Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2014, 22:03   #3
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Retrospekcje... Dzięki Ruda!

Jakieś 2 lata temu...

Zaczęło się zwyczajnie, zlecenie jak każde inne. Osłona karawany, własne pojazdy mile widziane, płatne w amunicji, rozdawanej w 50% przed samym wyjazdem. Ta, jak widać szykował się interes życia, ale bynajmniej nie dla najemników. Za śmiesznie niską stawkę, którą wyznaczono jako nagroda za dobrze wykonaną pracę, może i poszłaby ta banda obdartusów, kręcąca się wokół jak wszy i nie mająca żadnego pojęcia o walce, ale ich musiało przywieść tutaj coś więcej…


Mildred siedziała wyprostowana na Pogromcy. Ubrana była w podkoszulek w jedynym słusznym kolorze olive green, a na ramiona zarzuconą miała bluzę w desert camo z przyciemnionymi naszywkami. Pośród tej kolorowej bandy prezentowała się jak tarcza strzelecka, ale może to i nawet lepiej. Nie żeby nie widziała już dalszego sensu własnej egzystencji, ale zwyczajnie kochała ryzyko. Problem z nią siedział gdzieś głębiej niż w samej postawie do życia, która wydawała się na poły szalona. Transport szedł na front, pytanie czemu chłopcy z Armii NY go nie osłaniali był najlepszym argumentem dla dziewczyny żeby wpisać się na listę straceńców, którzy przyjęli to zadanie.

Gdzieś wśród tej nieciekawej aparycji bandy, niby na uboczu, stał on. Trevor Dickson. Ubrany raczej na modę wojskową jednak bez specjalnej pedanterii cechującej wojskowych z NY czy Posterunku. Spodnie, ewidentnie wzmacniane na kolanach, wyglądały jakby już niejedno przeszły. Niegdyś były zapewne w kamuflażu pustynnym, który teraz dostosował się do pustkowi jeszcze bardziej. Lekko rozpięta bluza częściowo skrywała żylasty tors. Gość na głowie miał kapelusz kowbojski, a w kąciku ust wykałaczkę. Jego twarz nie posiadała wyrazu, a oczy skryte były pod goglami balistycznymi z ciemnego polimeru. Powód dla którego miał zamiar się do tej bandy zaciągnąć pozostawał nieznany. Argumenty w postaci sporej klamki i nowoczesnego karabinu przemawiały za tym, że może przeżyć kilka pierwszych trupów, które - jak na jego gust - w takiej wyprawie padną. Rewolwerowiec delikatnie się uśmiechnął zauważając całkiem przyzwoitego piękna rudzielca na sporej, ewidentnie tuningowanej maszynie…

Karawana ruszyła żółwim tempem. Nim wszyscy wygrzebali się do wymarszu minęło standardowe 25 minut, w trakcie których, jeden przez drugiego pokazywał sobie długość przywiezionego gnata. Dziewczyna odsunęła maszynę na bok, by puścić przodem pierwszy szereg mięsa armatniego i przygotować się samej do wyjazdu. Zawiązała na twarzy chustę, na głowie szal snajperski, a wokół lewej ręki ponad dwa metry zardzewiałego krowiaka, który wcześniej zwisał jej u pasa. Przejrzała broń - Galila Mini i Tokarieva TT, a po upewnieniu się, że pistolet pewnie leży w kaburze i zawieszenie do karabinka się nie zerwie, odpaliła jeszcze na chwilę radiostację sprawdzając podaną jej przez zleceniodawców częstotliwość. Wśród trzasków, zgrzytów i huczenia powodowanego nie wiekiem urządzenia, a kompletnym brakiem wiedzy jak go używać powszechnym u cywili dało się słyszeć kolejne komentarze na temat panienek biorących udział w zleceniu:

- Ruchałbym!

- Rezerwuję czarnulkę od medyka.

- To ja biorę rudą na motorze. A jak skończę to motor opchnę.

Osuwając od twarzy mikrofon wbudowany w radiostację odezwała się i Mild, której szare oczy zapłonęły szaleństwem:

- To który zamawiał rudą?

- Podjedź do Corvetty to się dowiesz.

Pech chciał, że wozy też już ruszyły, więc impet uderzenia łańcuchem w przednią szybę rzeczonego wozu zwiększył się na tyle, by nie tylko ją rozbić, ale też rozsypać w drobny mak.

- Pojebało Cię?!

W sumie na to by wychodziło, ale jeśli gość pyta tak roztrzęsionym głosem to raczej nie ma już ochoty na drugie spotkanie żeby wysłuchać odpowiedzi.

Diskon jechał w przedziale desantowym humvee jakieś trzy pojazdy za tym, którego właściciel właśnie stracił przednią szybę. Trevor uśmiechnął się sam do siebie. Rudzielec miał charakter. Typ mógł trzymać język za zębami lub chociaż zamontować sobie przed szybą sztywną siatkę, która ochroniłaby ją przed wybiciem. Rewolwerowiec jeszcze raz spojrzał na Sig Sauera P220 sztywno siedzącego w polimerowej kaburze. Klamka mimo iż nie była największym z kuzynów siała potężnym kalibrem 45ACP. Na modyfikowanym zawieszeniu wisiał grzecznie Heckler&Koch 417. Karabin nowoczesny, z szynami montażowymi zamiast standardowego chwytu oraz z magazynkiem mieszczącym 20 naboi 7,62mm. Konkretna giwera jednak traktowana przez Trevora bardziej użytkowo niż jak rozpieszczana kochanka. Rewolwerowiec już dawno wyrósł z mani wielkości chociaż cały czas miał słabość do sporych biustów. Przy ognistym temperamencie motocyklistki ciężko było się skupić na zadaniu. Nie mógł się rozpraszać. Nie bez powodu karawana miała tak liczbą ochronę.

- Niezła jest… - rzucił siedzący naprzeciw Trevora wielki Meks. - Ciekawe co ją tak wkurwiło… - zastanowił się po czym zaśmiał ukazując rząd poczerniałych zębów.

Wojownik jedynie skinął głową nadal się uśmiechając. Rzucił jeszcze raz wzrokiem na przód pochodu po czym wrócił do obserwacji własnego sektora.

Pierwsza godzina pochodu minęła bez większych niedogodności, w ciągu drugiej w jednym z wozów zagotował się silnik i trzeba było zrobić przymusowy postój. Korzystając z okazji pozamykani w blaszanych pułapkach wzmocnionych pancerzy najemnicy wylegli na pełne słońce, by osłaniać jednego marnego mechanika przy pracy i masę niedoświadczonych, przegrzanych ochotników, którzy stanowili największą siłę zaporową karawany w razie jakichś problemów.

Mild wysunęła się do przodu wraz z innym motocyklistą, by sprawdzić najbliższy teren. Jak dało się łatwo domyślić przegrzanie się silnika nie było zwykłym przypadkiem, a jedynie sprawnie przygotowaną pułapką, w której ktoś z wewnątrz maczał palce. Ze zwiadu nie wrócił jeden motor. Przynosząc tylko złe wieści w postaci rudowłosej furiatki, która zatrzymała się tuż przy grupie najciężej zbrojnych i najbardziej doświadczonych wojowników. W krótkich żołnierskich słowach przedstawiła sytuację:

- Na północy, w odległości do 800 metrów zaminowana droga, częściowo rozbrojona. Po lewej stronie drogi w odległości 400 metrów pierwsze gniazdo ckmu, ufortyfikowane. Po prawej, na godzinie drugiej w odległości 500 metrów od drogi, drugie. 600 metrów na południowy wschód dwie ciężarówki wyładowujące mutasów, ale może akurat Ci rozbiegną się po okolicy. - widząc nic nie rozumiejące spojrzenia, dziewczyna wyjęła z kieszeni bluzy kartkę i kawałek węgla dzięki, którym szybko rozrysowała sytuację. Momentalnie oceniając inteligencję zebranych po wyrazach twarzy przekazała kartkę gościowi w przyciemnianych goglach balistycznych.

Trevor - z nijakim wyrazem twarzy - chwycił kartkę i rozejrzał się po zebranych wojakach. Zawierzył w słowa zwiadowcy nie rozglądając się nadmiernie aby nie budzić podejrzeń obserwatorów. W jego umyśle powoli szkicował się plan ograniczony czasem, niewielkimi środkami i ludźmi, których za grosz nie znał.

- Wy dwoje. - wskazał na dwóch latynosów poruszających się szybkim buggy. - Widziałem, że jeden z was ma M16 z granatnikiem. Odjedźcie jakieś trzysta metrów na dziewiątką od drogi, a później kierujcie się do niej równolegle. Po dwustu metrach odjedźcie kolejne sto metrów od trasy. Nie spieszcie się. Kiedy zobaczycie fortyfikację najlepiej załatwić to szybko. Przy karabinie powinniście zgarnąć większość jednym granatem.

Jeden z latynosów, wcześniej oparty o ścianę wozu, zbliżył się do Dicksona patrząc na niego spode łba. Drugi chciał już wsiadać do auta, ale jego towarzysz ewidentnie miał inne zamiary.

- Kto powiedział, że mam Ciebie słuchać? - zapytał napinając mięśnie Enrique.

Dziewczyna widząc, że najemnik, któremu przekazała szkic zrozumiał wszystko tak jak powinien, klepnęła go w ramię:

- Biorę mutanty na siebie. Ilu dojdzie tu o własnych siłach tyle dla was.

Trevor spojrzał na gościa bez cienia emocji na twarzy. Jego twarz przypominała kamień. Zamarł wpatrując się w tracącego pewność siebie latynosa. Ten zrobił jeden krok w tył kiedy rewolwerowiec zrobił kilka szybkich kroków w jego kierunku.

- Jedź tam, kurwa i zaciśnij zęby, bo zaraz wkopię Ci je do gardła! - powiedział patrząc prosto na typa, który powoli odpuścił kontakt wzrokowy po czym niepewnie udał się do buggy’ego.

Dickson obrócił się do reszty patrząc na trzech Europejczyków pół trasy klnących w ruskim stylu. Jeden chyba nazywał się Sasha. Wyglądali na twardych bydlaków. Mieli przy sobie karabin maszynowy i kilka koktajli.

- Sasha, tak? - zapytał rewolwerowiec szybko. - Słuchaj. Weźmiesz swoich i udasz się jakieś 500 metrów na trzecią od trasy. Później pojedziesz zgodnie z nią i okrężnie rozjebiesz obsługę tego drugiego stanowiska maszynowego. Możecie narobić hałasu. Pewnie i tak będziecie po tych z buggy’ego. - wspomniany pojazd właśnie odjeżdżał.

- Haraszo… - powiedział coś w swoim języku Sasha kiwając na swoich. - Jazda.

- Ja z ekipą z Humvee i naszym bombiarzem wybiorę się na pole minowe. - Dickson wskazał na jednego ze spoconych mechaników. - Reszta pilnować towaru i zabić mutki, które zbliżą się za blisko… Do dzieła! - powiedział najemnik po czym wraz z wielkim Meksem wskoczyli do przedziału desantowego pojazdu.

***

Lekko dysząc z powstrzymywanych emocji Mildred zwróciła się do samozwańczego dowódcy grupy uderzeniowej:

- Lepiej ruszajmy, zanim reszta tych pokrak zorientuje się, że karmiono ich nie dla pogoni za ciężarówkami, na które ich posłałam.

Dopiero teraz Trevor zwrócił uwagę na to, że dziewczyna miała przyjemny, głęboki i bardzo kobiecy głos. Kamienna twarz mężczyzny nie wskazywała kotłujących się pod czaszką emocji. Z racji na swoje pochodzenie Dickson nie pochwalał znęcania się nad mutantami, ale też nie był zbyt dobroduszny kiedy te wchodziły mu w drogę. Podobnie z resztą było w stosunku do ludzi. Każdy inteligentny zwierzak powinien wiedzieć, że może zginąć pakując się w szranki z lepszymi od siebie. On też to wiedział i nie miał nikomu za złe kiedy dostał “słuszną” kulkę.

- Pole minowe nie było duże. - powiedział basem Dickson wskazując na spoconego, trzęsącego się z nerwów sapera ochrony. - Liam mówi, że bomby są rozbrojone. Dla pewności ruszy przodem. - dodał mężczyzna uśmiechając się od ucha do ucha. - Twarda jesteś. - rzucił z czymś na kształt uznania w głosie najemnik. - Trevor Dickson. - przedstawił się zerkając dyskretnie spod gogli na unoszący się miarowo biust rudej.

- Wiem, że nie było duże, a jeszcze zmniejszyło się o tę część, na której wysadził się tamten idiota na motorze. Jestem Mildred J. Reid.


Zeszła z motocykla i dla pewności posłała kulkę w czaszkę mutka zanim zaczęła ściągać z niego swój łańcuch. Zestresowany saper aż podskoczył na dźwięk niespodziewanego wystrzału, pochylona nad truchłem odwróciła twarz w stronę wystraszonego chłopaka:

- Spokojnie Liam. Pamiętaj, że wszyscy jesteśmy z tobą, choć jedynie myślami, więc powinieneś już ruszać. - śmiech miała dźwięczny, ale nie drażniący, a samo poczucie humoru dostosowane do wiedzy i warunków bojowych. W efekcie nie tylko miło było na nią popatrzeć, ale też posłuchać. Zwłaszcza, że nie marnowała dużo czasu na pogawędki. Z powrotem wsiadając na swoją maszynę, tym razem ona zmierzyła Trevora wzrokiem… bardzo ostentacyjnie, zatrzymując spojrzenie gdzieś na wysokości jego osłony oczu. W zasadzie, nawet nie było najgorzej, choć na tle tej bandy obdartusów, pewnie każdy wyglądałby dobrze.

- Trevor? - miała powiedzieć “dobra robota”, ale zamiast widzieć w rewolwerowcu potencjalnego przyjaciela, dostrzegała godnego przeciwnika… lub kolejną okazję żeby wpakować się w kłopoty. Nie bez powodu przecież spotkali się na pochodzie straceńców. - Nie daj się więcej bić żonie, bo nie pasują Ci te szkiełka na co dzień.

- Nie pasują? - zapytał zdziwiony. - Mi tam się podobają. Dobrze chronią przed piachem czy odłamkami szkła jak Ci ktoś krowiakiem szybę wybije. - uśmiechnął się rewolwerowiec. - Kobiety nie mam. - dodał po chwili.

Mildred odpowiedziała zadziornym uśmiechem i ruszyła sprawdzić czy Liam nie zgubił się jeszcze po drodze do “rozbrojonego” pola minowego.


Jakieś 3 miesiące temu...

To było jakieś trzy miesiące temu. Mała mieścina, pusty bar, przy kontuarze, znana sylwetka rudowłosej dziewczyny. Może nie same kobiece kształty zapadające w pamięć, ale na pewno charakter. Na dźwięk kroków za plecami odwróciła sie w tamtym kierunku. Zobaczyła Trevora, najemnika, z którym współpracowała jakieś dwa lata temu na ochronie ustawionej do wystrzelania karawanie. Ten sam zadziorny uśmiech, którym się wtedy z nim pożegnała zagościł na jej pełnych ustach.

- Dziś też w goglach, nawet wewnątrz budynku?

- Wiedziałem, że skądś znam tego Warriora sprzed lokalu. - powiedział najemnik. - Nie lubię się z nimi rozstawać.

- Jak każda ofiara przemocy domowej. - zażartowała w starym stylu. - Co za samobójcza misja cię tym razem przygnała w moje strony?

- Widzę, że kiepsko odgrywam zimnego twardziela… - uśmiechnął się Dickson. - W sumie to przybyłem wypocząć po złapaniu kilku niegrzecznych Panów. Twoje strony? Nie wyglądasz na tutejszą...

- Tam dom mój, gdzie warrior mój. - Przegadać ją było takim samym wyzwaniem jak zatrzymanie jej w miejscu na dłuższą chwilę. Mimo wszystko uśmiechała się. - Urlop dobra sprawa, gorzej jak jest taki smętny jak dzisiejszy wieczór. Propozycje?

- Schlejemy się w trupa i pójdziemy strzelać do napromieniowanych wróbli? - uśmiechnął się szerzej najemnik. - Co Ciebie tu sprowadza?

- Jak dla mnie brzmi świetnie. To zacznijmy od pierwszego punktu imprezy. Postawię Ci coś co nazywają tutaj “miejscowym specjałem”, a nie smakuje niczym, zupełnie jak MRE w NY. - zamówiła jeszcze dwa razy to samo w czym wcześniej topiła nudę. - Mnie? Jak zwykle szukam okazji żeby się zabić. Zdziwiony? - roześmiała się, widać alkohol działał i nie siedziała tam przy barze od pięciu minut.

- Nie rozumiem Twojego hobby. - zaśmiał się krótko. - Ja tam cenię swoje życie, co jednak nie przeszkadza mi w braniu zleceń jak to nasze sprzed… dwóch lat? Nic się nie zmieniłaś. Dzięki za ten specjał. Liczę, że nie będzie po nim rewelacji jak po tym patriotycznym MRE. - uśmiechnął się i rozejrzał po barze. - Mógłbym Ci wytłumaczyć po co warto żyć, ale jeszcze za mało wypiłem. Za kilka głębszych może do tego przejdziemy. - Dickson spojrzał na rudą po czym zapytał. - Ty sama jak ostatnio?

- Niezamężna, nie dzieciata, bez zobowiązań. Po co mi coś więcej? Poza tym nie nadaję się do niańczenia, prania i sprzątania. Kiedyś sprawdzałam, ale to było dawno i nieprawda. Jak poczuję się samotna, zawsze mogę pogrzebać w TT’etce, Galilu albo innej przygodnej znajomości z bronią. Na tym się znam.

- Muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie Ciebie w roli praczki. - Trevor upił duży łyk trunku. - W sumie ja traktuję broń bardziej przedmiotowo, jak narzędzie pracy. Dbam o nią, ale profesjonalnych przeglądów zwykle dokonują za mnie znajomi i przyjaciele.


- Być lubianym fajna rzecz, choć po stanie twojego HK wnioskuję, że albo mnie oszukujesz albo zwyczajnie przyjaciół zostawiłeś gdzieś daleko za sobą. Pokaż no. - Na krzywe spojrzenie barmana odpowiedział jedynie lekki błysk szaleństwa w oczach dziewczyny. Tyle wystarczyło żeby gość wręcz natychmiast wrócił do wycierania brudnych szklanek jeszcze brudniejszą szmatą.

Trevor zaśmiał się głośno po czym chwycił za karabin zwisający na zawieszeniu. Złapał go pewnie, z wprawą, po czym odciągnął dźwignię suwadła aby sprawdzić czy nie ma naboju w komorze. Później podał HK rudej.

- Faktycznie Ci bliżsi są daleko stąd. - przyznał najemnik. - Częściej od karabinu używam P220. Do klamek mam jakiś większy sentyment i wprawę.

Dziewczyna chwyciła za szyny na karabinie i automatycznie powtórzyła sprawdzenie komory. Odsuwając wszystkie rzeczy ustawione na kontuarze, rękawem przetarła blat i położyła na nim broń. Jej dłonie z niespotykaną wprawą przesuwały się po kolejnych elementach broni. Przejrzała ją, bez rozkręcania, lekko przekrzywiając głowę na bok.

- Przeczyść go, przestrzelaj, wyreguluj sobie przyrządy celownicze i zdobądź koli. Co do broni krótkiej... - podniosła prawą dłoń do twarzy Trevora, tak jakby podawała ją do ucałowania, pokazując mu bardzo charakterystyczną bliznę między kciukiem, a palcem wskazującym nazywaną potocznie tetetkową, choć można się było takich znaków szczególnych nabawić przy nauce strzelania z jakiegokolwiek dużokalibrowego pistoletu. Na jego zdziwione spojrzenie odpowiedziała tylko tyle:

- Zwyczajnie lubię 7.62.

- Jak dla mnie 45ACP do pistoletu wystarczy. - powiedział Dickson. - Zwyczajnie zależy mi bardzo na szybkości dobycia i oddania strzału. O koli przyznam myślałem, ale zawsze z kasą było mi nie drodze. Gamble tak szybko się rozchodzą. A ludzie jak na złość nisko cenią ryzykowne zadania jakie musimy wykonywać…

- Według takich kryteriów Sig Sauer P220 to całkiem dobry wybór. Nie ma zewnętrznego bezpiecznika, ma samonapinanie, a twardy spust zmienia tyle, że nie odstrzelisz sobie przypadkowo jajec, jak jeden idiota, który kiedyś prosił o zdjęcie blokady z jego USP Matcha. A gamble... Cóż zostaje nam działanie dla idei. - jej cała wypowiedź brzmiała tak sarkastycznie jak tylko się dało. - Dobra, dość tych darmowych wykładów, bo specem od tego jest mój staruszek. W sumie jakbyś stracił kiedyś wiarę w zasadność walki z Molochem pod gwieździstym sztandarem i pełnego poświęceń przykładania się do nauki w imię lepszych czasów to serdecznie polecam wybrać się do niego. Napijmy się.

- Mój ojciec też się znał na składaniu broni. - powiedział Trevor. - W sumie bardziej leżały mu klamki niż karabiny. Twój staruszek walczył na froncie z maszynami? - zapytał najemnik pijąc ze sporego kufla.

- Ojciec na froncie? Nie. W warsztacie, ale nie przeszkadzało mu to wysłać tam nas wszystkich. Chociaż... może to my sami uciekaliśmy od tych banialuków.

- Na froncie byłem jedynie przejazdem, ale wiem, że nie jest tam zbyt wesoło. - rzucił Dickson. - Służyłaś w armii NY? Nie wyglądasz na przeżartą przez patriotyczne nawyki. - zaśmiał się.

- Wyrosłam, a czy na froncie jest fajnie, to zależy od podejścia i tego z kim tam jesteś.

"Zależy od podejścia i tego z kim tam jesteś". Trevor już gdzieś to słyszał. Czyżby rudzielec znał Jeda?

- Podobne słowa słyszałem od jednego z moich znajomych… - powiedział Trevor patrząc na rudą z uśmiechem. - Nie znasz czasem Jedediaha?

Nie odpowiedziała od razu, żeby ukryć zmianę wyrazu twarzy napiła się. Mimo to w jej zachowaniu dało się zauważyć zmianę. Pijacy kiepsko radzą sobie z ukrywaniem emocji.

- Znam. Bardzo dobry snajper. Chyba nie wziąłeś na niego zlecenia?

Tym razem to Dickson napił się piwa czekając moment z odpowiedzią na pytanie Mild. Rewolwerowiec pokręcił głową przecząco.

- Nie. - odpowiedział pewnym głosem. - Myślałem nad tym, ale nikt na niego nie poluje. - zaśmiał się. - Żartuje. To mój kumpel. Nie sprzątnąłbym go za żadne pieniądze. W Twoim zachowaniu wyczułem coś smutnego. Jed coś odjebał w przeszłości?

- A co masz zamiar spłacać jego długi? - jej głos brzmiał twardo, widać zupełnie nie miała ochoty ciągnąć tego tematu. Zajrzała do kufla z alkoholem - pusty. Zamówiła kolejne dwa.

- Spokojnie, Mildred. - powiedział najemnik powoli. - Znamy się, ale nie wiemy na swój temat tyle aby cokolwiek za siebie nawzajem spłacać.

- Twoja strata. - dziewczyna niemal niesłyszalnie burknęła pod nosem.

- Zmieńmy temat. - zaproponował Trevor. - Na jak długo się tu zatrzymałaś? Jest tu jakaś robota do nagrania?

- Pewnie aż wytrzeźwieje. Nic nie słyszałam.

- Później może zmierzasz do centrum? - zapytał mężczyzna. - Może będzie nam razem po drodze. I nie. Nie chodzi mi o bezpieczeństwo, bo wiem, że na nie lejesz.

- A co ze strzelaniem do mutków? Już nieaktualne?

- Do zmutowanych wróbli… - uśmiechnął się Trevor. - Aktualne! Widziałem dwa niezwykle wykręcone w ruinach. Powinno być tego więcej.

Mildred podała Trevorowi jego karabin, zapłaciła nabojami za wcześniejsze zamówienia i zabrała ostatniego drinka razem z kuflem ze sobą. Widząc, że jej kompan się ociąga złapała go za dłoń i pociągnęła za sobą:

- Chodź.

- Spokojnie. - rzucił najemnik dając się przeciągnąć dziewczynie. - One od razu nam nie spierdolą…

- Masz coś lepszego do roboty? - ciągle nie puszczając jego dłoni zatrzymała się w pół kroku i odwróciła do mężczyzny. Jej ręce były ciepłe, ale uścisk mocny.

- Niż strzelanie z Tobą? - zapytał z uśmiechem. - Od dawna nie. - odpowiedział sam sobie niespiesznie ruszając z dziewczyną na zewnątrz.

Gdy wyszli z knajpy Mildred puściła rękę kumpla żeby jak zwykle owinąć łańcuch ze spodni wokół swojego lewego przedramienia. Nie popędzał jej, ale poszedł przodem, Milly za nim, sprawdzając jeszcze po drodze swoją broń.
W trakcie tej krótkiej, pieszej wycieczki, oboje nie odzywali się zbyt wiele. Choć dziewczyna, kierowana swoim głupim przyzwyczajeniem, miała ochotę krzyczeć w niebo żeby sprowokować chociażby głupią utarczkę z zaspanymi wieśniakami, to jednak propozycja Trevora była ciekawsza i wymagała choć odrobiny skupienia. W sumie to lubiła gościa, jeden z niewielu przy którym nie można się było nudzić, o czym świadczyła chociażby dzisiejsza propozycja wyjścia na strzelnice. Każdy inny pewnie by jęczał, że szkoda amunicji, czasu i energii... ale gambel rzecz nabyta, jak zejdą te naboje, które się ma, zawsze da się załatwić lub zrobić nowe. Im bardziej go poznawała, tym chętniej z nim przebywała. A trzymanie za rękę? Nie ma co wymagać logicznego wyjaśnienia tego fenomenu od pijanej panienki. Może to alkohol, a może zwyczajnie nawet jej zdarzało bywać miłą. Pozostawała jeszcze sprawa Jeda, która nie dawała jej spokoju… Nie chciała się z nim widzieć, przynajmniej nie w tej chwili.

Trevor był otwarcie wesoły przy Mild i raczej lubił z nią przebywać. Przed poznaniem kogoś zazwyczaj trzymał się na dystans - był zimny i raczej niewielu osobom udawało się do niego zbliżyć nawet na tyle, na ile udało się to Milly. Nie zmieniło jego zdania o niej nawet nieciekawe wspomnienie kumpla, z którym ostatnio sporo współpracował. Znał go, ale nie wiedzieli o sobie nadal wielu rzeczy. Ciekawiło go dlaczego dziewczyna ciągle szuka kłopotów, bo bywa przecież i wesoła i nad wyraz pełna życia. Może w przyszłości się tego dowie, a może nie? Nic na siłę. Najemnik wiedział, że wszystko przychodzi z czasem. Mało kogo Dickson polubił na tyle, aby być w stanie za niego lać w ryj. Ona zdecydowanie do takich osób należała - co mogło okazać się kłopotliwe, gdy wejdzie w zwarcie z kimś kto też nie jest mu obojętny...

Podczas strzelania Mildred trzymała się blisko Trevora, może nawet niepokojąco blisko. Jakby próbowała nawiązywać z nim nieodpowiedni, jak na tak krótka znajomość, kontakt fizyczny. Większości mężczyzn schlebiałoby takie podejście atrakcyjnej kobiety, ale u najemnika wywoływało to jedynie uczucie lekkiego zmieszania, które maskował za chęcią oddania jak najlepszej serii strzałów. Początkowo myślał nawet, że Mildred się do niego przystawia, ale… Nie miał najwyższej samooceny. Wątpił w to aby się spodobał takiej dziewczynie jak ona. Na całe szczęście sytuacja szybko się wyklarowała, gdy Mild oddawała strzały dwa razy rzadziej niż on. Zamiast tego podawała mu perfekcyjne dane do strzałów, łącznie z poprawkami na wiatr, odległościami i momentem idealnie wymierzonego w czasie i przestrzeni strzału. Po każdym oddanym przez niego strzale meldowała trafienie lub nie. Zaczynał podejrzewać co mogło ją niegdyś wiązać z Jedem, najlepszą podpowiedzią były podawane mu precyzyjne namiary na cel, dzięki którym zaczął w nie trafiać jak po sznurku. O Jedzie nie zamierzał jednak gadać. Ona wyraźnie tego tematu unikała. Dickson nawet nie myślał jakie zniszczenia mógłby poczynić z jej pomocą. Mimo iż nie czuł się najmocniejszy w karabinach przy niej był niebywale dobry. Pierwszy raz się z czymś takim spotkał...

Wróble się skończyły, noc powoli też chyliła się ku końcowi. W sumie miłe doświadczenie z nocnej strzelaniny oraz całego spotkania z rewolwerowcem przeważyły i Mild zamiast trzymać się uparcie tego, że po wytrzeźwieniu natychmiast wraca na szlak, zapytała go:

- To co potrzebujesz tej eskorty do centrum?

- Chwilowo jestem bez wsparcia dlatego chętnie skorzystam… - powiedział najemnik. - W okolicach centrum miałem się spotkać z Jedem.

Gdy to mówił nie patrzał w jej oczy, nie badał jej reakcji. Zdecydował, że jeżeli kiedyś będzie chciała sama mu o tym powie. Nie zamierzał jej wkurwiać czy rozdrapywać starych ran.

- Właściwie to co was zmusiło do tego żeby współpracować? - Nie odpowiedziała na samą propozycję zobaczenia się z Jedem, ale i tak podjęła ryzyko przypadkowego natknięcia się na byłego faceta, gdyby jednak źle obliczyła czas i odległość do centrum.

- Kiedyś on otrzymał zlecenie od ojca, któremu zabili syna. Ja w tym czasie szukałem kolejnego ryja z listu gończego. - powiedział Trevor spokojnie wspominając dawne czasy. - Podczas zdobywania informacji, rozpoznania okazało się, że szukamy tego samego typa. Tak oto zaczęliśmy współpracę.

Lekko się uśmiechnęła i zmieniła temat:

- Zasadniczo, to była najlepsza randka, na której byłam od lat. Zwłaszcza, gdy myślę o tym, że twojej żony nie ma w pobliżu. - Oboje wiedzieli, że to bzdura dlatego po chwili wyjaśniła o co jej chodziło. - Nie nosi się gogli przez całą noc bez żadnego powodu. Potrafiłeś odczytać szkic, który przypadkowo akurat tobie przekazałam dwa lata temu, więc ślepy nie jesteś. Co jest?

- Ja nawet nie wiedziałem, że to randka, bo bym kupił jakieś wino i podjebał świece z kościoła. - powiedział z wesołym uśmiechem Trevor podchodząc do Mildred bardzo blisko. - Nie boisz się, że jak dowiesz się co ze mną nie tak zmienisz na mój temat zdanie? Ja się trochę cykam…

- Nie moja wina, że tak słabo się starałeś. Ja tam nie mam sobie nic do zarzucenia, w końcu stawiałam kolację. - uśmiechnęła się nie próbując nawet odsunąć się od niego na krok. Jej ciepły oddech przyjemnie drażnił skórę szyi najemnika, a sama kobieta lekko przekrzywiła głowę w prawo, jak przy oglądaniu broni.

- No pokaż, a jak czymś uda Ci się mnie nastraszyć to oddam ci mojego Warriora. - nie chciała ingerować w jego prywatność, dotykać go, czy zmuszać do zdjęcia gogli. To była jego sprawa, czy da się poznać, czy nie. Najemnik ewidentnie się zastanawiał. Nie trwało to jednak długo. Podniósł lewą rękę do paska gogli cały czas patrząc na kobietę. Ściągnął je szybko pokazując oczy, które były… całe czarne. Nie było widać pojedynczych elementów narządu wzroku, bo w całości stanowił on jedną ciemną plamę. Trevor jednak nie mrugał. Światło najwyraźniej go nie raziło.


- I co? - zapytał niepewnie niczym po odsłonięciu wyników operacji plastycznej.

- O stary, ale masz przesrane. - Mildred zaczęła się głośno śmiać. Tak głośno, że musiała się nawet pochylić żeby uniknąć uduszenia.

- Nic mi nie mów. - powiedział z minimalnym uśmiechem. - Nie bez powodu noszę gogle. Po tej akcji z mutkami nie chciałem dostać w ryj z tego łańcucha.

- To jeszcze nic. Poczekaj jak zabiorę Cię do domu na święta. Tatuś patriota i moralizator z podpisanym dożywotnim kontraktem z Armią Nowego Jorku, mamusia zabójca maszyn z Posterunku, mój starszy brat Scott łowca mutantów po dwudziestopięcioletniej służbie na froncie, a ja? A ja przywożę Ciebie. Aż tak pojebany jak ja nie jesteś, więc raczej na drugą randkę nie ma co liczyć. - podniosła się do pozycji pionowej, wspierając się na ramieniu Trevora. Uśmiech jednak nie schodził jej z ust. - A tamto? Tamto, nie miało nic do rzeczy, ani tym bardziej nic wspólnego z Tobą. Gdyby to byli ludzie, pewnie skończyłoby się tak samo, choć nie byłoby tak zabawnie. - Nie do końca wiedziała jak się zachować, pierwszy raz spotkała pół-mutanta. Wszystko podpowiadało jej, że powinna chwycić za broń, poza jednym: lubiła go i już dawno wybiła się ze wszystkich schematów żyjąc na marginesie akceptowalności społeczeństwa i to z własnego wyboru. Kto nie ryzykuje, ten nie żyje. Dlatego przysunęła się do niego jeszcze bardziej i ocierając się o jego tors swoją klatką piersiową szepnęła mu do ucha: - Gdyby kiedyś znudziło Ci się życie, wiesz jak mnie znaleźć.

- Chcesz ze mną pojechać wybić Hell Angelsów czy zwyczajnie zabić? - zapytał Trevor sam się od niej odsuwając i powoli nakładając gogle. - Czekaj. W sumie to wychodzi na to samo. - zaśmiał się. - Jedźmy już zanim się rozmyślisz...

- Ty jedź. Ja wracam pod bar po mojego warriora i dalej w trasę… Pozdrów Jeda.
 
Lechu jest offline