Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2014, 18:50   #2
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
An zamknął oczy i dwoma palcami jednej ręki spokojnie rozmasował powieki. Westchnął lekko. Nie był do końca pewien czy mógłby był czymś zmęczony, obwiniał o swój stan ciśnienie. Podniósł głowę aby drugi raz przeanalizować swojego nowego klienta.
Nie lubił go. Nie tylko dla tego, że zobaczył go w jakiś taki zły dzień. Chodziło o jego styl, był podobny do niego, a przynajmniej miał podobną aurę. Z jakiegoś powodu nie wzbudzało to w nim poczucia braterstwa tylko rywalizacji? Z drugiej strony przecież nie chciał odstawać z otoczenia, prawda? Ludzie tacy jak błękitnowłosy powinni pomóc mu poczuć się dobrze w tłumie.
Uśmiechnął się, aby w miarę spokojnie odpowiedzieć:
- Przede wszystkim zalecam najpierw zapoznanie się z świętą księgą każdej religii, która pana interesuje. Zwłaszcza przed podjęciem się analizy cudzego punktu widzenia na ich aspekty. Pomaga to nie tylko w zrozumieniu takich tekstów, ale również odróżnieniu umiejętnych rozpraw od nagonki bezmyślnych wierzących, próbujących udowodnić perfekcje swoich poglądów. – starał się brzmieć możliwie miło. Im dłużej o tym myślał, nie miał powodu aby nie lubić nowo poznanego chłopaka. - Jeżeli szuka pan czegoś w tematyce ogólnej, powinniśmy mieć na stanie jakieś encyklopedie. Są poręczne przy zainteresowaniach teologią antyczną. Jeżeli zaś chodzi o samą ideę wiary w psychologii, Kenneth Pargament napisał w 1997, 550 stronicową księgę na temat powiązania wiary z skłonnością naśladowczą człowieka, szukając sposobu na umiejętne jej wykorzystanie. Coś w stylu kontrolowania placebo, tytuł to „The psychology of Religion and Coping: theory, research, practice”. Poza tym są nieco mniej ścisłe ale równie intrygujące księgi jak „The selfless gene” i „Wired for God?” Charlesa Fostera.
Przypominanie sobie tak, przynajmniej dla Shina przypadkowej listy książek nie pomagało z ogólnym, irytującym stanem chłopaka. Jak się upora z młodzieńcem, pewnie po prostu pójdzie do siostry po kubek gorącej wody i posiedzi w miejscu aż będzie godzina zamknięcia.
Na dobrą sprawę ludziom nic się nie chce gdy źle się czują. - Niech pan sprecyzuje czego szuka, to sprawdzę kartotekę. – polecił, spoglądając na niewielki komputer za swoimi plecami.
- Bardziej ciekawią mnie twoje osobiste rekomendacje - stwierdził, robiąc krok do przodu. Dla kogoś preferującego zamknięte pomieszczenia, znane mu otoczenie, oraz tylko małą garstkę ludzi, ten klient był wyjątkowo inwazyjny. Jego nogi przebyły kolejny metr, a gdy znalazł się tuż przy ladzie, nachylił się w kierunku właściciela. Z całą pewnością zaczynał on przebywać w prywatnej sferze swego rozmówcy.. Nieznajomy oddychał spokojnie, na tyle cicho, że tylko ruchy jego klatki piersiowej informowały o tym, że podtrzymywał swe funkcje życiowe.
- 個人空間 – brwii Ana obniżyły się, zacisnęły właściwie, gdy wymówił, albo raczej (z jakiegoś powodu) wyszeptał dość proste dwa chińskie słowa. - Prosimy stać przed ladą. Regulamin. – poprawił się, nie tłumacząc w ogóle poprzednich słów. Dużo lepiej to brzmiało w ten sposób. Chłopak podniósł się z miejsca, leniwym krokiem podchodząc do komputera.
Zademonstrował w ten sposób swoją postać. Był niski, nawet bardzo. Nieco mu brakuje nawet do 170 centymetrów, ma prędzej jakieś 168. Ubrany był jak dżentelmen z anglii. Czyli zdecydowanie dużo bardziej bogato niż trzeba, czy powinno się ubierać. Jego blond włosy pasowały do jasnej, bladej cery która dość sporadycznie kontaktowała się z promieniami słońca. - W takim razie plecam panu coś z Taoizmu. Chciałby pan podręcznik, encyklopedię, bądź książkę dokumentalną? – proponował.
- Może po jednym egzemplarzu każdego - stwierdził chłopak, który uparcie nie opuszczał swego wyjątkowo wygodnego miejsca, które zajął nie dalej niż pół metra od chłopaka. Jego ręce ciągle opierały się na blacie. Właściwie chyba tylko jego uzupełniające kołnierz akcesorium zdawało się stosować do obowiązujących wszystkich zasad. Delikatnie odstawało od jego klatki piersiowej, poddając się wszechpotężnej sile grawitacji.
An z spokojem spisał na kartkę papieru kilka numerków, potem odwrócił się. Zacisnął nieco zęby widząc, że mężczyzna nie ruszył się ani odrobinę.
- Proszę przestać opierać się o ladę. – powtórzył, dość ostro. Jego ręka wróciła do jego oczu, ocierając je. Dostawał teraz podwójnej dawki bólu głowy. Tylko jedna z nich miała nogi. - I proszę podać mi swoją kartę biblioteczną. Posiada pan jedną?
- Nie, nie. - odpowiedział krótko. Właściwie An nie mógł być pewien, czy powtórzenie tych słów było celowym zabiegiem, czy też zaprzeczeniem dwóch kolejnych pytań. Sylwetka jegomościa pozostawała bez zmian. Przynajmniej, gdy chodziło o jego nieustanne łamanie regulaminu. Pochylił się w kierunku An’a jeszcze bardziej.
- Będę zmuszony założyć jedną - stwierdził, zaś zaraz po wypowiedzeniu tych słów cofnął się nieco. Jego usta wykrzywił się w pewnym siebie uśmeichem.
An czuł się atakowany. Jednak miał dobre przeczucie na samym początku. Nie powinien był go lubić, czy próbować lubić. Schylił się pod ladę aby wyjąć z niej kartkę papieru, poszedł na drugi koniec lady i ją tam położył. Obok długopisu, trzymanego przez plastikową sprężynkę przyczepioną do przyklejonego kawałka plastiku. - Proszę to wypełnić. Ehh.. – westchnął, jakby z nadzieją, że wyrzuci to z niego ogólne złe samopoczucie. - Jak nie ma pan zdjęcia, to musi wrócić po wizycie u fotografa. – dodał.
Dokument sam w sobie był dość prosty. Należało podać adres zamieszkania, numer telefonu i kod pocztowy. Oraz dokleić zdjęcie. Cel dokumentu był oczywisty: nie oddaj książki przez miesiąc po terminie, nie oddaj przez dwa, to dzwonimy na policję zgłosić kradzież.
- Co jeśli mieszkam w hotelu? - zapytał, odchylając się nieco w tył. Jego koszula zatańczyła delikatnie, po kilku chwilach wracając do idealnych ryzów. Z całą pewnością była idealnie dopasowana, może nawet cięta idealnie na jego osobę. Kto wie, może nie była ona nawet poprawiana, a zwyczajnie uszyta wporst na niego. Są ludzie, którzy mają pieniądze. Są też tacy, którzy mają znajomości.
- Adres kogoś z rodziny kto utrzymuje z panem konakt, lub domu w mieście w którym jest pan zameldowany. – zaproponował An. - Proszę wtedy też podać okres zameldowania w hotelu. Nie będzie mógł pan nic wypożyczyć na dłużej niż do dnia wyjazdu.
- Mam znajomych w tutejszym kościele Wywyższonych, czy to wystarczy? - spytał, rozkładając ręce w geście bezradności. Jak na nietutejszego, w dziwny sposób zależało mu na członkostwie w tej właśnie bibliotece.
- Kościół to nie miejsce zamieszkania. – An podrapał się po obolałej głowie. - Niech wróci pan w wolnej chwili z znajomym. Jeżeli zgodzi się zrobić sobie kartę i ją panu pożyczyć, możecie korzystać z niej wspólnie. W takim jednak wypadku, będzie on ponosił wszelką odpowiedzialność. – wyjaśnił An.
- Jesteś bardzo rygorystyczny, jak na pracownika - chłopak emanował więc zdziwieniem. Ktoś śmiał mu odmówić. Przez jego twarz przemknął grymas niezadowolenia. - Chyba, że jesteś właścicielem? - zapytał, szukając kolejnej deski ratunku.
- Jestem. – przyznał. Było chyba to więcej jak wyjaśnieniem, że nie będzie pozwalał na obchodzenie zasad, w końcu sam je ustanowił. I był z nich w miarę dumny. Przed założeniem swojej biblioteki w sumie w żadnej nie był. Dostawał książki, albo pobierał e-booki. Udało mu się jednak dojść do systemu który funkcjonował dość sprawnie. Zmęczony dyskusją usiadł na swoim krześle. Oparł się wygodnie, co jakiś czas biorąc oddech przez usta, zamiast przez nos.
- Nie mogę ich wykupić? - zapytał, pochylając się nieco w kierunku właściciela tego przybytku. Figlarny uśmieszek przemknął przez jego usta, jakby wszelakie nagięcie zasad było dla niego czymś wyjątkowo przyjemnym.
W sumie, mógłby mu je sprzedać. Ba, chyba nawet powinien? W końcu takie rzeczy robi się z religią, co nie? Dzieli się nią z innymi. Jego palce wskazujące stukały od siebie gdy oddalał i zbliżał dłonie, w pewien niezbyt świadomy sposób. Był zwyczajnie zamyślony. Mógłby. Ale właściwie nie chciał, w końcu nie lubił jegomościa. Był bardzo agresywny i nie szanował Ana. Czy gdyby dał mu dostęp do swojej religii zmieniłby się? W sumie najpewniej nie. Taoizm nie nakłania ludzi do zmian.
- Przykro mi ale nie jestem w stanie. – zdecydował w końcu, podnosząc wzrok do chłopaka. - To biblioteka, nie księgarnia. Nie posiadam licencji. Ponadto, zasoby naszej biblioteki są i tak zbyt niskie, abym zamierzał je uszczuplić. – uśmiechnął się lekko. I dużo szerzej w duchu. Postawił się, bo go nie lubił. - Mogę spisać panu kilka godnych uwagi tytułów, i jeżeli interesuje pana zakup, może się pan udać do jakieś księgarni, albo nabyć je online w formie ebooków. – dodał po chwili.
- A możę wypożyczyć z kaucją? - zapytał, nie ustępując. Coś sprawiało, że chłopak chciał te konkretnego książki. Można było nawet wysunąć teorię, iż pragnął ich z tej właśnie biblioteki.
- Może po prostu przyjć po nie jutro, z poręczycielem? - zaproponował dość logicznie An. - Skoro chce pan je wyłącznie wyporzyczyć, raczej nie ma różnicy czy dzisiaj, czy jutro. - klient był nie tylko bólem głowy. Był upartym bólem głowy, o podejżanym podejściu do sprawy. Albo zwyczajnie rozpieszczonym, przyzwyczajonym, że jak chce to dostaje. An nie planował jednak zejść z swojego stanowiska. Podwyższał swojego ego, zwalczając natręta.
- Cóż, niech będzie i tak - westchnął, prostując się. Jego lewa dłoń wykonała dziwny ruch, a w jego palcach pojawiła się malutka, biała kartka. Nic szczególnego, zwyczajny fragment wzmocnionego papieru. Dopiero, gdy położył go na ladzie, An zdał sobie sprawę, co jest mu przedstawiane.
Delikatny kremowy odcień zastąpił biel za sprawą innego kąta padania światła. Mocne, czarne litery zdawały się być napisane pogrubionią czcionką “Times New Roman” - chłopak nie miał najmniejszego kłopotu z rozpoznaniem jej. Przeczytał już tyle książek, że zauważał najmniejsze różnice w druku.


Biskup Franz


Nic więcej. Idealna prostota, absolutny minimalizm. Odcień bieli będący idealnym tłem dla dwóch ciężkich, czarnych słów. Żadnego znaku wodnego. Zbędnych ramek. Niezaznajomiony z estetyką mieszkaniec wsi, gdzieś pomiędzy wyciąganiem słomą z butów, a pozbywaniem się jej z uszu stwierdziłby, że chodzi o oszczędność na tuszu. Nic bardziej mylnego, ta zwykła kartka była swoistym dziełem sztuki w swej kategorii.
- Jeśli zmieniłbyś zdanie, zadzwoń - stwierdził, obracając się w kierunku drzwi. - Do zobaczenia, przyjacielu - stwierdził.
An skrzywił się, po czym wrzucił wizytówkę pod ladę, tam gdzie trzymał resztę zbędnych papierów. Miał ochotę na coś ciepłego. Ale nie kawę. Kawa nie pomagała na ból głowy w dłuższym rozrachunku. Posiedzi, odpocznie, może zamknie kawiarnię wcześniej.
 
Fiath jest offline