Radowit przyniósł do grodu całe naręcze skór. Dobrze wyprawionych. Spodziewał się za nie niezłej ceny. Zwłaszcza przed zbliżającą się zimą. W zamian zakupił trochę ubrań, żywność i alkohol. Pogadał z kilkoma lepszymi znajomymi, rzucił kilka uśmiechów ładniejszym dziewkom... Początkowo planował załatwić szybko swoje sprawy i wracać, ale gród od samego rana był ożywiony i coś się zapowiadało. Postanowił więc pokręcić się trochę dłużej i zobaczyć co się święci.
Gdy Branibór wyszedł na podwyższenie cały plac zamilkł wsłuchując się w jego słowa. Radowit także, choć trzeba przyznać, że bez jakiegoś wielkiego zainteresowania. Nie ciągnęła go wojaczka i nie czuł się w obowiązku bronić kraju przed chrześcijańskim najazdem. Sądził, że kto inny powinien się tym zająć. Niemniej kompania zbierająca się na podwyższeniu obok grododzierżcy zaintrygowała go. Przepchnął się, żeby znaleźć się bliżej i przyjrzeć im nieco. Zwłaszcza stolemom, których nieczęsto można było spotkać wśród ludzi. Stał przez chwilę na przedzie, a kolejni ochotnicy się nie zgłaszali. Wyglądało na to, że tylko ta piątka wyruszy. Branibór już otwierał usta, gdy Radowit, sam dziwiąc się swoim słowom, powiedział:
- Sami nie traficie. Poprowadzę Was. I tak miałem ruszać w tamtą stronę.
Na podwyższenie nie wchodził, tylko stał u jego podstawy.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy |