Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2014, 21:30   #109
killinger
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Nie tak powinien zachować się gentleman. Zostawienie zmęczonej lekarki, bez podania dłoni, użyczenia chusteczki, czy tez zaproponowania wody... Ojciec nie byłby z niego dumny w tej chwili.

Jebediah miał jednak swoje racje, przedkładając nad kurtuazję troskę o pozostawionych na dole towarzyszy. Owszem, wierzył że doświadczenie Price'a i zabójcza skuteczność Hawkesa niejednemu mogą zaradzić, ale dopiero po pokonaniu urwiska przyszło mu do głowy, że ta droga nie musi należeć do najwygodniejszych dla niektórych z nich. Chromy kowboj, czy wyraźnie nadużywający alkoholu rewolwerowiec mogą mieć nadwątlone siły.
Sprawa jasna - konieczne jest odszukanie pomocnych przedmiotów.

Przez moment przeleciało mu przez głowę, że przeszukanie obozowiska Diabła, oraz zabranie stamtąd jakichś rzeczy są naruszeniem prywatności Harpera. Ofuknął się w myśli za tak niedorzeczne przemyślenia. Przecież jest tu po to, by zgładzić tego bandito, cóż więc przy tym znaczy skorzystanie z jego ekwipunku?

Poczuł się nieco raźniej, zbliżając się do ogniska. Mrok nie tylko irytował, zsyłając jak torturę wspomnienie wielomiesięcznego ociemnienia, ale też mocno rozmywał kształty jego osłabionego wzroku. Podchodząc bliżej do dogasających, złocisto-czerwonych ogników, wystawiał się na łatwy strzał. Nic prostszego, niż skryć się poza granicą pełgającej jasności i oddać strzał w wyraźnie dostrzegalną sylwetkę zbliżającą się do posłań.

Przypadł szybko do ziemi, tłukąc przy tym dość niefortunnie kolano. Putain! Nie ma co się dziwić, że człowiek się obija. Jak mawiał jego francuski guwerner, c'est clair comme dans le cul d’un negre.

Zamarł i przez kilkanaście uderzeń serca po prostu wsłuchiwał się w otoczenie, z zamkniętymi oczyma. Starał się wyłuskać cokolwiek, poza irytującym chrzęstem grzechotek dochodzącym gdzieś z tyłu, z ciemności. Uspokoił oddech, nawet na dłuższą chwilę wstrzymał go całkowicie, czyniąc błonę bębenkową najważniejszą cząstką swego ciała. Cisza. Raczej cisza.

Na łokciach i kolanach doczołgał się do ogniska. W takiej okolicy niezwykle ciężko o drewno, nie zdziwił się więc widząc oprócz kilku patyków, złożoną schludnie stertę dość suchego nawozu. Co ma być, to będzie. Ciemność jest teraz większą przyjaciółką potencjalnych wrogów, niż jego ukryciem, czas zatem nieco wyrównać szanse.

Wrzucił zapas łajna do ognia, wysunął ze dwa niedopalone do końca polana. Rozdmuchał je bez problemu, tlenowy zastrzyk pobudził rozleniwione ogniki do żywszej pracy. Z półklęku, lekkim zamachem w górę, rzucił rozpalone na nowo kawałki drewna przed siebie. Jeden w stronę z której nadszedł, drugi prostopadle do szlaku swej wędrówki, tak z dziesięć metrów w prawo. Powiódł za nimi wzrokiem, nie dostrzegając jednak nic niepokojącego. Szybkie oświetlenie tych połaci bez trudu pozwoliłoby wyłapać jakieś przemykające kształty, obeszło się jednak bez jakichkolwiek poruszeń.

Płomyki ogniska łakomie ogarniały wysuszone końskie placki, azotowo drażniące stróżki dymu pięły się pionowo, w nieruchomym niemal powietrzu. Odczuwało się wstrząsy, odczuwało nocny chłód, tak rozkosznie odmienny od całodziennej spiekoty. Gdyby jeszcze odnaleźć jakiś strumień, wykąpać się, wyprać bieliznę. Może nawet ogolić nietwarzowy zarost. Zrosić się wodą kwiatową, wetrzeć łagodzący balsam... Merde! Na to jeszcze będzie czas.

Rozpalające się od nowa ognisko pozwoliło Harrisowi bez trudu zlokalizować to, po co tu przyszedł. Lina. Solidna, pleciona, rzemienna konstrukcja. Ładnych kilka funtów wagi, czyli długa na pewno. Chwycił zwój, przewiesił sobie arkan przez pierś, skośnie jak nosi się bandoliery. Mocno uchwycił rewolwer, blokując kurek w pozycji półodciągniętej, by w razie czego łatwo oddać strzał, ale też ograniczyć szansę wypalenia broni przy kolejnym potknięciu. Był z siebie zadowolony. Myślał trzeźwo, dbał o swoich ludzi, choć nie wahał się też pomóc im przeprawić się na tamtą stronę, ale co najważniejsze - żył. Póki życia, póty nadziei na to, że zemści się i wróci do domu. Pewnie jako inny człowiek, niż ten cień, który udawał lekarza w Atlancie, kryjąc się przed powrotem do prawdziwego życia. Czuł się po prostu uleczony. Już nie potrzebował żadnej pomocy, by znajdować sens istnienia. Widmo tortur, utraconego wzroku, ciągłego lęku jakie towarzyszyły mu w niewoli znikły jak zmiecione przez zręczną pomywaczkę. Tu i teraz odetchnął pełną piersią, znów w działaniu, znów chętnie spoglądający na przygodę.

Oczyścił umysł i szybkim krokiem, na lekko ugiętych kolanach i nieco zgarbionej sylwetce, ponownie zanurzył się w ciemności, zmierzając ku krawędzi urwiska. Czekali tam jego kompani, czekali, by mógł się o nich zatroszczyć.

Prawie nieświadomie zbliżając się do miejsca, gdzie natężenie grzechotniczego brzęczenia było największe, zaczął pogwizdywać "Hail to the Chief". Pamiętał jakie wrażenie zrobiło na nim odśpiewanie tej piesni generałowi Taylorowi, po pierwszym zwycięstwie nad Santa Aną. No i wykrakali... Taylor siedział sobie teraz w prezydenckim fotelu, a jego dawny porucznik wałęsał się po bezdrożach krainy "Bóg-raczy-wiedzieć-gdzie".

Za chwilę zajmie się panią Reed i użyje liny by wciągnąć pozostałych. Oby nic im się nie stało do tej pory...


__________________________________________________ ________
http://www.youtube.com/watch?v=hwJvxY7uENM - wersja niegwizdana
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline