Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2014, 00:04   #6
Wilczy
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Starszy pan stał spokojnie obok swojego stanowiska - w tym przypadku, plastikowego, składanego krzesła. Kawałek za nim słychać było odgłosy ciężkiej pracy – to robotnicy z Gildii Archeologów właśnie zaczynali kopać nowy tunel. Świetna sprawa, jeśli tylko kogoś podnieca przekopywanie się przez złom. Tak, to z pewnością ciężka harówka. Co nie znaczy, że człowiek przy krześle odpoczywał – właściwie pracował najciężej z nich wszystkich. W końcu, gdyby go tu nie było, pierwszy lepszy gang zaraz przerobiłby konowałów na mielonkę. W tym przypadku Robin Carver pracował specyficznie: tworzył atmosferę do pracy.

Jakichś trzech obdartusów na motorach zatrzymało się nieopodal. Najpierw pokazywali palcami na teren prac wydobywczych, śmiali się. Potem najbystrzejszy z nich zauważył Dziadka. I chyba poczuł atmosferę. Carver z daleka wyglądał jak żołnierz. Wojskowe spodnie z kamuflażem i czapka do kompletu mówiły same za siebie. Był w pracy, więc mimo upału był w pełnym umundurowaniu.



Gdyby były jeszcze jakieś wątpliwości, wiszący na pasku na ramieniu AK-47 odpowiadał na wszystkie pytania. Motocykle szybko zniknęły. "Dobra decyzja, chłopcy..." pomyślał Carver i wrócił do poprzedniego zajęcia – właśnie miał zamiar zapalić papierosa. To nudna robota, ale względnie opłacalna… i odpowiadała mu bardziej niż łażenie po tunelach. Miał już swoje lata – pamiętał jeszcze co nieco sprzed wojny. Niestety mało kto ładnie się starzeje w dzisiejszych czasach. Po niegdyś czarnowłosym młodzieńcu zostały dziś tylko siwe włosy, krzywy zgryz, mnóstwo zmarszczek, zimne, szare oczy i tony cynizmu. Całe szczęście, że przynajmniej wciąż był w niezłej formie. Mimo to, Carverowi nie uśmiechało się babranie się w gównie. Niestety, najdalej pojutrze archeolodzy zejdą głębiej. Z taką perspektywą, Carver niemal z ulgą wysłuchał propozycji Joego. Mało konkretów, co rozdrażniło Dziadka, ale wystarczyło, żeby go zainteresować. Chociaż to akurat nie było trudne – w tych okolicznościach, zainteresowałoby go nawet patrzenie jak trawa rośnie.

***

Lekko zmęczony po dniu pracy, Zeke przybył na miejsce. Po godzinach skupionej uwagi i profesjonalnych gadek potrzebował trochę rozluźnienia. Skinął wszystkim głową na przywitanie, starając się utrzymać przyjazny wyraz twarzy, po czym zapadł się w jedno z siedzeń z piwem w ręce, napawając się rozluźnieniem i chłonąc beztroski gwar otoczenia. Nie zamierzał żadną głębszą myślą skalać swego mózgu co najmniej przez kilka minut. Obok sztuki trzydziestosekundowych drzemek relaks instant był jedną z podstawowych umiejętności w jego profesji.

Carver dotarł do baru niedługo po nim - i już na wejściu zdążył się lekko zdziwić. Był przekonany, że handlarz chce gadać o robocie… ale widocznie zapomniał już jak Joe robi interesy. Pewnie będzie długo krążył wokół zasadniczego tematu. Ale nawet to jest lepsze niż tunele i strzelanie do szczurów. Dziadek zaczynał powoli dostawać szału od tych cholernych wykopalisk – ciemno, zimno, jedzenie dawali, ale zawsze paskudne… nawet fajki jakimś cudem zawsze zamokły.

“Tutaj przynajmniej jest na czym oko zawiesić” – i nie mówił tylko o znajomych twarzach. Wymienił ze wszystkimi swoje zwyczajowe powitalne mruknięcie i trochę się rozluźnił. Chociaż gdyby Carver chciałby się naprawdę zabawić, to postrzelałby do kogoś… niestety, tutaj sami znajomi. Oczywiście, Dziadek nie byłby sobą, gdyby trochę nie pomarudził.
- To ma być bar? Co to za dziura? Czy McAlan już zupełnie ocipiał? – zapytał sam siebie. Podszedł do lady, żeby się obsłużyć. Upił kilka łyków piwa. Ciepłe, no jasne. Usiadł na wysokim barowym krześle, odwrócił się w kierunku sali i ze skwaszoną miną zastanawiał się co też Doberusk dla nich przygotował.


***
Kilka piw i jedną strzelaninę później...

Carverowi coraz mniej podobał się cały ten burdel. Nie spodziewał się, że zacznie tutaj latać ołów - duża naiwność z jego strony, patrząc na dzisiejsze czasy. Na huk wystrzału zareagował tylko krótkim „kurwa”, rzuconym pod nosem. W końcu to nie do niego strzelają - ale niesmak pozostaje. Bardziej wkurzył go Joe, który bez ceregieli zajął się zwłokami. McAlen był typem cwaniaka, więc pewnie nie mógł zrozumieć co to znaczy dla mężczyzny, zginąć zastrzelony podczas kłótni w barze. Choć z drugiej strony, może Thomas właśnie tak chciał odejść – jak prawdziwy kowboj. Robin przypomniał sobie kilka westernów obejrzanych jeszcze przed wojną. „W knajpach ginęły tylko najgorsze zbiry…”

Ta myśl jakoś go rozbawiła. Podszedł do stolika, przy którym teraz siedział sam Jedediah i przysiadł się. Miał pewne wątpliwości, które lepiej było rozwiać od razu.
- Nie ma co, Doberusk wie jak organizować imprezy. Alkohol, panienki, zwłoki… zawsze powtarzam, że dzień bez trupa to dzień stracony. Niestety, wygląda na to, że atmosfera zdechła – to mógł być żart, ale w głosie Carvera nie było ani grama wesołości – Powiedz mi, Smith… pytam, OCZYWIŚCIE, z czystej ciekawości… czy ty i rudzielec macie zamiar załatwić jeszcze kogoś z nas? – Dziadek mówił powoli i cicho, co znaczyło, że już na start jest lekko podkurwiony.

- Szampan, dziwki, strzelanina - ponuro zażartował Jed. Starał się ukrywać swoje emocje, musiał pogadać z Trevorem i co najważniejsze uważać na Mild. Było z nią gorzej niż się spodziewał po pierwszych oględzinach. - Nie, nie zamierzam... - pociągnął łyk browara - ... ale za nią nie ręczę. Chciałem pogadać, powiedziałem mu, żeby spieprzał i nie przeszkadzał. Wyciągnąłbyś za takie coś broń i strzelił? Bo ja nie… nie w knajpie pełnej ludzi. A potem się zjebało… - zakończył głucho.

- Delikatnie powiedziane, ale trafiłeś w sedno - Dziadka trochę uspokoiła spokojna odpowiedź tamtego - Czy tylko ja miałem na tyle przyzwoitości, żeby zostawić broń w samochodzie? No, oprócz noża oczywiście… nawet do klopa chodzę z nożem. Wydawało mi się, że to spotkanie biznesowe. Wiem, że panienka jest w gorącej wodzie kąpana, ale kiedyś mi trochę pomogła... - tak po prawdzie, to uratowała Dziadkowi dupsko, ale przecież się do tego nie przyzna - … więc paskudnie by było skończyć jak Veil, bo komuś puściły nerwy. Powiem wprost - nie chcę podczas roboty cały czas sprawdzać, czy ktoś nie strzeli mi w plecy!

- O mnie możesz być spokojny, za Mild nie mogę obiecać, jest dorosła robi co chce, choć nie do końca mi się to podoba. Veila ledwo znałem, ale mógł odpuścić, wolał pokozaczyć i po co? - zapytał patrząc gdzieś na bok. - Zdarza się, bardziej na twoim miejscu bym się obawiał, czy ta robótka jak to powiedział ten cwaniak Doberusk, prosta, łatwa i dobrze płatna, rzeczywiście taka jest. Nikt nie płaci 500 gambli od głowy, czyli lekko licząc ponad 3000 pieprzonych papierosków wg. przelicznika 8 Mili, za lekką i łatwą robotę.

Carver zaśmiał się chrapliwie.
- Oczywiście, że robota wcale nie będzie łatwa - Joe pierdoli jak potłuczony. Zastanawia mnie tylko, od kiedy stał się taki tajemniczy. Nie wiadomo dla kogo pracujemy i po cholerę mamy wozić dupska po pustkowiach… - Dziadek zrobił krótką pauzę, jakby zastanawiając się nad czymś - Mam tylko nadzieję, że nie pracujemy dla jakiegoś świra. Wiesz, ludziom odbija kiedy wydaje im się, że kogoś kupują. Widziałem takich pracodawców na pęczki. Płaci taki furę gambli i myśli, że jesteś jego przydupasem. No, ale Joe nigdy mnie nie wychujał… i lepiej, żeby nie strzeliło mu do głowy zacząć.

- Co do zlecenia, ja nie mam złudzeń. Detroit… duże gamble… odpowiedź może być tylko jedna - Schultzowie. To nie wróży dobrze, ale miejmy nadzieję, że to tylko moja wrodzona paranoja. Tak nawiasem, czym się zajmujesz - poszukał chwilę w pamięci - Carver.

- Schultz... no proszę, proszę... bawimy się z dużymi chłopcami... - uśmiechnął się krzywo i wychylił łyk piwa. Nie myślał o ryzyku, tylko o pieniądzach. Dłuższa współpraca z klientem takiego formatu, mogłaby go ustawić na długo - Nawiasem, to tym i owym. Jestem najlepszą spluwą do wynajęcia po tej stronie Zasranych Stanów. A jeśli ktoś powie ci coś innego, to znaczy, że jeszcze mnie nie spotkał. Ludzie... bogaci ludzie przychodzą do mnie ze swoimi problemami, a ja je rozwiązuję. Zresztą na pewno rozumiesz o czym mówię - spojrzał porozumiewawczo na kaburę Jeda - Na pewno już kilka problemów w swoim życiu... rozwiązałeś.

- Najlepszą spluwą powiadasz? - zadał pytanie w przestrzeń, poprawiając się na niewygodnym koślawym taborecie, jakich pełno było w knajpie. - Skoro tak mówisz… - urwał w pół zdania.

- Taaaaak, tak właśnie powiadam - spojrzał na Jeda, jakby czekał aż ten spróbuje zaprzeczać i podjął dalej - Macie farta, że Doberusk mnie tu ściągnął. Jeśli fucha będzie tak ciężka jak się zapowiada - a będzie, sam widzisz, że śmierdzi na kilometr - to bez profesjonalisty nie dalibyście rady. Bez obrazy. Ale nie martw się, na szczęście, Robin Carver jest gotów zaoferować swoje usługi - zakończył z typową dla siebie skromnością. Zauważył, że skończyło mu się piwo, więc wstał, kiwnął Jedowi głową i ruszył w kierunku baru. Po drodze sklął krótko parę, która wpadła na niego w tańcu.

Siedzący do tej pory z boku całej imprezy i towarzystwa Zeke, nie odzywał się w sumie ani słowem od naprawdę długiego czasu. Pomocy medycznej Tomowi również nie udzielił, nie było w sumie jak. Rewolwerowiec został bowiem ukatrupiony w ledwie 2 sekundy… w końcu jednak Medyk podniósł się z miejsca, po czym odezwał dosyć głośno:
- Jak dla mnie to zbyt wiele. Nie tyle, co nie mam ochoty mieszać się w żadne sprawy związane z Szulcami, to i nie mam zamiaru podróżować z ludźmi, którzy od tak nagle strzelają do siebie. Dzięki więc, ale na mnie nie ma co liczyć… - Powiedział, po czym się pożegnał i wyszedł. Ot, kolejna niespodzianka tego zwariowanego wieczorka.
 

Ostatnio edytowane przez Wilczy : 23-08-2014 o 10:49.
Wilczy jest offline