Mijała kolejna godzina imprezy na koszt Joe’go, Mildred nie niepokojona niczyim zainteresowaniem dokończyła whiskey i dopiła się resztkami ze stołu, zasypiając na jednej z sof, na których wcześniej siedziało całe zaproszone towarzystwo.
Mimo zgonu po odpowiedniej ilości alkoholu obudziła się chwile przed szóstą, zdjęła z ramion czarny płaszcz, którym ktoś łaskawie raczył ją przykryć i wyszła na parking przed knajpą na umówione spotkanie z handlarzem. Po chwili dopiero zdała sobie sprawę, że nie była na sofie na dole, ale w łóżku na górze. Sprawka handlarza, ale o tym akurat nie wiedziała choć mogła domyśleć się po czarnym płaszczu. Lepiej żeby się pojawił. Nie brała leków, miała kaca, a wczorajsza sytuacja dała jej motywację do trzymania dystansu do wszystkich uczestników wyprawy. No i miała robotę, zanim wyjedzie musi jeszcze skręcić tą cholerną P90-tke.
Joe miał lekkiego kaca kiedy czekał na dole na świeżym powietrzu przed knajpą oparty o futrynę. Dobre z tego wszystkiego było to, że trochę alkoholu i żarła zostało z imprezy i… i trafiło do jego plecaka na potem. W końcu było zapłacone, nie? Gambel to gambel i szkoda by się zmarnował niepotrzebnie, czytać, trafił w ręce kogoś innego. Więc stał tak i na pocieszenie sączył butelkę piwa z wczorajszej imprezy zatapiając kaca.
- Jak minęła noc? - zapytał ją kiedy zobaczył Mild wychodzącą z knajpy.
- Nadzwyczaj ciepło i wygodnie, wiesz coś o tym? - zapytała zmaltretowanym głosem.
- Niekoniecznie - odpowiedział obojętnie po czym wziął łyka lokalnego sikacza zwanego piwem i podał go Mild - Choć słyszałem, że łóżka są wygodniejsze od sof.
Zaraz po rudej na dół zszedł Trevor. Najemnik wyglądał na wypoczętego, a co było jeszcze bardziej dziwne nie było widać u niego jakichkolwiek oznak kaca. Dało się poznać, że na schodach musiał kończyć śniadanie, bo aż do wyjścia przed bar coś mielił w zębach. Po chwili wyciągnął wykałaczkę i wsadził ją sobie w kącik ust. Póki co nie odzywał się ani słowem.
- Ciężko powiedzieć, jak się jest takim najebanym. - wzięła butelkę i napiła się piwa. Spojrzała na Trevora. On nie był umówiony na to poranne spotkanie. Zaczęła się cieszyć, że płaszcz Joe został w pokoju. Przecież wszyscy nie musieli wiedzieć.
- Jak zbierzemy wszystkich co nie powinno trwać długo to spotkamy się z naszym pracodawcą, ale to tylko dla zdecydowanych. - powiedział krótko po czym wyciągnął z kieszeni marynarki kawałek sera zawinięty w papier i ugryzł kawałek. Nie ma to jak resztki z imprezy. Tylko czemu większość została w plecaku?
- Muszę skręcić p90-tke zanim wyjadę. Piszę się na tę robotę, ale skoro masz wysłać solenny rachunek za moje wczorajsze wyczyny do Mata, muszę się mu wypłacić. - oddała butelkę Joemu. Spojrzała na niego z dezaporobatą i ruszyła w stronę warriora na parking.
- Dzięki geniuszu… nie znasz słowa prywatność? - rzucił z przekąsem handlarz rewolwerowcowi, który jak gdyby nigdy nic dłubał bezczelnie wykałaczką w zębach. Po czym ruszył za Mild i kiedy ją dogonił powiedział półszeptem.
- Co powiesz na to, że najpierw coś zjemy nim ruszysz po P-90-tke?
Mildred spojrzała na niego po czym rzuciła spojrzenie w stronę Trevora.
Rewolwerowiec dynamicznie, całkiem nawet szybko, ruszył w stronę parkingu w międzyczasie wyciągając z kieszeni kluczyki z brelokiem w postaci stalowego orła. Rzucił okiem na znaczek jakby widział go pierwszy raz od bardzo dawna. Zwolnił kroku koło Mild posyłając jej ciężkie do opisania spojrzenie - w końcu miał na twarzy gogle. Mild rzuciła ciężkie spojrzenie Trevorowi, nie miał prawa jej obwiniać. Zatrzymała się i chciała wyjaśnienia, takiego lub innego. W końcu je na tym facecie zależało… Najemnik zatrzymał się niedaleko rudej zdaje się mniejszą uwagę zwracając na Doberuska. Spojrzał na nią, zważył coś w głowie i… uśmiechnął się. Był to ten sam szeroki, naturalny uśmiech jakim zwykle ją raczył. Pokiwał głową na boki jak człowiek, którego zaczyna łapać po procentach i z takim uśmiechem ruszył w stronę hummera.
- Dawno nie napierdalałem z P90. - zastanowił się strzelec. - Uznajesz testy tego glebowgryzaka w polu czy też nie opuszcza warsztatu? - zapytał się obracając w drodze do hummera.
- Jest sprawny, sama go zrobiłam. Jak skręcę, ktoś powinien go przetestować, bo nie wpada klientowi gnata oddawać bez pewności, że nie rozleci mu się w dłoniach. - Kusił, a ona też chciała. Mniej ważne zrobiło się to, że Joe obiecał warunki kontraktu, śniadanie… i tak pojedzie. Pytanie czy uda się coś naprawić z Dicksonem. Zależało jej mimo wszystko. - Chcesz się wybrać? - zapytała najemnika, dodając po chwili - śniadanie poczeka.
- Pewnie. - odpowiedział krótko najemnik kiwając głową. - Nie co dzień ma się możliwość trzymać ten legendarny kawałek belgijskiego kompozytu w łapach, co nie? - zaśmiał się.
Handlarz z szerokim uśmiechem wodził od Mild do Trevora i z powrotem do Mild żując kawałek sera który się szybko kończył. W końcu wybuchł jednak szczerym głośnym śmiechem.
- Dobre, naprawdę dobre. Mild, może pójdziesz jednak z Trev’em? Taka okazja może się długo nie zdarzyć, a poza tym… - i tu ściszył głos do szeptu, delikatnie się ku niej nachylając - ...więcej dla mnie. - po czym puścił jej oczko i ruszył spokojnym wyluzowanym krokiem w kierunku Land Rovera.
- Wrócimy zanim wszyscy się zbiorą. - powiedział Trevor do rudej. - Jed jeszcze musi się ogarnąć, a z tego co widziałem Dziadek też nie szczędził sobie procentów… - zaśmiał się najemnik. - W sumie Doberusk mnie też zadziwił, bo nie wyglądał wcześniej na tak mocnego w piciu. Prawie kaca chłop nie ma.
- Moje procenty, to moja, pieprzona sprawa, Dickson - powiedział Dziadek, wychodząc z ciemnego baru na powietrze, jak zbir z taniego westernu. Zmrużył oczy porażone chwilowo ostrym światłem, przez co wyglądał gorzej niż zwykle. - Nie wiedziałem, że takie z was ranne ptaszki…
- Wiesz Joe, pójdę jednak z Trevem, bo faktycznie taka okazja może się nie powtórzyć.- odwróciła na krótką chwilę spojrzenie od rewolwerowca i rzuciła okiem na Joe. Dała mu do zrozumienia, że i tak pojedzie i będzie bronić mu dupska. Na tym w sumie mu zależało, więc powinno mu to wystarczyć.
- Nie uczono nas nigdy inaczej Dziadku - Mild uśmiechnęła się do najemnika osławionego w Apallachach i zaprosiła rewolwerowca na swój motocykl. Joe jednak nie miał jak zobaczyć, czy odwzajemnić to spojrzenie. Dochodził właśnie do wozu i jedynie co tylko mogła zobaczyć to niedbały ruch jego ręki gdzieś ponad i na prawo od jego głowy w uniwersalnym geście “Narazie”, czy “Do zobaczenia”, czy czym w tym stylu. Ciężko było powiedzieć. Ruch był niedbały, a co za tym nie do końca czytelny nawet dla wprawnego znawcy.
- Carver! - zawołał Trevor ruszając z rudą w kierunku jej motocykla. - Coś ty ze sobą na tej imprezie zrobił, stary? Wyglądasz jak byś wstał po rocznej drzemce. - zaśmiał się głośno Dickson.
- To nawet mogłaby być prawda Trev, ale nie mów mu tego na głos. Pamiętam jak go podrzucałam na zachód od Apallachów, jakoś ciągle nie czuł ile ma lat.- Mildred przyjęła uśmiechem słowa Trevora, siadając już na motocyklu i oplatając jego dłonie w okół swojej talii.
- Pewnie takie dzieciaki jak wy tego nie pamiętają, ale przed wojną mieliśmy pewien cudowny wynalazek - nazywał się budzik - powiedział z krzywym uśmiechem Carver - I nie szczerz się tak, Dickson, bo nawet po roku w łóżku mógłbym ci skopać dupsko. A teraz, mam zamiar zjeść śniadanie - spróbujcie do południa niczego nie spieprzyć - zakończył wciąż się uśmiechając.
- Jest tak jak mówisz, Robin! - zawołał najemnik z uśmiechem spoglądając też serdecznie w kierunku snajpera. - Nie wiem po co Joe mnie na tę wyprawę woła jak mają Ciebie. - zaśmiał się do obecnych dodając na ucho Mildred cicho. - Lubię gościa. Wygodnie tu. Już wiem czemu tak długo na nim przesiadujesz. Tylko nie zabij nas proszę. - zaśmiał się niepewnie najemnik.
- Nie zabiję, za ciebie też bym nadstawiła kark. - docisnęła jego dłonie do swojego ciała. Czuł każdy jej oddech i każde uderzenie pulsu. - Gotowy? - zapytała.
- Miło słyszeć, Mildred. - powiedział do jej ucha. - Nigdy bym nie śmiał postawić Ciebie czy Jeda w takiej sytuacji. Wczoraj przesadziłem. Wybacz. - złapał potężny oddech. - Jedziemy…
Mild przydusiła gaz, motor zaryczał potężnie i oderwał się od podłoża parkingu. Ruszyli, maszyna gnała po ulicach Detro około setki na godzinę.
W tym czasie handlarz zdążył zabrać swój plecak z wozu i ruszyć z powrotem do knajpy po swój płaszcz. Potem czekało go nieśpieszne sute śniadanie. Czy można było sobie wymarzyć idealniejszy poranek po udanym wieczorze i nocy?