Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2014, 19:35   #85
Cedryk
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
KARAWANA WATERDEEP - NEVERWINTER

Draugdin Shadowdancer był wojownikiem z dziada pradziada. Przyjdzie jeszcze lepszy czas żeby poznać dokładniejszą historię jego życia. Na tą chwilę ważne jest to, że od jakiego już czasu przemierzał Wybrzeże Mieczy wszerz i wzdłuż podejmując się dostępnych zleceń dla najemników. Raz mu się wiodło lepiej, raz gorzej. Podsumowując nie przelewało mu się.
Tego roku mrozy były silne tak silne, iż nawet zatoka oraz morze wokół Neverwinter zamarzło, co uniemożliwiało normalny morski transport dób i pasażerów.
Ostatnie zlecenie, które udało mu się podłapać wyglądało standardowo. Ochrona karawany z towarami w drodze z Waterdeep do Nevewinter. Bułka z masłem. Nawet pomimo faktu, że razem z karawaną miał podróżować jej właściciel, kupiec Belwar Baenre razem z żoną i pięcioletnią córeczką - oczko w głowie tatusia. Może i karawana to nie najlepsze miejsce dla kobiety z dzieckiem, ale droga do Neverwinter ani do długich, ani zbytnio niebezpiecznych nie należała.
Z Waterdeep wyruszyli rankiem dwudziestego Althuriaka. Karawana liczyła kilkadziesiąt sań tak więc do jej ochrony wynajętych zostało dodatkowo w sumie czterech najemników. Wtedy też Draugdin miał możliwość spotkania po raz pierwszy pozostałych “ochroniarzy”. Poza nim w ochronie kupieckich dóbr uczestniczyli jeszcze Taar Weller - kapłan Tempusa, Fili Hammerhead - bard kapłan Moradina i Athlen Rayra.
Tak więc ruszyli w drogę i pierwsze dwa dni przebiegały bez żadnych zakłóceń.
Chociaż Taara niepokoiły wieści które usłyszał w karczmie.

„- Plotki chodziły jakiś czas temu - powiedział Horn, karczmarz królujący za ladą w “Pełnym Dzbanie” - że w Sword Mountain grasowali bandyci. Znaczy - starł z lady jakiś pyłek - z gór na szlak schodzili. Jeno od miesiąca, gdy ich herszt podczas napadu poległ, słuch po nich zaginął. -No i cisza pono panuje, bo nikt się na napady nie skarżył.
- Czyli spokój panuje? - upewnił się Taar.
Tak powiadają - potwierdził Horn.”

Podróż przebiegała spokojnie. Dodatkowa ochrona zajmował się tym do czego została wynajęta. Fili zajmował się w międzyczasie drobnymi naprawami, których potrzebowały stale sanie, oraz inne cześć wykonane z metalu.

Śnieg padała stale lecz niezbyt obficie, krajobrazy ośnieżonych lasów i równin były urzekające. Było jednak to piękno złowieszcze. Ci co nie zabezpieczali oczu okularami śnieżnymi, mogli nawet czasowo oślepnąć od blasku słonecznego odbitego od śniegu.

Dekadzień drogi od Neverwinter karawana natknęła się na samotnego, przemarzniętego wędrowca.
Radras bo tak się nazywał wędrowiec miał w sobie jakąś cześć krwi elfów. Spiczaste uszy wyraźnie na to wskazywały.
Zapewne był też wielkim ryzykantem lub szaleńcem. Nikt samotnie nie podróżuje. Nie podróżuje się samemu, zwłaszcza zimą.

W końcu trzy dni przed celem podróży spokój się zakończył nagle.
Na trakt, przed karawaną, blokując drogę zwaliło się kilka uprzednio podpiłowanych drzew, wzbijając chmurę śnieżnego pyłu. Z tego pyłu wyłonili się bandyci ukryci sprytnie pod płaszczami lekko przysypanymi śniegiem. Ostre słońce i zamieszanie utrudniało w zorientowaniu się w sytuacji. Wyglądało na to, że było ich mniej niż stałej ochrony karawany. W tym czasie nasi bohaterowie byli zajęci z tyłu. Prawie bezgłośnie, do jednych z ostatnich sań, na których jechała córka kupca Belwar Baenre wraz z matka i piastunką, podjechało czterech zamaskowanych bandytów. Zastraszyli kobiety i porwali dziecko po czym czmychnęli konno. Kupiec zdążył jeno krzyknąć do przygodnie najętych ochroniarzy. „Ratujcie moje dziecko”. Ruszyli bez zastanowienia chwytając konie, czy też kuca, w przypadku Filiego. Na szczęście porywacze nie spodziewali się tak szybko pogoni, nie zacierali śladów licząc chyba na grupę odciągając uwagę. Ślady w w śniegu były głębokie, chociaż pół godziny później były by już zasypane padającym śniegiem.
W końcu towarzysze dotarli na polanę leśną przed niewielkim wzgórzem, w którym oświetlane światłem pochodni widoczne było wejście do jaskini. Przed nim szarpał się z dziewczynką ostatni ze zbirów, inni już widocznie wprowadzili konie do środka.
Fili spadł z kuca, poturlał się prawie pod nogi zbira szarpiącego się z dzieckiem. Oprych był bardzo zdziwiony gdy ciężki buzdygan trafił go w niewymowne, eliminując z walki oraz pozbawiając już na zawsze możliwości prokreacji. W tym czasie, bardziej dostojnie zsiadając z koni, reszta bohaterów wdarła się do jaskini, gdzie zastała trzech zbirów oporządzających konie. Walka była krótka nikt nie prosił o litość, nikt jej nie okazał.
Eloiza, córka kupca, cała zapłakana przywarła do Filiego. Zdawać się mogło, iż wybór opiekuna był dziwny. Nic bardziej błędnego. W końcu to Fili snuł podczas postojów i ognisk takie wspaniałe bajki, no i był bardzo niski, jak to krasnolud, było też się do czego przytulić jak to u krasnoluda.
Następna bajka o złym goblinie i sprytnym gronostaju uspokoiło płacz dziecka.

Nie był to jednak koniec problemów drużyny. Trafili oni wszak do bazy bandytów, gdzie ukryte były ich zapasy i łupy. Trzeba było się przygotować na przybycie reszty bandy, a było ich około dziesięciu, jak zdołali się w zamieszaniu zorientować. Plan przygotowany przez Tara był prosty.
Tar oraz Fili ukryli się w grocie głównej za beczkami. Przygotowali znalezione ciężkie kusze do walki. Athlen i Radras ukryli się w wnękach korytarza. Mieli natrzeć od tyłu gdy już wywiąże się walka. Wszystko poszło prawie jak zaplanowano. Ośmiu bandytów weszło w zasadzkę. Pierwsze cztery strzały z kusz wyeliminowało połowę bandytów. Reszta bandytów planowała jak rozprawić się z wrogami, od tyłu natarli ukryci Athlen i Radras. Wszystko było by w porządku gdyby Radras nie postanowił być humanitarny, nie dobił od razu bandyty, któremu uciął mieczem lewą dłoń.
Krzyk Filego nie zdążył uchronić wojownika od ciosu toporem od zlekceważonego rannego jednorękiego. Na szczęście osłabiony upływem krwi bandyta nie zadał ciosu prawidłowo, w innym wypadku Radras byłby martwy. Na szczęście Athlen zdążył. Sprawnie poderżną gardło bandycie, zanim ten zdołał dobić ciężko rannego bohatera.

Potem było już jak w wielu takich opowieściach. Radość rodziców i łzy. Wdzięczność kupca, który zaprosił bohaterów do zimowania w swoim domostwie. Władze kładące łapę na większej cześć łupów bandytów, reszta na szczęście oznaczona znakami kupców trafiła do właścicieli.

W końcu nadeszła wiosna i nowo stworzonej grupie zaczęły kurczyć się zasoby gotów. Ukończyli szkolenia i zdobyli lepsze wyposażenie, na które czasem trzeba było czekać i kilka miesięcy. W końcu na ścianie pewnej karczmy pojawiło się ogłoszenie.

Pilnie zatrudnię!!!

Drużynę najemników, awanturników, poszukiwaczy przygód lub wszelkiej maści specjalistów od tępienia koboldów. Płatne 10 sz (dziesięć sztuk złota) od ogona. Przewidziana sowita premia za całkowite pozbycie się gadzin z okolicy Przesieki (nad rzeką Neverwinter). Zaliczek nie udzielam! Zainteresowani niech przybywają do Przesieki i zgłaszają się do gospody.

Starszy Hogan, 12 Mirtul 1372 RD

Dziesięć sztuk złota za ogon było bardzo godziwą zapłatą jak za wyeliminowanie koboldów, nawet całego plemienia. Tylko pytanie w czym tkwi haczyk, nikt nie płaci tyle z za zwykłego kobolda.
Takie pytanie nurtowały drużynę, gdy podążali ku nowemu zleceniu.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline