Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2014, 15:59   #141
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację

Tarcza jarzyła się jaskrawym światłem, przecinającym mrok i dym niczym cios toporem. Wiedziony bardziej instynktem niż świadomie reagując Tibor uniósł ją i ciśnięte gdzieś z góry ostrze odbiło się od twardego, poznaczonego szramami drewna. Stukot utonął w ryku płomieni, wyciu wichru i wrzasku; oczy chłopaka łzawiły i piekły od dymu. To starcie było kompletnie odmienne od dotychczasowych - czy to z nieumarłymi, czy żywymi przeciwnikami. To była dobra lekcja.

Rzucony przez niego oszczep zniknął zasłonięty płonącą wściekle firaną oberwanej pajęczyny a chłopak zaklął - na ułamek chwili dojrzał chityniaka i zareagował instynktownie, widząc choć jednego przeciwnika który nie byłby właśnie miażdżony czy rozrywany przez niedźwiedzie i maurów. Wcześniej dwa razy magiczna ciemność zakryła go niczym płaszcz i rozwiała się w nicość, magiczne wyładowanie zraniło mu ramię a odbity przed chwilą sztylet nie był jedynym który trafił z wysoka. Święte światło jego rodu przyciągało uwagę pajęczaków, ale Zwiastun Świtu zaakceptował to stoicko. Pociski Jehana i Burro do spółki z buzdyganem kapłana powaliły jednego z pojawiających się znikąd pająków, dwa inne zostały rozszarpane na strzępy przez “miśki”. Albo Vara, w dymie i ogniu Tibor nie był tego pewien kto z czym się mocował.

Zerknął w tył, ku Marze i Kostrzewie. Druidka jak zwykle mocna była tylko w gębie (a i to tylko umiarkowanie) i mimo pochodzenia od wojowniczej rasy trzymała się z dala od szaleństwa walki. W tym momencie uderzenie szarpnęło nim i chłopak zatoczył się pod magicznym atakiem. Lodowate zimno przefastrygowało mu kolczugę i skórznię pod spodem, dotknęło skóry. Mróz odebrał Tiborowi oddech… na dwa uderzenia serca. Plugawa magia nie dała rady wyrządzić szkody jego ciału, rozwiała się jak para z lodowego sztyletu przytkniętego do rozżarzonej blachy. Wyprostował się i zadarł nakrytą kolczym czepcem głowę. Ryk wezbrał mu w gardle.

Jest!

Tym razem dojrzał pajęczą potworność, której szczątkowo ludzkie kształty podkreślały tylko ohydę pochodzenia. Słowa Arruga o służkach Lolth zadźwięczały Tiborowi w uszach. Istota spoglądała ku niemu, zakotwiczona bezpiecznie na wysokości segmentowymi nogami, mamrocząc coś jadowicie najeżoną kłami paszczęką. Niedźwiedzie albo maurowie mogli ją dosięgnąć, ale niedźwiedzie i maurowie nie widzieli jej. Za to Tibor ją widział.
- Panie Poranka… - zaczął modlitwę, ruszając ku potworności.

Kto pierwszy?

Ryknął gdy moc Lathandera przepłynęła przez jego ciało i zadygotał w uchwycie transformacji. Kończyny, tułów, głowa - wszystko raptownie nabrało ciężaru i bezwładności, a choldrith naraz objawił się dużo niżej. Sylwetka Tibora powiększyła się tak bardzo że pajęcza istota na moment znieruchomiała z rozwartą paszczą, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
- Panie Poranka, naznacz tę broń na zgubę moim przeciwnikom! - krzyknął a w tym momencie chwycony buzdygan spłynął gęstą, lepką krwią. Wielkie szkarłatne krople rozprysnęły się na podłodze. Choldrith próbował umknąć wyżej, ale nawet nienaturalna masywność ciała nie odebrała Tiborowi celności ciosu!

Masywny kawał stali rąbnął pająka, roztrzaskując segmentowe nogi i bok. Kapłan poczuł jak żarłoczna magia przepływa mu przez rękę i pochłania jego witalność, ale to było niczym wobec tego jak cios zmiótł choldritha ze ściany i cisnął nim na skalne podłoże. Służka Lolth próbowała poderwać się na zmiażdżone nogi, ale wynurzający się z dymu maur roztrzaskał jej głowę i spojrzał na Tibora. Zamachnął się i cisnął bronią.

Młot przemknął nad głową uchylającego się, zasłaniającego tarczą chłopaka, uderzył w coś z chrupnięciem jakby gnieść skorupkę jajka. Wbity w ścianę chityniak przez chwilę drżał konwulsyjnie nim odpadł i runął na ziemię, z piersią zmiażdżoną ogromną bronią i martwy już w chwili trafienia. Jego sztylety zadzwoniły na kamieniu.
- Dzięki! - wrzasnął Tibor do olbrzyma. Skrzeczące wściekle chityniaki runęły na nich falą, z desperacją, furią i żądzą zemsty, ich wyłupiaste oczy płonęły czerwienią. Za późno! Kolejni maurowie i ich sprzymierzeńcy włączali się do walki, młoty, pazury i buzdygan krzyżowały się ze szponami i ostrzami pajęczaków. Krew tryskała, czaszki eksplodowały, kości trzeszczały i pękały pod ciosami. Tibor skruszył czaszkę próbującego go wykastrować chityniaka i odkopał truchło, splunął na nie z pogardą.
- Nie jesteście już takie sprytne gdy nie atakujecie z zasadzki?! - krzyknął ponad zwierzęcym rykiem szalejących niedźwiedzi.


Później z chustą owiniętą wokół ust i nosa brnął przez połacie spalenizny, zmiażdżonych ciał i zastygłej krwi, wśród śmiecia, pokruszonych skał i rozrzuconych przedmiotów. Powietrze pełne było dymu i spalenizny gdy spod brudu wyciągał pięknej roboty tarczę, broń i inne przedmioty - w części chityniaków albo pozostałości po ich ofiarach. Uśmiechnął się raz i drugi widząc niepewny krok druidki i to jak krążyła po pobojowisku. Przez chwilę zastanawiał się co się tam kłębiło w umyśle półorczycy.

Ani chybi rozkoszowała się wypełnioną misją.

Najbardziej jednak interesowało go co innego. Ze zmarszczonym czołem, natartymi w pyle dłońmi długo odginał połamane kończyny pajęczych potworności, badał twardość chitynowych pancerzy i zdeformowane czaszki.
- Co robisz? - zagadnął go Zelund.
- Sprawdzam jak najskuteczniej je zabijać.


Co się stało Marze? To pytanie nie dawało Tiborowi spokoju od momentu gdy dowiedział się o zasłabnięciu dziewczynki. Powinien z nią porozmawiać, zwłaszcza że jej kątem ucha wyłapana rozmowa z Kostrzewą niewiele wyjaśniła.

Ciekawe dlaczego druidce się to nie powiodło, nieprawdaż?

Naprawdę będzie musiał porozmawiać z dziewczynką...

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline