Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2014, 22:54   #7
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Możemy się poznać… - Panienka uśmiechnęła się do Trevora.
- Chcesz zatańczyć? - zapytał kobietę najemnik na co ta pokiwała głową i otarła się o niego sporym biustem. - No to idziemy w tany. - spojrzał na otaczających go przyjaciół. - Tylko niech nikt mnie nie podsiada. - zawołał i poszedł z kobietą na parkiet.
- Spokojnie, miejsce będzie na ciebie czekać - uspokoił Trevora snajper, miał nadzieję, na chwilę rozmowy z Mild sam na sam, ale przy obecnym stanie osobowym i rozkręcającej się imprezce mogło być o to ciężko.

Muzyka za wolna nie była, więc obściskiwania również brak, za to panienka często odwracała się do mężczyzny tyłeczkiem, rytmicznie nim przed Trevorem wywijając…
Rewolwerowiec bawił się w najlepsze co jakiś czas pytając o coś kobiety. Ta była całkiem ładna. Niska, ciemnowłosa, z zielonymi oczami i odświętnie - znaczy skąpo - ubrana.

Smith już miał się odezwać, kiedy kowboj, którego wcześniej zaczepił Trevor, zbliżył się z naczyniem pełnym piwa. Snajper zdusił swoje pytanie w pół zdania, pociągając spory łyk piwa z butelki. Trunek nie był najgorszy, odrobinę może czuć było nie do końca przefermentowane drożdże, ale smakował nieźle.
Veil podszedł do Mild z ironicznym uśmieszkiem i z kuflem tutejszego trunku.
- Coś imprezka nie pod twój gust. Nie zamierzają się tutaj bić.-rzekł rozglądając się dookoła.
- Co ty nie powiesz? W twoim też raczej nie, skoro nie ma żadnych uczciwie pracujących gangerów do wystrzelania, co nie? - pierwsze końskie podchody do wspominania ich jednorazowej przygody z przed ośmiu miesięcy zakończyły się powodzeniem. Ani jedno ani drugie nie wyglądało na zbite z pantałyku.
-Nie ma czegoś takiego jak uczciwie pracujący ganger. Są co najwyżej uczciwie pracujący byli gangerzy. Ale nie o tym… - rzekł w odpowiedzi Veil mrużąc oczy lekko.- Zamierzasz jechać na tą robótkę? W jakiej roli?
- A co nie widać? Etatowego alkoholika. - powiedziała po czym przybiła sobie z kubkiem Veila “zdrowie” i napiła się z butelki.
-Przynajmniej nie ważysz wiele i nie będę musiał cię targać do felczera, tylko do twojego motorka. A to będzie bliżej.- uśmiechnął się ironicznie kowboj. Upił nieco trunku dodając serio.- Ale mnie ciekawi bardziej fakt, że ty i ja jeździmy na dwóch kołach. Czyli… będziemy prawdopodobnie osłaniać sobie dupska na zwiadzie.
Jed parsknął cicho, maskując lekceważenie dla tych słów, pociągając kolejny łyk z butelki, im bliżej było dna, tym bardziej dało się wyczuć drożdżowy posmak, te zapewne osadziły się na spodzie naczynia z ciemnego, zielonego szkła.
- Spoko, trafię sama albo załatwię sobie miejsce w socialu tej knajpy jak się odpowiednio bardzo rozbiorę. - denerwowała ją jego prostoduszność, spokój i próba nawiązania kontaktu zawodowego. Mild nie interesowało co, kto będzie tam robił, będzie trzeba to zrobi zwiad sama.
- Słuchaj... Sir… Nie będziesz mi wjeżdżał pod koła i będzie dobrze. W razie kłopotów raczej cię tam nie zostawię, ale naprawdę mógłbyś już kurwa dać spokój i wziąć się za panienki, dopóki jeszcze dla Ciebie wystarczy. Chyba, że wolisz pogapić się na mnie? - skinęła mu głową w stronę parkietu i na chwilę sama zawiesiła tam spojrzenie.
-Sama powiedziałaś… -odparł Veil pół żartem pół serio.- Że jeśli się rozbierzesz potrafiłabyś załatwić sobie miejsce w socialu tej knajpy. Chciałbym to zobaczyć. Bo przyznaję, że jest się na co gapić w twoim przypadku.

- Synku - oderwał się od swojej butelki nowojorczyk - dobrze wychowany facet, już dawno doszedłby do wniosku, że ta pani średnią przyjemność czerpie z rozmowy z Tobą, wyświadcz więc nam wszystkim przysługę i idź się zabawić - wskazał ręką na parkiet pełen chętnych laleczek i na bogato zastawiony stół. Nie podniósł głosu, nie poruszył się, nie licząc ręki, którą oparł na biodrze, tuż obok olstra z pistoletem.

Mildred odwróciła wzrok od parkietu, gdy wyczuła nieznaczny ruch ręki Jeda. Skupiła się na całej sytuacji, bardzo dokładnie taksując spojrzeniem kowboja. Jej dłoń automatycznie też zbliżyła się do lewej piersi, gdzie, pod pachą wisiała kabura z TT-ką. W zasadzie stanowiło to dość niezwykłą scenę, w której dwie osoby dublowały jedną i tą samą rolę. Widać dziewczyna miała słabość nie tylko do mocnego alkoholu, ale też nieogolonych, dwumetrowych mięśniaków pokroju Trevora i jego kumpla.
-Nie jestem twoim synkiem…- odparł powoli Veil cedząc każde słowo przez zęby.- I nie lubię jak mi tu ktoś grozi bronią, nawet nie wyciągniętą. Wiesz… taki tik nerwowy. Zwykle pakuję takiemu typkowi kulkę w łeb, tak prewencyjnie.

Palce dłoni przebierały nerwowo, jakby się szykował do wyciągnięcia broni. - Niemniej szkoda by byłoby zalewać parkiet krwią, więc sobie odpuszczę prewencję, ale nigdy więcej tego nie rób. A co do pani, to zwykła sama wyrażać dezaprobatę, zwykle waląc po gębie łańcuchem, więc nie potrzebuje obrońców swej czci.
- Bierz swoje zabawki i nie gróź… - butelka po raz kolejny powędrowała do ust. - Może jestem ślepy, ale dezaprobatę wyraziła i słowami i postawą… ale wiesz, to pewnie taki tik nerwowy… - brązowy płyn po raz kolejny spłukał gardło snajpera.
Mild w tym czasie błysnęła oczami jak podczas pierwszego spotkania z Tomem. Na jej ustach pojawił się uśmiech. Wyzywała go, chciała się zabawić. Dłoń dalej leżała spokojnie na jej piersi, ale wzrok mówił “pokaż co potrafisz”.

Broń błyskawicznie znalazła się w dłoni mężczyzny, oba rewolwery.. każdy w jednej z dłoni. Padł strzał. Butelka w dłoni Jeda pękła rozchlapując trunek.
Nie przejmując się zupełnie zmoczonymi t-shirtami niemal jednocześnie każde z byłych żołnierzy wyciągnęło i odbezpieczyło broń. Pieprzone bliźniaki syjamskie.
W oczach Mildred odbiła się aprobata, jednak Tom miał jakiś charakter. Wojskowe przeszkolenie walczyło z jej stylem bycia. Na twarzy dziewczyny pojawił się cień uśmiechu. Palec jednak przyłożony był do spustu, a broń wymierzona w środek klatki piersiowej kowboja. Jed miał tak samo skierowaną broń. Bzdurą jest, że snajper strzela w głowę. Strzela w to, w co wie że trafi i nie będzie musiał powtarzać. W największy trójkąt ludzkiej sylwetki rysujący się na linii od bioder do szyi.

Jed czuł jak resztki złocistego napoju ściekają mu po twarzy, celował w sylwetkę pieprzonego meksa: - Rzuć broń idioto, albo zginiesz. Mogłeś kogoś zranić durniu!!! - miał w dupie brawurę i porywczość kowboja, ale mógł trafić Mild, tego skurwielowi nie mógł darować.
- Nie bawię się w groźby… tylko ostrzegam. - Tom mówił nadal trzymając obie bronie w pogotowiu przez co uzyskał nareszcie zainteresowanie rudej. Pytanie tylko czy właśnie takiego oczekiwał.
Mildred pierwsza nacisnęła spust nie zmieniając celu, chwilę po tym padł strzał w kierunku Jeda.

Widać się pomyliła - Tom nie miał charakteru, a był zwyczajnie głupi. Na tyle głupi by dać się zabić. Wystrzelona przez nią kula przeszyła kowboja na wylot na wysokości klatki piersiowej, trafiając w sam środek prawego płuca, a potem jeszcze w przypadkową osobę na parkiecie.

Nim Tom padł na ziemię by udusić lub utopić się we własnej krwi prawie pół calowy pocisk przypomniał mu, czemu na ubój zwierząt zabiera się też broń. Druga rana postrzałowa zakończyła męczarnie, pozwalając mu żegnać się ze światem jak człowiek, a nie źle trafiony przez pijanego rzeźnika prosiak.
Jed pociągnął za spust odruchowo, zaraz po tym, jak pocisk z rewolweru Veila, gwizdnął mu koło ucha. “Kurwa, dlaczego?” - zdążyło mu przebiec przez myśl, kiedy ciało z nieprzyjemnym odgłosem upadło na podłogę. Myślał, że kowboj odpuści, odpieprzy się i będzie mógł pogadać spokojnie. “Ale kurwa nie!” myślał, że skończy się na wymianie zdań i licytowaniu się, kto ma większego. Nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby być tak głupi, żeby ryzykować strzelaninę w burdelu pełnym uzbrojonych ludzi. Mylił się dwukrotnie, w przypadku Toma i w przypadku Mild. Strzelili jednocześnie, zanim słowa jego ostrzeżenia o rzuceniu broni, zdążyły wybrzmieć. Schował broń do kabury przy pasie, bez słowa patrząc na Mild, oglądającą ciało i zabierającą broń Veila.

Dziewczyna z parkietu trzymała się za bok, a dłoń miała całą czerwoną od jasnej krwi. Mildred patrzyła na to obojętnie, z jej twarzy zniknął uśmiech. Takie rzeczy się zdarzały, a jej nie pierwszy raz przyszło zabić lub ranić człowieka. Nie miała oporów by strzelić, ani nawet tylu skrupułów by ostrzec kogoś przed oddaniem strzału, gdy kolega z oddziału był zagrożony. Tak ich wyszkolono i tak zareagowała, zwykłe przyzwyczajenie, żadna frajda. Wstała ze swojego miejsca żeby przyjrzeć się dziurze w ścianie tuż nad ramieniem Jeda.

- Meduza może strzelać dwunastoma rodzajami amo, te były na 357 Magnum. Zabieram je, w końcu za coś muszę kupić sobie nowy podkoszulek. - kończąc wypowiedź rozpięła szelki i zdjęła mokrą od rozlanego piwa i usianą drobinkami szkła koszulkę. Założyła swoją bluzę mundurową i oporządzenie. Pochyliła się nad zwłokami by zabrać broń, którą wytarła w oliwkowo-zieloną szmatę. Z wprawą wysunęła bębenki rewolwerów i wysypała sobie na dłoń wszystkie naboje - łącznie osiem sztuk. Zacisnęła je w pięści i idąc w stronę rannej prostytutki minęła się z Trevorem na parkiecie, spojrzała mu w oczy. A panienka… ona zawodziła w niebogłosy, choć ciągle stała o własnych siłach w tym samym miejscu, w którym oberwała rykoszetem. Rana na boku jej brzucha była płytka i nie wymagała interwencji chirurgicznej, ot zwykłe draśnięcie, na które większość ze zgromadzonych w knajpie gości nie zwróciłaby nawet uwagi.

- Zapłacę Ci jak się w końcu zamkniesz - warknęła jej do ucha Mildred, a ta magicznym sposobem dociążenia jej kieszeni gamblami kalibru 357 nagle przestała się mazać i zabrała dupsko ze sceny. Aktorką była świetną, choć pewnie nie jedyną tutaj.

Kiedy przechodziła obok niego, Jed nawet na nią nie spojrzał. Nie wiedział zwyczajnie co ma jej powiedzieć, z jednej strony chciał wierzyć, że zrobiła to, by nie oberwał kulki. Z drugiej wszystko w nim aż krzyczało, że jej reakcja była przesadzona. Nie chciał teraz tego roztrząsać. Stało się, nie pierwszy raz strzelał, nie pierwszy raz widział trupa, durna śmierć ot co. Faceta prawie nie znał, coś tam słyszał. Pewnie nie zasłużył na swój los… “jak każdy na tym pieprzonym świecie”. Przeszedł obok niej w stronę stygnącego ciała.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline