Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2014, 22:36   #3
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję Piotrowi i Nightowi za dialog...

Życie nikogo nie oszczędza. Mimo iż te słowa w ustach kogoś kto dorastał w willi z basenem mogły okazać się kiepskim żartem... tym razem tak wyjątkowo nie było. Ojciec, który po masie szkoleń, wyrzeczeń, kilku misjach bojowych w Iraku... zginął w Afganistanie. Matka, która wbrew woli soczyście opłacanych lekarzy specjalistów... poddała się nowotworowi złośliwemu. Brat, który opuszcza rodzinę... i słuch po nim ginie. Eric nie należał do tych mało doświadczonych.

Dopiero po pewnym czasie pojawiło się światło. Udało się wstać na nogi. Skończone z wyróżnieniem studia. Pojawiła się prawdziwa miłość, przyjaciele. Sił dodawały pierwsze sukcesy zawodowe. Z małą pomocą przyjaciół Davis piął się w górę aż... aż do wybuchu wojny. Wtedy znowu zdał sobie sprawę jak kruchy jest ludzki majestat.


W wybuchach zginął wtedy jego dziadek - ponoć dom starców na obrzeżach NY dostał czymś paskudnym. Mu się udało ocalić żonę i zebrać wokół siebie kilku ludzi. Miał dostęp do szpitala, dwóch marketów i salonu samochodowego. Niby niewiele, ale to mu wystarczyło aby spełnić ostatnią wolę umierającej od promieniowania ukochanej. Zająć się ich malutką córką. Jej wychowaniem. Kształtował ją zatem aż do lat podlotka kiedy to posłał ją do najlepszej szkoły w NY, zapewnił jej całodobową opiekę, a sam wrócił do korzeni - zabrał się za handel. I mimo iż początkowo miewał problemy to szło mu coraz lepiej...

Na jego karawanę składała się obsada siedmiu pojazdów. Jednej ciężarówki wojskowej Volkswagena Constellation, pancernego samochodu ochrony, który nazywał "Turem", czterech motocykli oraz - jego perełki - szybkiego, opancerzonego, tuningowanego pod dach Nissana GT-R. Eric handlował głównie paliwem, mechaniką oraz żywnością, a jego trasą była pętla: NY, Detroit i Federacja Apallachów. W grupie poza nim było 10 osób. I powodziło im się z dnia na dzień coraz lepiej...

***

Kilka minut później przed każdym z obecnych mężczyzn stał kubek z herbatą, z której unosił się silny aromat i płytki talerz z parującą potrawą mięsną. Gdzieś z boku w miseczce stała ciepła kasza i talerz z pokrojonymi ogórkami. Była też pełna cukierniczka i po placku drożdżowym z jakimś słodkim sosem na deser.


- Zatem smacznego Panowie. - rzucił kupiec czekając aż gość zabierze się za posiłek po czym sam zaczął niespiesznie jeść. - W trakcie jedzenia dajmy pracować śliniankom chyba, że nie przeszkadza wam rozmowa z pełnymi ustami. - uśmiechnął się Eric i wrócił do jedzenia.

Porucznik podziękowawszy za poczęstunek zabrał się dojedzenia z zapałem na jaki stać tylko żołnierzy i dzieci obdarowane słodkościami. Gdy dojadł swoją porcję sięgnął po kubek i hojnie dosypał sobie cukru. Wszak ten towar był dzisiejszych czasach deficytowy a skoro gospodarz częstuje... Gdy reszta uczestników biesiady odłożyła swoje talerze żołnierz powiedział:

- Panie Davis pańska reputacja oraz zdolności są renomą samą w sobie w pewnych kręgach. Skłoniło to moich przełożonych do rozważenia pańskiej kandydatury jako jednego z dostawców Armii. Chcielibyśmy zaproponować panu kontrakt na dostarczanie nam pewnego specyfiku. Można go pozyskać z jednego źródła. Jego produkcją zajmują się znani panu zapewne mnisi, Bonifratrzy z Shelter Island. Wszelkie pozostałe towary, które pozyska pan przy okazji ewentualnej wymiany może pan rzecz jasna sprzedawać na wolnym rynku. - Samuel zrobił przerwę czekając na reakcję Handlarza.

- Nie przypominam sobie abym starał się o kontrakt z Armią, ale jeżeli ma to przynieść spory zysk jestem w stanie oczywiście w ten interes wejść. - powiedział Eric po krótkim zastanowieniu. - Mnichów, o których mowa znam, ale jak dotąd nie miałem bezpośredniego dostępu do ich towarów. Jeżeli miałem w sprzedaży ich leki to tylko kiedy odkupiłem je od kolegi po fachu… - Davis się nad czymś zastanawiał. - Czy Armia ma porozumienie z mnichami czy też należy dopiero przedstawić im propozycję?


- Ależ oczywiście, że się pan nie starał. Musielibyśmy ogłosić przetarg, wypełnić masę papierów. - Porucznik ze znużeniem machną ręką. - Tak jak teraz jest o wiele prościej. Jeśli chodzi o pańską marżę to tu z pewnością dojdziemy do porozumienia. Wszystko zależy od tego czy pozyska pan towar. Proponowaliśmy swe usługi przeorowi jednakże nie był on z pewnych względów zainteresowany bezpośrednimi dostawami. Zależy mu na niezawisłym pośredniku. Przeor ma pewne specyficzne wymagania, ale to już omówicie sobie panowie osobiście. Pozwoliliśmy sobie wysunąć Pańską kandydaturę i została ona wstępnie zaakceptowana.

- Bardzo mnie to cieszy jednak chciałbym poznać sumę na jaką miałaby opiewać inwestycja w klasztorze. Najlepiej jak bym dowiedział się też jakiego towaru chcą mnisi. Rozumiem, że nie będzie to elektronika ani części samochodowe, ale… jak poznam ramy będzie mi łatwiej prowadzić dialog. - Eric zastanawiał się znowu coś kalkulując.

- I tu proszę pana pojawia się prawdziwe wyzwanie, nawet dla człowieka o tak wielkich umiejętnościach jak pańskie. Mnisi są praktycznie samowystarczalni. Z drugiej strony papier, wiedza w każdej postaci, paliwo, być może też jakiś hi-tech związany z informatyką mogą być atrakcyjnymi propozycjami. Jednak nie tylko sam towar jest ważny. Zgodnie z regułą klasztoru decyzje podejmuje przeor, a on musi przepraszam za wyrażenie kupić pańską osobę. Jeśli zaś chodzi o pański zysk to myślę, że 15% marża to hojna propozycja. - Przez całą przemowę żołnierz patrzył Ericowi prosto w oczy. Jego głupawy uśmieszek gdzieś zniknął.

- Jeżeli zna Pan moją reputację wie Pan również, że trasa na jakiej handluje sprawia, że moja marża wynosi między 40 a 60%. - powiedział kupiec patrząc żołnierzowi w oczy. - Tutaj dochodzi konkretne ryzyko “nie kupienia” mojej osoby przez przeora klasztoru. Wtedy może się okazać, że podróż była bezowocna czego wolałbym uniknąć. - Eric mówił całkowicie poważnie. - Wliczając ewentualne ryzyko moja marża musiałaby wynosić jakieś 100%. Umowa jest nadal bardzo niepewna, a towar egzotyczny. - handlarz westchnął. - Zawsze płacę za towar ile trzeba. W NY, w Detroit, gdziekolwiek, nie targuję się o kolejne 2-3%, bo obaj wiemy, że to grosze. Wolę zostawić po sobie dobre imię i móc później utrzymać kontakty handlowe. Jak widać moi ludzie na braki w pensji nie narzekają, mają się dobrze, tak samo jak nasze pojazdy. Nigdy nie szczędzę też na jedzeniu, gazie, czymkolwiek co stanowi pewien luksus dla karawany w podróży. Mówię to aby Pan wiedział, że nie zamierzam nikogo oszukać…

- Drogi panie, cieszy mnie, że nie będziemy musieli sprzeczać się o grosze. Zgadzam się, 100 % narzut jest w stanie zapewnić godziwy zysk na dalekich trasach. W końcu na powietrze raczej te maszynki nie jeżdżą. A ryzyko też nie jest małe. My nie oczekujemy ani dalekich tras ani dużego ryzyka. Ot dodatkowe dwa dni podczas pana podróży. Powiedzmy 35%?

- Skoro mówimy o dodatkowych dwóch dniach będących niemal przystankiem na trasie jestem w stanie się zgodzić za 50%. - powiedział Eric. - Nie wiadomo czy towar, który obecnie posiadam zainteresuje przeora i czy ten człowiek, mimo wstępnych umów, będzie chciał ze mną prowadzić interesy. Ryzyko zatem jest nadal duże. Oczywiście ryzykuje jedynie opóźnienie i może delikatne nadłożenie drogi, ale… nie dobicie interesu pomimo wszelkich prób dobija reputację, a ja bez uzupełnienia towaru o taki atrakcyjny dla klasztoru mam bardzo utrudnione zadanie. Oczywiście jak uda nam się dobić targu jestem w stanie kolejne dostawy dla Armii prowadzić w wymienionej przez Pana marży wynoszącej 35%.

- Zatem mamy wstępną umowę. Ostateczne ustalenia poczyni pan z moimi przełożonymi po wizycie. - Porucznik wyciągnął rękę. - A i jeszcze jedno warunki wizyty na wyspie.

- Proszę mówić. - powiedział Eric. - Słucham.

- Zaproszenie na wyspę dotyczy Pana i jeszcze jednej osoby płci męskiej. Ograniczenia podyktowane są specyfiką miejsca. Przeor prosi by to uszanować.

- Dobrze. - odparł bez wahania kupiec. - Już dokonałem wyboru. Czy wchodząc na teren należący do mnichów muszę wiedzieć o jeszcze jakiś ustalonych wcześniej zasadach?

- Ogólnoludzka życzliwość i kultura osobista wystarczą moim skromnym zdaniem.

- Z tym akurat nie powinno być problemów. - powiedział uśmiechając się szczerze handlarz. - Chce Pan zabrać kilka placków z zacierem owocowym dla kolegów? - zapytał spoglądając w stronę stygnącego palnika.

- Dziękuję bardzo, ale nie chciałbym nadużywać pańskiej gościnności. Kiedy chce pan wyruszać?

- Myślę, że za dwa dni. - powiedział Eric. - Muszę sprzedać to co mam obecnie i rozejrzeć się za czymś co byłoby atrakcyjne dla mnichów. Taki termin Pana przełożonym pasuje? - zapytał kurtuazyjnie Davis.

- Powinien się więc Pan uwinąć w tydzień. Super. - dobrze już znany Ericowi uśmiech powrócił na twarz jego rozmówcy. Żołnierz wyciągnął mapę i wskazał na niej punkt. - To wieś należąca do klasztoru. Jest od niego oddalona o około 6 kilometrów. Myślę, że to dobre miejsce na postój karawany i nasze spotkanie.

- Niech się przyjrzę. - powiedział handlarz badając palcem na mapie okolicę klasztoru. - Myślę, że to dobre miejsce. Do zobaczenia zatem. Miłego dnia życzę. - dodał Davis wyciągając rękę do żołnierza.

Porucznik energicznie uścisnął dłoń handlarza, odebrał od ochroniarzy swoją broń i odszedł…
 
Lechu jest offline