pogoda była ładna i słońce przygrzewało, to co jakiś czas zrywał się mocniejszy wiatr, który powodował pojawienie się dreszczy na rozgrzanym ciele.
Mężczyznę z zamyśleń brutalnie wyrwał nagły wrzask jakieś kobiety z budynku, obok którego właśnie przechodził. Zanim zdołał w ogóle się zorientować o co chodzi, z trzaskiem otworzyły się drzwi, klamka mocno uderzyła o ścianę, wybiegła z środka kobieta, trzymając córeczkę na rękach, na jej twarzy malowało się prawdziwe przerażenie.
PółPolak momentalnie spiął się, gotów już do walki i dopiero potem dostrzegł, że wcale nie jest atakowany. Kobieta odbiegła od domu i przykucnęła z córką za samochodem. Jerycho, ruchem ramienia, poprawił ułożenie Five&seveNa pod dżinsową kataną i dobiegł do framugi drzwi, wglądając do środka by odnaleźc niebezpieczeństwo które je tak przeraziło. Spodziewał się zobaczyć jakiegoś pijanego w trzy dupy grubasa, albo może włamywacza.
Kobieta próbowała się podnieść, opierając się o samochód, ale tak się trzęsła, że nie mogła ustać i powróciła do poprzedniej pozycji.
- Proszę tam lepiej nie wchodzić…- wydukała z trudem, zakryła dłońmi twarz i zaczęła łkać.
Z wnętrza mieszkania nie słychać było żadnych odgłosów.
- Co się stało? Co panią tak przestraszyło? - zapytał Jerycho wciąż spoglądając wgłąb jednym okiem.
Kobieta dalej się trzęsła, słychać było szczękanie jej zębów. Zaczęła kręcić przecząco głową. Jerycho nie mógł widzieć teraz jej wyrazu twarzy z miejsca, w którym stał. Jej córka zrobiła kilka kroków w stronę Jerycha, ale wciąż była blisko matki, trzymając ją za rękę. Ona nic nie powiedziała, patrzyła się tylko to na Jerycha, to na korytarz prowadzący do wnętrza jej mieszkania.
Jerycho spojrzał na kobietę i znów wgłąb korytarza, potem znów na dziewczynę. W kilku krokach był już przy nich, kucając tak aby kątem oka wciąż widzieć drzwi.
- Co się stało? Włamywacz? Ktoś was skrzywdził? - pytał szybko, na wpół obojętnym tonem.
Matka nie zmieniała swojej pozycji, ani zachowania. Za to jej córka spojrzała rosłemu mężczyźnie prosto w oczy. Jej oczy, czarne jak węgielki, kryły w sobie wiele emocji, które były potężnie tłumione.
-To tylko moja siostrzyczka, proszę, niech pan jej nie robi żadnej krzy…- wypowiedziała monotonny głosem, lecz matka szybko zakryła jej usta, przyciągnęła do siebie, mocno przytuliła a jej oddech przyspieszył się znacznie. Widać, że w przeciwieństwie do córki, ona traciła coraz bardziej nad sobą kontrolę.*


- Proszę się uspokoić. Oddychać powoli i głęboko. Zaraz się pani hiperwentyluje i straci przytomność. Kto wtedy zaopiekuje się pani córką? Hę? - zapytał po czym spojrzał na dziewczynkę - Nikomu nie zrobię krzywdy, obiecuję - Po czym zrobił alogiczną rzecz za którą beształ się w myślach już w momencie robienia. Wbiegł do domu. Na cholerę? Powinien się trzymać z dala, ale nie… nie zrobił z siebie bohatera podczas akcji strażackiej to nie mógł przepuścid drugiej okazji, co nie? Dureń, dureń, dureń! - klął na siebie Jerycho ale zwolnił dopiero przy framudze i ostrożenie wszedł do środka.
Wewnątrz panowała nienaturalna cisza. Jerycho widział przed sobą długi, ciemny korytarz i bardzo słabe światło, dobiegające z jednego pomieszczenia po prawej stronie. Na samym przedzie, na końcu korytarza znajdowały się zamknięte drzwi. Korytarz był pusty, oprócz jednego obrazu wiszącego na ścianie po lewej stronie. Jerycho doszedł do końca korytarza i przyłożył ucho do drzwi, po czym spojrzał przez dziurkę od klucza. Chciał zyskac jak najwięcej informacji przed wejściem do środka.
Niestety przez dziurkę nic nie zdołał zobaczyć, widocznie w pokoju nie było żadnego oświetlenia. Za to kiedy przechodził koło pomieszczenia po prawej stronie, to usłyszał przez ułamek sekundy dźwięk przesuwającego się krzesła. Natychmiast spojrzał w tamtą stronę. Nogi miał już ugięte do ewentualnego uniku.
Jerycho zobaczył kuchnię, panował niewielki bałagan, jak w każdym normalnym domu. Jedno krzesło leżało przewrócone na ziemi. Przy drugim stała niewielkich rozmiarów postać. Jerycho nie zauważył jej od razu, ponieważ w pomieszczeniu panował półmrok, żaluzje były prawie do końca opuszczone i paliła się jedynie mała lampeczka, która nie dawała mocnego światła. Owa postać stała bokiem do Jerycha, miała opuszczoną głowę, była rozmiarów i postury 3-letniej dziewczynki. Trzymała pod pachą starą maskotkę z guzikami zamiast oczu. Mężczyzna nie widział jej twarzy, więc nie mógł sprecyzować, czy to na pewno dziewczynka. Z niewiadomych przyczyn, poczuł dziwny niepokój.
Jerycho przykucną, mocno ściskając palce na prawej framudze.
- Hej - zawołał ją półszeptem. Nie chciał jej przestraszyć - Wszystko w porządku?
-Kim jesteś?- usłyszał wyraźnie dziecięcy, przestraszony głos, który już teraz pozwolił mu stwierdzić, że ma do czynienia z dziewczynką.
- Jestem Jerycho. Jestem przyjacielem mamy. Zaniepokoiłaś ją. Poprosiła mnie abym cię do niej przyprowadził. Czeka na zewnątrz. Dobrze się czujesz?
Dziewczynka wzięła maskotkę w obie dłonie i mocno ścisnęła.
-Mamy?- zapytała drżącym głosem.
- Tak. Martwi się. Podejdziesz do mnie? Wiesz… boję się trochę ciemności i raźniej by mi było. Tylko nie mów nikomu o tym, dobrze?
Kiedy Jerycho mówił do małej, ta go wyraźnie słuchała, uspokajała się. Na ostatnie zdanie wypowiedziane przez meżczyznę cicho się zaśmiała.
-Ja też się czegoś boję. Boję się, że już zawsze będę sama.- po tych słowach dziewczynka powoli odwróciła się w stronę rozmówcy. To, co zobaczył Jerycho, zaparło mu dech w piersiach.


Przyciemniona skóra, twarz zupełnie nie przypominająca twarzy dziecka, brak źrenic i tęczówek. Wydawało się, jakby w niektórych momentach ciało dziewczynki prześwitywało.
-Zaprowadzisz mnie do mamy?- zapytała.
Jerycho otworzył na sekundę oczy szerzej, ale natychmiast opanował swoją mimikę.
O żesz w mordę. Duch? Mała chyba była martwa. Wyrył sobie w pamięci jej wygląd aby móc przedyskutować to z Rosalie.
- Tak. Teraz podejdź tu do mnie, dobrze? - wyciągnął do niej rękę zachęcająco. Czemu nic nie wiedział o duchach?! Skoro istniały to powinien się czegoś o nich dowiedzieć… za dużo czasu poświęcił czystej praktyce. Będzie musiał uzupełnić swoją wiedzę o zjawiskach paranormalnych. Miał tylko nadzieję, że to jest zagubiony duszek dziewczynki, a nie jakiś zły duch…
Na cierpiącej twarzy dziewczynki pojawił się niemrawy uśmiech, wyciągnęła rączkę w stronę dłoni mężczyzny i zaczęła powoli tuptać w jego stronę. Gdy dotknęła Jerycha, on poczuł przenikliwe zimno.
-Ciepło…- szepnęła dziewczynka.
- Choć no mi tutaj - powiedział łagodnie wielki półPolak i objął ją, jak by była jego własną córką. Nie wiedział jak jest po drugiej stronie, ale los pozostania w takim stanie wydawał mu się straszny. Znacznie straszniejszy niż ta ‘odrobina’ chłodu którą teraz odczuwał. Nie ważne, że zdawała się on sięgać samego szpiku i sprawiał wręcz fizyczny ból... znał ból, potrafił sobie z nim radzić.
Dziewczynka milczała. Zdawała się nic nie ważyć. Lecz Jerycho czuł, że ją trzyma, czuł jej obecność, jej cichy oddech. Wtuliła się w niego i tak trwała.
PółJamajczyk powoli wstał i poszedł do wyjścia. Stanął w progu, lękając się czy wyjście na słońce nie wpłynie jakoś na dziewczynkę. Spojrzał na kobietę, teraz już stojącą. Ich spojrzenia się spotkały.
- Podejdź tu - nie powiedział, ale poruszył ustami bardzo powoli, aby było to zrozumiałe i zawołał ją gestem samej dłoni.
Kobieta bardzo powolnym krokiem podeszła do Jerycha, jej usta były ciągle rozchylone, ciągle dotykała palcami swoich ust. Trzymała córkę za sobą.
- Czy “to” tam dalej jest? Nic się panu nie stało?- zapytała, przyglądając się mężczyźnie i spoglądając w puste miejsce nad dłonią Jerycha, na której jeszcze przed sekundą trzymał dziewczynkę. Spojrzał tam i już jej nie zobaczył. Nawet nie poczuł kiedy to się stało, ale jej już tam nie było.
- Chyba poszła. Możemy porozmawiać? W środku?
-W środku? Oszalał pan?- kobieta zaczęła kręcić przecząco głową.
-Nie mam zamiaru tam wracać. Nie teraz! Już zadzwoniłam do księdza- podniosła swój telefon, jakby chciała udowodnić to co powiedziała- Niech poświęci mieszkanie. Ja nie wiem co to było, nie chcę o tym na razie nawet myśleć. Po...pojadę do rodziców i może wrócimy jak to wszystko się uspokoi. Jak się wszystko kurewsko uspokoi!- ostatnie zdanie wykrzyczała, a do jej oczu znów napłynęły łzy, ale tym razem nie zapłakała.
-W każdym razie, nie wiem co pan zrobił, ale dziękuję za pomoc. To niecodzienny widok.
- Spotkałem w środku… dziewczynkę. Koło trzech lat. Z ciemnymi włosami ze szmacianą laleczką z guzikami zamiast oczu. Takich rozmiarów. Mówi to pani coś?
Kobieta próbowała wtrącić swoje zdanie, zanim Jerycho dokończył:
-Ja nie mam innych dzieci, proszę… niech pan posłucha, ja nie mam…- ale kiedy usłyszała o laleczce, zamilkła.
Spojrzała na swoją córkę.
-Kochanie, chcesz sobie pograć?- podała jej swoją komórkę, a dziewczynka odeszła na dwa metry i włączyła swoją ulubioną grę.
-Miała laleczkę?- zdziwiła się kobieta, po czym złapała się za skronie, przymknęła oczy, wzięła głęboki oddech i spojrzała na Jerycha.
-Ale chwileczkę, czy mi się nie mieszka w głowie? Pan też ją widział?- jęknęła zrezygnowana.
-Tak… jak już próbowałam powiedzieć, nie mam więcej dzieci. A ta laleczka… to był prezent, dla starszej siostry Amelii- wskazała na swoją córkę ukradkiem.
-Tak…- przyłożyła dłoń do ust, a z oczu popłynęły w końcu łzy, które zbierały się od dłuższego czasu- Powinna mieć starszą siostrę.
Jercyho usniósł brew na pół sekundy
- Co znaczy “powinna”?
-12 lat temu zaszłam w ciążę. Przygotowałam pokój- kobieta uśmiechnęła się przez łzy- był cały różowy. Anastazja miała przyjść na świat, a ja się bardzo starałam…- tu na chwilę przerwała, jej głos się zdusił w gardle-... żeby, kiedy już przyjdzie do nas, wszystko było idealne. Żeby była szczęśliwa. Ale zachorowałam i jak się kurwa okazało, ta choroba zaszkodziła dziecku. Lekarz powiedział, że płód rozwija się bez 80% czaszki i nie przeżyje dłużej niż godziny po narodzinach.- kobieta wybuchła płaczem, nie mogła już więcej z siebie wydusić, ostatnie słowa wypowiadała w przyspieszonym tempie.*
Jerycho przytulił kobietę i potrzymał chwilę tak aby mogła się uspokoić, bądź wręcz przeciwnie. Wypłakać ile chciała.
Kobieta ponownie wzięła głęboki oddech. Nie uwalniała się z objęcia.
-Nie wiem czemu to wszystko mówię obcemu człowiekowi. Może dlatego, że przed chwilą wpakował się do mieszkania, w którym jakiś potwór przywłaszczył sobie maskotkę mojej nienarodzonej córki?- kobieta uśmiechnęła się. Widocznie w życiu już wystarczająco napłakała się z tego powodu i teraz mogła podejść do tego bardziej z dystansem.
- Dobrze. Więc teraz proszę cię abyś, nie przerywając mi, wysłuchała co mam do powiedzenia i przez minutę nie odpowiadała. Tylko to dokładnie przemyślała. Możesz to dla mnie zrobić?
Kobieta przytaknęła bez słowa. Poprawiła tylko swoją czarną grzywkę. Miała krótkie włosy, nie sięgały dalej niż za ucho kobiety. Spojrzała tylko szybko na córkę, która zahipnotyzowana była teraz komórką mamy. Ponownie spojrzała na Jerycho i czekała na to co ma jej do powiedzenia.
- Uważam, że ta tutaj mała - skinął na dziewczynkę grającą na komórce - ma rację i to rzeczywiście twoja córka była tam w środku. Porozmawiałem z nią przez chwilę. Chciała bym zaprowadził ją do mamy, bała się zostać sama. Znalazłem ją w kuchni. Potem wziąłem na ręce, czując jej dotyk i obecność, oraz przeraźliwy chłód, ale też nie czując jej ciężaru, ale najwyraźniej gdzieś po drodze zniknęła, tak subtelnie, że nie zauważyłem. Ona chyba cierpi. Na pewno marznie. Albo cała nasza trójka ma zupełnie niezależne od siebie, ale dokładnie te same halucynacje. Uważam, że powinniśmy wejść tam spowrotem. Może jeszcze da się z nią porozmawiać.
Kobieta westchnęła głęboko.
-To jakieś szaleństwo. Ale rozumiem, że to moja powinność. Jako matki. To nie jest możliwe, żeby wszystkim nam się przywidziało to samo, nie? Ale czemu podchodzisz do tego, jakby to coś normalnego było? Mówisz o tym tak naturalnie…
Jerycho się uśmiechnął i wypuścił ją z objęć.
- Nie mam doświadczenia z duchami, ale wierzę w ich istnienie. Poza tym dawno temu nauczyłem się zachowywać zimną krew w każdej sytuacji. Poza tym wszystko co tam widziałem to przestraszona dziewczynka, która potrzebuje pomocy. I tak ją właśnie traktuję. Po prostu potrzebuje pomocy innego rodzaju. Masz tu w pobliżu rodzinę, albo znajomych co by mogli tą małą się zaopiekować na kilka godzin? Jak powiedziałem, nie spotkałem się nigdy z czymś takim, nie jestem w stanie zapewnić, że to jest bezpieczne, choć wydaje mi się to mało prawdopodobne.
-Moi rodzice mieszkają pod Poznaniem, to jakieś 40 minut drogi stąd. Mogę ją tam zawieźć, mam samochód. Umówilibyśmy się w tym miejscu, za niecałe dwie godziny? Boże, co ja wyprawiam… uff…
A tak w ogóle, to czemu też się w to pakujesz? Przecież tak na dobrą sprawę ciebie to nie dotyczy. Czemu nam pomagasz?- zapytała kobieta.
- Jerycho jestem. Jerycho Czarnecki. Powiedziałem już. Widziałem tam małą dziewczynkę która potrzebuje pomocy. Przede wszystkim JEJ pomagam, bo nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak paskudnym losem jest zawieszenie w takim stanie, zagubienie się w świecie żywych gdy już powinno się go opuścić.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
-Jestem Olga, miło mi. I dziękuję za pomoc nam wszystkim. Mi, Amelii i… Anastazji.
- Nie ma sprawy. Jeśli ufasz mi na tyle, to spędził bym te dwie godziny w twoim mieszkaniu. Być może oboje będziemy na ciebie czekać gdy przyjedziesz.
-J...jak wolisz. Masz, tu jest mój numer, zapisz sobie.- Olga wyciągnęła kartkę i długopis, nabazgroliła cyferki i wręczyła to swojemu wybawcy- Dobrze, nie ma na co czekać. Chodź kochanie, jedziemy do babci- wyciągnęła rękę do córki.
Amelia zatrzymała się na chwilę, spojrzała na Jerycho i powiedziała:
-Dziękuję.- jej szczery uśmiech wyrażał wiele.
-Będę mogła wziąć zabawkę Anci?-
-Kochanie… skąd ty…- zmieszała się kobieta.
-My już się trochę znamy, mamo, nie bój się jej, ona się boi bardziej.- zapewniła mała.
-Dobrze kochanie- pocałowała ją w czoło i przeczesała palcami jej brązowe, długie włosy.
-Do zobaczenia wkrótce.- rzuciła do Jerycha i wsiadła do samochodu, po czym oddaliła się razem z córką.
- Do zobaczenia - pomachał ręką jerycho, po czym odwrócił się do domu. Westchnął głęboko i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
- W coś ty się wpakował? - zapytał sam siebie bezgłośnie - Jutro rano znajdą cię wyglądającego jak ofiary Samary z Ring’u - zaśmiał się i poszedł do kuchni.
- Anastazja? - zapytał półgłosem - jesteś tu?
Na to pytanie odpowiedziała tylko głucha cisza.
Jerycho uśmeichnął się, wszedł do kuchni i usiadł na ziemi, opierając się o kuchenkę.
Wyciągnął komórkę i wstukał numer Olgi do pamięci, po czym zadzwonił do Cyrusa.
- Tak, Jerycho?
- Wypadło mi coś. Nie czekajcie na mnie.
- Yhhym… coś ważnego?
- Tak. Opowiem później…. - nagle Jerycho stanęła przed oczami scena rodem z oper mydlanych w której Sara jakoś się dowiaduje (najpewniej od jakiejś koleżanki), że półPolak najpierw tuli się do jakiejś całkiem ładnej kobiety a potem znika w jej mieszkaniu na długie godziny. Szansa była mała ale… Jerycho został zmuszony do oglądania zbyt wielu durnych seriali by zignorować taką możliwość.
- Generalnie skomplikowana sytuacja. Jakaś trzylatka, duch, płacząca kobieta, pocieszanie i teraz siedzę u niej w mieszkaniu.
- Wychodzę z założenia, że nie chwalisz się właśnie bratu swojej kobiety, że odwalasz skok w bok.
- Dobre założenie.
- To dobrze. Inaczej musiał bym ci spuścić niesamowity łomot. I jaki duch?
- Opowiem później. Nie mów Sarze, sam jej o tym opowiem. Ale gdyby się dowiedziała z jakiegoś lewego źrodła i źle zinterpretowała… kryj mnie, dobrze?
- Za dużo M jak Miłośc się naoglądałeś.
- Nie moja wina.
- Wiem. Ale i tak za dużo. Tak czy siak, ok. Ale jeśli to jednak skok w bok to zrób sobie zdjęcie ząbków, bo niedługo je stracisz.
- Dobra, dobra. Teraz cześć. Muszę do Rosalie zadzwonić. Może mi coś podpowie.
- Cześć.
Jerycho się rozłączuł, wybrał numer przyjaciółki i zadzwonił.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 22-08-2014 o 20:58.
Arvelus jest teraz online