Młody khazad stał twardo na szpicy próbując przebić się wzrokiem przez atramentową ciemność tunelu. Jak na razie nic niepokojącego nie usłyszał i nie zobaczył. Wydawało się, że chwilowo jest całkiem bezpiecznie. Trochę się rozluźnił. Latarnię położył przed sobą bo ręka zaczynała mu cierpnąć od dźwigania tego żelastwa. Pociągnął kolejny łyk z bukłaka. Później zdążył wyszeptać słowa kilku modlitw do swojej opiekunki. Przede wszystkim prosił o łaskę dla siebie i towarzyszy. To nie było tak, że schodząc tutaj ani trochę się nie bał. Nie był żadnym fanatykiem idącym z imieniem swojego boga na pewną śmierć. Chciał żyć. Miał misję do spełnienia i nie chciał zawieść. Gdzieś rozsiani po imperium byli jego bracia potrzebujący rady. Czasem nawet zbrojnego ramienia. Balin chciał wędrować po imperialnych traktach i odszukać każdego z nich. Wiedział, że sam świata nie zbawi i każdej zagubionej krasnoludzkiej duszy nie pomoże. Ale próbował. Nie siedział na dupie w jednym miejscu otaczając się bogactwem i zbytkami. I będąc ślepym na potrzeby innych. To nie była dla niego prawdziwa wiara. On był brodaczem czynu. I teraz chciał w ramach tego czynu poznać tajemnicę tego miejsca. A w przyszłości poszukać czegoś o tej kopalni w jakiej słynnej bibliotece w którejś z twierdz. Może nawet w przesławnym Karaz a Karak. Tam mógłby dodać kilka faktów do tej historii ostatecznie ją zamykając. Tak by ostrzec innych khazadów. Ale to była pieśń odległej przyszłości. Teraz stał w ciemnym korytarzu z popękanymi i bolącymi jak zaraza żebrami. Teraz nie było czasu na snucie wspaniałych historyj. Teraz był czas brudu, bólu i wysiłku.
Dobrze, że ludzie już chyba rozmawiali z wychodzącym ze szczeliny grotołazem. Jeśli nic tam podejrzanego nie odkrył to już niedługo przyjdzie im ruszyć dalej. |