A więc kaplica. Postanowili i ruszyli w stronę budynku. Wrota do długiego, prostokątnego budynku były wyważone i zwisały na zawiasach. Ściany, niegdyś pobielone wapnem, plugawiły jakieś bazgroły wymalowane krwią, błotem i gównem. Z wewnątrz widać było delikatny poblask ognia, rozświetlający ciemne wnętrze. Wyglądało na to, że w środku są jacyś lokatorzy. Potwierdzał to miarowy stukot dochodzący z wnętrza budynku.
Częściowo zawalony sufit, podparty był przez osiem kamiennych kolumn. Pomiędzy nimi umieszczone były na ośmiokątnych postumentach posągi przedstawiające nie świętych wojowników Sigmara, a powykrzywiane w demonicznych pozach gargulce. I właśnie te dziwne, nie pasujące do tego miejsca figury były jedynymi elementami wnętrza, które nie uległo zniszczeniu.
Posadzkę zdobiły dziury i wyrwy. Ławki były porozbijane i popalone. Ściany zdobiły wizerunki demonów i symbole Khorne’a – Boga Krwi. Znajdujący się po przeciwległej od wejścia stronie ołtarz pomazany był fekaliami, porozbijany i częściowo spalony. Pod jedną ze ścian leżało kilka rozkładających się trupów.
I pośród tego całego zniszczenia pracowało pięciu zwierzoludzi. Uzbrojeni byli w szpadle i kilofy i z mozołem kopali dziurę w posadzce, na lewo od zbezczeszczonego ołtarza. Byli tak zajęci pracą, że jak na razie nie dostrzegli intruzów. Ich przywódcą był prawdopodobnie największy osobnik – albinos o czterech rogach. |