Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2014, 21:01   #2
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu

Wybacz mi Ojcze bo zgrzeszyłem - winny tego życia które we mnie tkwi. Gdy już będę napiętnowany - tym stygmatem wstydu, czy winnym spuścić wzrok zhańbiony, czy patrzeć prosto wiedząc, że musicie mnie potępić ?

Byłem żołnierzem. Nie czyni to jeszcze nikogo grzesznikiem - ani nawet to, że zabijałem, bo robiłem to na rozkaz, dla ojczyzny, dla ludu, dla Boga. Wierzyłem w świętą wojnę którą toczyliśmy, wierzyłem w prawo i porządek które za mną stoi. Byłem sprawiedliwym rycerzem demokracji w świecie pogan i terrorystów. Gwałcicieli i dzieciobójców. Aż dotąd jestem bez winy.
Ale zwątpiłem i to mnie zgubiło. Nie krew mych wrogów na rękach, nie senne mary, wizje z pola bitew - ciał rozczłonkowanych, krwi… morza krwi… obcej, własnej, przelanej...
Dopiero krew ojców mnie skalała.
Ale Ojcze żebyśmy się dobrze zrozumieli, wrócę myślami do lat przeszłych i opowiem Ci o wojnie. Mojej wojnie. Tylko taka mi została.

Ojciec pewnie wie o buncie maszyn, o wojnie z Molochem, ale pewnie nie pamięta jak ona się zaczęła.
Tak naprawdę wszystko zaczęło się od “Wojen Dronów”, jak operacje w Jemenie z 2013 roku ochrzcili dziennikarze. Chociaż prawda jest taka, że bezzałogowe samoloty czy pierwsze drony sterowane przez ludzi celem rozpoznania i likwidowania celów, głównie terrorystów - były wykorzystywane już pod koniec lat ‘90 ubiegłego wieku.
Jednak to lata 2013 - 2016 były przełomowe.
Wiem to bo tam byłem -miałem 19 lat gdy wysłali mnie do Bagdadu.
Był rok 2014 - Amerykanie wrócili do Iraku. Po tym jak Sunniccy ekstremiści z Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu (w skrócie ISIS) kolejny raz zaatakowali stolice (pierwszy raz podeszli pod Bagdad z początkiem 2014) Szyickie władze kraju przyjęły nas z otwartymi ramionami.
Znów pojechaliśmy ich wyzwalać - z tymże my byliśmy raczej reprezentacją siły i reklamą dla ludu. Większość odwaliły za nas właśnie drony i maszyny.
I choć nie uniknąłem widoku krwi i rozerwanych na strzępy przez miny- pułapki towarzyszy broni i tak mogło być gorzej. A dzięki naszemu - żołnierzy - poparciu US Army zaczęło rozwój programy robotyki bojowej.
De Facto to my - żołnierze walczący w Iraku, Afganistanie i całej reszcie zapomnianych przez Boga i historię miejsc byliśmy ojcami Molocha. To my zabiliśmy świat...
Ale to ludzie się od niego odwrócili.
Teraz myślę, że to pokuta - dla nas żołdaków. Opuszczeni, samotni w okopach frontu, gdy reszta Stanów bawi się w budowę kolei, wyścigi, gangi i kasyna.
Czy Ojciec to rozumie? - byliśmy tam sami. Rozrywani na kawałki, rozszarpywani, toczący nierówną walkę przeciwko Bestii - a te głupki z południa mieli to gdzieś. Jakby ich nędzne kopalnie, fabryczki i biznesy mogły trwać gdybyśmy nie trzymali Maszyn z daleka.
Ale to się kończy, jest nas coraz mniej, front się drze jak stare prześcieradło, Moloch wchodzi wgłąb lądu.

Gdy zginał mój oddział, i oddział Hastura, wymiękłem - miesiąc w szpitalu, oglądania krwi i ran, bólu i śmierci - posoki wsiąkającej w piach tylko po to by rozjechały je gąsienice i koła.
Nie mogłem już tak, nie mogłem na to patrzeć. Uciekłem.
Ja! Słyszy Ojciec uciekłem z frontu, żołnierz z honorem dał nogę…

Walenie łbem w konfesjonał nic nie da, prawda?

A to był dopiero początek mojego upadku.
Wróciłem do domu - do Salt Lake tylko po to by odkryć, że mój ojciec stał się jednym z biskupów sekty Czerwonego Słońca.
Początkowo dałem się porwać niektórym wizjom zawartym w Czerwonej Księdze - czyściec na ziemi i płacenie za grzechy, dekadencja Ludu Bożego. Wszystko to przemawiało do mojej duszy. Ale już łażenie po pustkowiach z dozymetrem i wiatraczkiem. Błagam!
Najgorsze, że mój ojciec całkiem oddał się tej wierze. Organizował całe karawany, które szły na skażone tereny. On zabijał tych ludzi!

Spuszczam wzrok ze wstydu, bo starłem się z własnym ojcem.
I przegrałem pojedynek na słowa. Nie było więc wyjścia.
Zastrzeliłem go, zabiłem własnego ojca i kolejny raz uciekłem. Przed zemstą wiernych, oślepionych. Przed gniewem Bożym i szukającymi mnie żołnierzami.

Czemu nic nie mówisz Ojcze? Ciebie też mierzi moja osoba?
Gardzisz mną.
Cóż wiedziałem, że mnie potępisz, nie dasz rozgrzeszenia.
Nieważne. Na mnie już czas. Może znajdę gdzieś odkupienie.
Jest w okolicy Karawana - ochrony poszukują. Z nimi pójdę. Co mi zostało- jeść i pić wciąż muszę…
Żegnaj ojcze - dzięki że mnie wysłuchałeś


***

Jules nie lubił takich poranków, nie dość że na języku wciąż czuł posmak dnia wczorajszego to jeszcze miał uczucie, że właśnie wdepnął w gówno.
Lata spędzone na polu walki nauczyły go zachowywać spokój w trudnych sytuacjach. I choć organizm pompował w ciało adrenalinę, choć serce waliło - umysł był czysty i spokojny.
Swoja drogą wyrzut adrenaliny do krwiobiegu chwilowo zagłuszał tępy ból w potylicy, co akurat działało na plus.
Otarł dłonią brodę i odkładając manierkę ocenił stan obozu. Jake i John stali na wyznaczonych perymetrach, tylko Ethan gdzieś się zapodział. Jeśli znowu zobaczy jak chyłkiem opuszcza namiot Sophie wyrwie mu jajca i zmusi by zjadł przyrządzoną z nich jajecznice.
Jak cholernie daleko było tej zbieraninie do jego oddziału. Major westchnął i musnął palcami kolbę Magnum 44.
Kliknij w miniaturkę
Spokojnym krokiem ruszył w stronę napawającego się widoczkami Davisa
Gdy był już prawie za plecami karawaniarza z krzaków wyłonił się żołdak.
Coriol zacisnął szczęki i lewą pieść. 30 metrów - kurwa - oczywiście nikt go nie zauważył.

Rozprostował dłoń i opuszczając lekko głowę wyprostował się przepisowo. Jeśli wojak miał kumpli mogli szybko się z nimi rozprawić - nie było sensu się od razu rzucać.
Wyminął Erica dając mu znak ręką by zachował spokój, a przede wszystkim powstrzymał się narzazie od wszelkich akcji.
Kątem oka złowił ruch po lewej - Jake podrzucił karabin do ramienia.
- Spocznij! - krzyknął do ochroniarza twardym, nieznoszącym sprzeciwu głosem, a następnie wbił wzrok w twarz nadchodzącego zwiadowcy, który był jeszcze za daleko by rozpoznać naszywki i pagony jakie nosił na mundurze.

Major Jules Coriol - dezerter z Armi Stanów Zjednoczonych - wyszedł przed wartowników i stanął na wprost wojaka, przybierajać minę niezadowolonego dowódcy czekającego na wyjaśnienie całego zajścia.
W duchu tylko przeklął siebie za zapuszczoną brodę i kudły zwisające za uszami.
Cholernie sie zapuściłem jak na oficera - zganił się w myślach.
- Podejdźcie no żołnierzu. Skąd się tu wziąłeś? Gdzie reszta Twojego oddziału? I czego właściwie chcesz? - zakrzyknął wyćwiczonym od musztry głosem.
Słyszał jak za jego plecami wartownicy zacieśniają szereg by mieć na oku żółnierza. Miał nadzieje, że chociaż Ethan broni tyłów, a resztę już obudziły jego wrzaski.
Major zbliżając się do wojaka dostrzegł dwie naszywki. Pierwsza to flaga usa, druga to dystynkcje porucznika no tam gdzie być powinny.
Kliknij w miniaturkę

- Tak jest! - wojak dał głos i strzelił obcasami głośniej niż rekrut na unitarce. - Melduję, że wziąłem się tu z zaciągu ochotniczego a reszta mojego oddziału jest na pozycjach! - wesoły uśmiech rozpromieniał jego twarz. - Chciałbym natomiast porozmawiać z wami Jules. - powiedział już nieco ciszej i zupełnie poważnie.

Eric lubił rozmyślać na łonie natury. Ogarniając dzikie, spokojne otoczenie wzrokiem kupiec zdawał się zamierać, a jego myśli uciekały z dala od obliczeń, cenników i towarów jakimi zwykł handlować. Davis nie był tym charakternym, nieufnym gościem co zwykle kiedy zrozumiał, że do obozu zbliżył się ktoś nie wchodzący w skład karawany. Oślepiające słońce uniemożliwiało mu zauważenie szczegółów takich jak naszywki, stopnie czy jakiekolwiek znane mu znaki na mundurze zbliżającego się żołnierza.
Jak zawsze na wysokości zadania stanął szef jego ochrony - Jules - bardzo szybko zajmując się całą sprawą. Eric zachował spokój nie zachwiany nawet tym, że wojskowy mówił jakby znał Coriola na długo przed tym jak pojawił się w obozie. Handlarz póki co postanowił nie włączać się do rozmowy. Stanął, jak miał w zwyczaju poprawił swój nienaganny, elegancki ubiór i gniewnym spojrzeniem obrzucił wartowników, którzy mieli pilnować obozowiska.

Julesa na chwile go zamurowało. Mięśnie drgnęły, ale weteran nie dał po sobie niczego poznać
- Mówcie więć poruczniku, nie mam tajemnic przed moim oddziałem - chociaż nie nazwałby tej zbieraniny nawet umownie prawdziwym wojskowym oddziałem to jednak, w dziwny sposób to kłamstewko przeszło mu przez usta równie łątwo jak chwilowa gra pozorów. NIe zamierzął jednak poprawiać wojaka by tytułował go per Majorze Coriol - te czasu dawno już mineły. I w tym momencie Jules wolałby by nie wróciły, ponieważ w zasadzie odchodząc z armii a potem z Salt Lake podpisał na siebie wyrok śmierci.
Żołnierz znowu przeszedł kilka kroków. Dzieli was już naprawdę niewielki dystans.
- Cenię Pańskie zaufanie do drużyny panie Coroil ale po pierwsze to chciałbym porozmawiać także a może nawet przede wszystkim z panem Erickiem. - uśmiech znowu rozjaśnił jego oblicze - Po drugie to wolałbym porozmawiać na siedząco i przy herbacie. Kanapką też nie pogardzę. - ostatnie zdanie poparł oblizaniem warg.

- Widzę, że Pan mnie zna zatem niepotrzebnym będzie przedstawianie się. - powiedział z uśmiechem Eric. - Niestety, jeżeli się znamy, obawiam się, że nie pamiętam Pana. Zapraszam w okolice naszej kuchni polowej. Zagotujemy wodę oraz zagrzejemy całkiem dobry gulasz. Świeży. Wprost z gospodarstw gildii Argos. - dodał kulturalnie Davis wskazując ręką w kierunku miejsca, gdzie rozłożono metalowego pająka, na nim kociołek nad prowizorycznym paleniskiem.
Porucznik stanął przed wami w postawie spocznij i patrząc na Julesa powiedział
- Proszę poprosić podwładnych o opuszczenie broni, wie pan trochę niezręcznie się czuję.
- Oczywiście...
- powiedział chłodno Major - jak tylko odda Pan CAŁĄ - położył szczególny nacisk na to słowo - swoją broń Panu Di Marco. - Weteran wskazał na stojącego po jego lewej Jake’a.
- Obawiam się, że to nie będzie możliwe - spokojnie odparł żołnierz - gdyż Pan w swej mądrości dał mi te dwie ślicznotki - mówiąc to wyciągnął przed siebie ręce - a sierżant nauczył mnie jak ich używać. Jednak specjalnie dla pana panie Coroil oddam broń palną może być?
- Niech będzie
- mruknął major - Panowie - skinął na wartowników - zabierzcie porucznikowi jego broń palną. Jeśli porucznik będzie agresywny... - zawiesił głos - wiecie co robić.
Porucznik ze smutną minął oddał karabin i pistolet.
- Zatem zapraszam Pana. - powiedział Eric pokazując ręką kierunek. - Mogę wiedzieć z kim mam przyjemność? Nie jestem wojskowym i słabo znam hierarchię w armii.
Jules puścił żołnierza przodem i skinął wartownikom
- Obudźcie resztę i miejcie oko na okolice. Niech jeden z Was trzyma na oku porucznika. Jeśli zrobi coś głupiego zastrzelcie na.miejscu.
Po tych słowach ruszył w ślad oddalającej się dwójki mężczyzn

Porucznik zajął wskazane miejsce przy ognisku. Całą swą postawą demonstrował otwartość i relaks.
- Wybaczcie panowie, wiem o was tyle, że czuję się jakbyśmy byli starymi znajomymi. - gość uśmiech chyba miał przylepiony do twarzy. - Nazywam się Samuel Thomson i mam stopień porucznika piechoty.
- No to mamy problem poruczniku… - mruknął Coriol - my o Panu nie wiemy nic. Może by Pan w takim razie powiedział co Pana tu sprowadza? i skąd tyle o nas wiecie. - Specjalnie użył liczby mnogiej kierując wojaka na skojarzenia z grupą. Chciał wiedzieć czy w mieszane jest w to wojsko, czy konkretnie jakiś oficer, a może wywiad. Ale co najważniejsze - po co to wszystko do cholery - przecież gdyby mieli rozkaz tylko odstrzelić dezertera to by zrobili to szybko i sprawnie z krzaków. Chyba, że chcieli go aresztować i bali się, że karawana nie będzie chciała współpracować. Za dużo tego “chyba” i “może”. Stojąc nieznacznie na boku, w pozycji spocznij świdrował wzrokiem Thomsona.
- Panie Coriol, po cóż przychodzi się do handlarza? - porucznik cmoknął zadając pytanie, zrobił półsekundową pauzę i kontynuował - żeby coś sprzedać oczywiście! Chciałbym wam zaproponować, w imieniu Armii rzecz jasna, pewien lukratywny kontrakt. Mało tego jesteśmy w stanie pomóc wam na początku biznesu. W miarę skromnych możliwości. - Samuel z zaciekawieniem zerknął na twarz ochroniarza następnie zaś na Erika. - To co z tą herbatą?
Jules o mały włos się nie zmarszczył w zdziwieniu - no bo jak to Armia? Lukratywny kontrakt dezerterowi, ale przecież nie jemu tylko Ericowi. Może odpuścili mu już, może mieli więcej na głowie. To w sumie logiczne Moloch prze na przód. Front sie rozszerza. Kogo by tam interesował jeden zagubiony oficer, za to obrotny handlarz z głową na karku - pewno może się przydać. Szczególnie jak sam ma trochę dobrego sprzętu do ochrony interesów. Major spojrzał na “Tura” wyglądającego nie zgorzej niż Bestyjny mobsprzęt na froncie. Z drugiej strony nie chciał od razu odpuścić żołdakowi.
- O kontraktach rozmawiaj faktycznie z Panem Davisiem, ale chcę byś jeszcze opowiedział na drugie moje pytanie. Skąd... tyle... o nas…. wiecie? - ostatnie słowa wycedził spoglądają na żołnierza. Zrobił krok na przód zawisając prawie nad porucznikiem i zaciskając szczęki. Wszystko w postawie weterana mówiło - gadaj natychmiast inaczej zmuszę Cię byś wysrał swój mózg, a potem wylizał wszystkie latryny na wysoki połysk.
Nie musiał nawet dotykać broni, chłodny, nieznoszący ton głosu przywykły do wydawania rozkazów był jak obietnica postawienia przed plutonem egzekucyjnym. Porucznik widział w oczach majora, że weteran ze spokojem i satysfakcją patrzyłby jak jego ciało, podziurawione kulami osuwa się po murze.
- Panie Coriol, myślałem, że to oczywiste. Przynamniej w pana wypadku. - Thomson starał się nadrabiać miną jednak uważny obserwator zauważyłby, że porucznik splótł dłonie, pobladł nieco i instynktownie cofnął się odrobinę. - Był pan kiedyś żołnierzem, oficerem nawet i w związku z tym wiemy o panu to i owo. Gdy okazało się to konieczne uzupełniliśmy informacje metodami operacyjnymi. Jeżeli natomiast chodzi o pana Davisa to z grubsza zasada pozostała ta sama jednakże w trosce o prywatność panów i nasze dobre stosunki pozwolicie panowie, że nie będę publicznie rozprawiał o waszej przeszłości. - żołnierz mówiąc odzyskiwał pewność siebie. Jules zauważył w jego oczach, że strach został zastąpiony przez nienawiść głos jednak pozostawał uprzejmy i pełen słodyczy.

Davis od samego pojawienia się z w polowej kuchni spokojnie nalał wody do garnuszka i wstawił ją nad ogień, do którego dorzucił drewna. Otworzył też kilogramową puszkę, wyłożył jej zawartość na patelni, którą postawił nad gazówką na butlę z gazem. Lekko odkręcił gaz, podpalił i co jakiś czas mieszał w potrawie mięsnej pochodzącej z Wielkiego Jabłka. Eric był dokładny, spokojny skupiając się na czynności. Przynajmniej na to wyglądało. Handlarz z ekwipunku podróżnego dobył trzech metalowych kubków z wygodną, gumową, nie nagrzewającą się osłoną chwytu i włożył do środka po dwie łyżki suszu. Nie reagował kiedy jego szef ochrony mało enigmatycznie groził ich gościowi. Cóż… Coriol miał swój styl.
- Robienie herbaty musi swoje zająć, Panie Samuelu. - powiedział kupiec spokojnie kontynuując czynności, wyciągając zastawę dla trzech osób i czyszcząc białą ścierką sztućce. - Albo robimy porządnie albo wcale. To niemal moje motto. Poczekajmy na jedzenie, a później przejdźmy do interesów.
- Dobrze więc. Powiedzmy, że mamy jasność. Nie było to takie trudne żołnierzu. - powiedział obojętnie major, w głębi duszy był jednak usatysfakcjonowany tym ze starł z twarzy porucznika jego przyglupawy uśmiech. Usiadł obok i bez słowa czekał aż Eric skończy swój rytuał. Teraz przyszła kolej na handlarza on najwyżej ograniczy się już do pociągnięcia za spust.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline