Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2014, 11:28   #210
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Orin Sorley, Cathil Marh, Bernard Wolner.


Zmęczeni po przeżyciach ostatnich dni brodzili w lodowatej wodzie strumienia, oddalając się od zagrożenia. Każdy pokonany kilometr tej nocy dawał im większą szansę na ucieczkę. W tej chwili nikt nie zastanawiał się nad tym jak długo będą musieli uciekać i czy uda im się w końcu zmylić ścigających. Nikt nie myślał o pozostawionej z tyłu rodzinie. W końcu taki podjęli wybór. W tej chwili najważniejsze było iść. Byle dalej… Byle do przodu...

Zmrok nadszedł szybko a wraz z nim spotęgowało się zmęczenie. Ciężki dzień dawał się we znaki. Śliskie, omszałe kamienie rzeczne były zdradliwe a oparcie, które dawały stopom, co najmniej niepewne. Początkowe zimno przenikające ich ciało od nóg wkrótce ustąpiło i nie czuli już nic, stracili też jednak czucie w nogach, co dodatkowo utrudniało poruszanie się po tak trudnym terenie. W końcu natrafili na kamienisty brzeg i łowczyni oceniła, że mogą opuścić koryto. Zrobili to z ulgą. Ciężkie chmury przysłoniły gwiazdy i księżyc i pochłonął ich mrok nocy. Bernard oddychał głośno. Czuł się stary. Nie przywykł do długich marszrut a nogi bolały go jakby ktoś ścisnął je jakimś wymyślnym narzędziem tortur. Nie uskarżał się jednak głośno i w ciszy przeżywał swoje cierpienia starając się nie odstawać od grupy. Orin wędrował już drugi dzień, lecz znosił to wyjątkowo dzielnie. Towarzystwo dodawało mu siły. Nikt nie mógł się spodziewać, że w malcu tkwi tyle energii. W końcu jednak nawet Cathil, która zdawała się widzieć w ciemności, przystawała częściej, starając się zorientować w ogarniających ją ciemnościach. Kamienie chrzęściły pod nogami. Natrafili na pionową skałę, która zagradzała im przejście. Szli jakiś czas wzdłuż niej aż dziewczyna zdecydowała, że dalsza wędrówka w tych warunkach nie ma sensu. Wszyscy odetchnęli z ulgą i pokładli się obok siebie jak stali.


Kesa z Imarii.

Kesa wpatrywała się w rozdarcie między sosnami z hipnotycznym zauroczeniem. Czerń pulsowała jednostajnie. Przyciągała jej uwagę. Irga mówiła coś do niej lecz nie rozumiała jej słów, nie słuchała. Postać, która zmaterializowała się przed nią przed chwilą, wyrzucona przez rozdarcie między drzewami, wypluta do tego nierealnego świata… Widziała ją już gdzieś, kiedyś… Umysł pracował w zwolnionym tempie, nie będąc w stanie przetworzyć informacji, które dostarczały mu pozostałe zmysły. Przymulony, niewydolny… Widziała… Czy nie tak wyglądał Warghhh jeszcze… kiedy to było? Godzinę temu? Dzień temu?

Zdała sobie sprawę, że w tym dziwnym miejscu nie była nawet w stanie ocenić upływającego czasu. Człowiek, którego wypluła dziura, wyglądał jednak normalnie. Tak normalnie, jak powinien wyglądać człowiek. Nie spuszczała oka z czerni, która ciągle zawieszona między dwiema sosnami zdawała się w swych rytmicznych skurczach maleć z każdą chwilą.

Nagła myśl wyrwała jej ciało ze stuporu, w który wpadła. To może być brama do świata jaki zna… który rozumie. Wstała. Ktoś złapał ją za ramię. Odepchnęła dłoń i wskoczyła w ciemność. Usłyszała za sobą krzyk, który urwał się nagle.

Ciemność przyjęła ją w ramiona jak stęskniona matka swe dziecię. Ogarnęła ją i wtedy przestało istnieć wszystko poza nią. Nicość i pustka wyżerały jej oczy, wlały się w uszy i zalały nozdrza. Nie było nic. Była tylko ona. Lecz i ona nie istniała. Była tylko świadomość. Nie czuła. Nie widziała. Nie słyszała. Zawieszona w próżni. Nigdy nie była bardziej samotna i opuszczona.

I wtedy z wśród wszechogarniającej ją nicości wyłonił się syk. Dźwięk ten tak intensywny pośród ciszy, która ją otaczała, że zdało jej się, że wypełnia nią całą. Syk zmaterializował się a ona poczuła ból. Otworzyła powieki. Poraziło ją światło. Zamknęła je ponownie, lecz przedzierało się nawet przez zamknięte powieki raniąc jej oczy. Syczenie rozsadzało jej uszy. Całe jej ciało odczuwało ból. Nawet płuca wciągające powietrze zdawały się pękać z bólu. Powietrze… Oddychała. Żyła!


Orin Sorley, Cathil Marh, Bernard Wolner.

Obudzili się wtuleni w siebie, jak myszy w norce. Dzieląc się swym ciepłem i złudnym poczuciem bezpieczeństwa. Wokół był mrok. Cień rzucany przez dwie wysokie skały wysokiego tunelu w którym się znajdowali. Zbyt strome, by się po nich wspiąć bez ryzyka odpadnięcia. Obolali. Głodni. Lecz ciągle żywi. Orin usiadł prosto opierając dłonie o dno wąwozu. Jego palce napotkały coś, co uniósł odruchowo i krzyknął.

To, co wzięli poprzedniego wieczoru za kamienie, które chrzęściły pod ich stopami, były w rzeczywistości kośćmi. Ludzkimi, jak ocenił szybko Bernard. Całe dno wąwozu było nimi zasypane, jak okiem sięgnąć.


Kesa z Imarii.

Powoli wracała jej świadomość. Powoli budziła się do życia, ze wspaniałą świadomością, że… TAK, Żyje!

Gdy zmysły poradziły sobie już z bodźcami, które do niej docierały uświadomiła sobie, że siedzi na dnie kanionu a właściwie ślepego zaułka, które wysokie skały otaczały półkolem. Oparta o tą właśnie ścianę. Nie była sama. Tuż obok niej siedziała starucha z opuszczoną na piersi głową. Tuląc w dłoniach gliniane naczynie. Zdawała się spać. Z tą tylko różnicą, że Kesa nie widziała unoszącej się klatki piersiowej ani nie słyszała odgłosu oddychania. Ruszyła się, chcąc sprawdzić, czy Irga żyje lecz gdy tylko chciała się do niej zbliżyć, usłyszała ostrzegawcze syknięcie a na udzie kobiety zauważyła uniesioną głowę węża. Dopiero teraz dostrzegła, że kawałek dalej siedzi mężczyzna, którego w śnie - nie śnie, czerń spomiędzy dwóch sosen wypluła do nierealnego świata, w którym była. Jego ciało też oplatały węże. Nie wiedziała dlaczego, lecz była pewna, że gdy tylko zbliży się do uśpionych postaci zaatakują ją.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline