Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2014, 19:41   #150
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Praca zbiorowa: Liliel, Sayane, TomaszJ, Harard

Oj było nerwowości, złych słów i niepotrzebnych napięć. A kucharz niczego w życiu tak nie lubił jak świętego spokoju. No kłóciło się to trochę z jego ciekawskim usposobieniem, ale ile można mieć atrakcji, tak z przeproszeniem jedna po drugiej?
Dlatego jak już kompani porozłazili się po obozie, zajął się tym co zawsze pomagało na skołowane nerwy. Uprzejmie podziękował za zapasik drewna i łajna, który przyniósł jakiś młodzian, rozpalił szybko mały ogienek i postawił kociołek na wrzątek. Potem zaczął grzebać w przepastnym plecaku w poszukiwaniu czegoś dobrego, co by w sam raz przegnało zamróz z kości. Nie miał futra jak Węgielek, który cały czas buszował w śniegu jakby go pierwszy raz w życiu widział.

[media]http://czuwaj.eu/wp-content/uploads/2013/04/%C5%82asica.jpg[/media]O nie, jemu potrzeba było czegoś więcej jak ciepłych gaci, szuby i czapy. Co najlepiej rozgrzewa poza domem? Poza miejscem przy kominku, włochatym kocem, fajką, dobrą książką i Milly na kolanach? No przecież że zupa. Hurgotanie w plecaku się wzmogło, koło kucharza zaczęły pojawiać się kolejne składniki.
Zerkał ciekawie po obozowisku. Jednak wyobrażenie, które na codzień wyrobił sobie o Kamiennych Żmijach nijak się miało do rzeczywistości. No ale niby prawda, Jaller Skirata był… barbarzyńcą udomowionym. Kolegą po fachu, bo Burro jakoś nigdy nie myślał o nim jako o konkurencie. Tutaj zaś ostrość klimatu wpływała na ostrość charakterów. Niziołek nie miał nikomu za złe, każdy przecież może myśleć i uważać co mu się tam podoba. No ale ciekawość go żarła od środka. Podumał, poskrobał się po czuprynie, powiesił na ogniu drugi kociołek i wznowił grzebanie. Po chwili obok zupy zaczął powstawać grog. Trochę okowity miał jeszcze w manierce, korzeni, goździków i cynamonowej kory jeszcze też w zapasie było. Taki napitek nie dość że rozgrzewał, to jeszcze woniał na milę, szczególnie że kucharzył na otwartej przestrzeni i mieszał zawzięcie. Rozglądał się ukradkiem i czekał czy ktoś się złapie na przynętę. Król i szaman to jedno, ale przecież można i z innymi porozmawiać. Ku swojemu niejakiemu zdumieniu złapał wzrok nerwowej kobieciny, którą widział w namiocie wodza. Przyglądała mu się wyraźnie, choć dyskretnie, od czasu do czasu rozglądając się czy nikt tego nie widzi.

Wishmaker pociągnął nosem delektując się zapachami. Zajrzał ciekawie do kociołka, w którym bulgotało coś apetycznie. Przywiodło to wspomnienia domowej kuchni - najwyraźniej Burro użył jakiejś charakterystycznej przyprawy. Nie zauważył przyglądającej się kobiety, natomiast zapytał
- Jak na to patrzę, tęsknię za soczewicową z klopsikami baranimi. Z dużą ilością harissy. Aż gardło paliło, ale palce lizać. To będzie coś podobnego?
- Niestety na takie wykwintności nie mam składników. - niziołek pokręcił smutno głową, łypiąc okiem na obserwującą ich kobietę. Zastanawiał się czy podejdzie sama czy trzeba jakoś dyskretniej, niż na środku obozu zawrzeć znajomość. Na razie zdecydował że da się jej oswoić, a dalej się zobaczy. Uśmiechnął się do Shanda. - To będzie moja słynna zupa “na winie”. Bo robi się ją z tego co się nawinie pod rękę. Hem, hmm… mamy trochę wędzonej sperki, marchew, cebulę, pancerną baraninę i przyprawy… Nie będzie źle. Aaa i mąkę z maurowych grzybków, zobaczymy czy na zasmażkę się nada… Ale mnie Shando marzy się uczciwa zalewajka… - kucharz rozmarzył się wyraźnie. - A co do harissy, to właśnie wpadł mi do głowy pomysł na rozszerzenie rodzinnych geszefcików. Przecież Calimshan słynie z egzotycznych przypraw, hm? Trzeba by pomyśleć, czy by się nie opłacało za khazadzkie kamuszki nakupić tam właśnie harissy, kuminu, curry, pieprzu i innych zamorskich dodatków.
Nalał do kubków grogu i podał czarodziejowi. Trzeci kubek postawił na widoku i znowu strzelił okiem w kierunku kobiety. Zastanawiał się kim jest, już jak ją zobaczył w namiocie. Nie wyglądała na zwykłą służkę. Nie miał pojęcia zresztą czy u Kamiennych Żmij w ogóle są służące.
- Shando, zerknij no tam, widzisz tą kobietę, przygląda nam nie wyraźnie, a ja tu bracie plan uknułem, aby się z miejscowymi trochę obyć. Tylko że nie wiem za bardzo czy tak podejść i zagadać to wypada. A nuż to jakaś obraza, czy coś? Że mężczyzna do kobiety podchodzi… - No ale ciekawość powoli wygrywała z obawami. Dodatkowo ona też coś pichciła w kotle, więc Burro już ledwie usiedzieć mógł na rzyci. - Eee… może podejdziemy zapytać o więcej drewna, czy może poczęstować ją grogiem, no sam nie wiem.
- Myślę, Burro, że jeżeli ja podejdę, jej mąż, bracia, ojciec czy kto tam jeszcze mogą się stać podejrzliwi. I może agresywni - Czarodziej nie wyglądał na przekonanego - Ale ty nie wyglądasz groźnie. Ja pomerdam w kotle, a ty idź się zaprzyjaźnij, w razie czego przybiegnę z odsieczą. Spytaj o sól czy co tam...
- No i dobra. Tak zrobię. - Wysiorbał resztkę grogu z kubka dla kurażu, podał czarodziejowi łyżkę do merdania. Zamaszyście podciągnął portki i po chwili wahania nalał do kubka trochę napoju i ruszył spokojnym krokiem w stronę jej ogniska.
- Ten tego… Znaczy… dzieńdobry. Jestem Burro Butterbur z Ybn Corbeth. - przedstawił się elokwentnie i drętwo wyciągnął łapę z grogiem w jej kierunku.
Kobieta strzeliła oczami wokoło i choć w zasięgu słuchu nie było nikogo (choć, jak zauważył Burro, wojownicy okazjonalnie zerkali w ich stronę) wyciagnęła w stronę kubka pełną jakiejś mięsnej zupy chochlę i zbyt głośno rzekła: Tak, wódz zezwolił by was ugościć!
Kucharz ostatkiem siły woli powstrzymał się od konspiracyjnego rozglądania się. Śmiech go brał na te jasełka, no ale nie chciał narobić dziadostwa i sprowadzić jakieś przykrości na kobietę, która najwyraźniej podjęła jego grę. Hmmm… a może po prostu chciała by dał jej spokój? Pociągnął nosem, nawęszając zupę (pachniała całkiem zachęcająco), po czym przestąpił z nogi na nogę i wyłoił do dna jednym haustem kubek grogu. Zakrztusił się na końcu i rozkaszlał aż mu oczy załzawiły, no ale nie mógł przepuścić okazji do posmakowania lokalnego żarełka. Poza tym przecież niegrzecznie odmawiać. Podsunął więc kubek pod chochlę i tym samym konspiracyjnym tonem odkrzyknął:
- Dziękuję! Dziękujemy za gościnę tobie i całemu klanu! - uśmiechnął się lekko, zastanawiał się czy może użyć sztuczki i powiedzieć do niej choć kilka zdań, tak by nikt nie słyszał, ale skoro tu mają jakieś uczulenie na magików wolał nie ryzykować, że kobieta zemdleje z wrażenia. - Będę szedł pewnie po drewno za jakiś czas. O tam. - wzrokiem wskazał kierunek, mówiąc szeptem. No konspiracja na całego. Kobieta spojrzała w stronę otwartej tundry, gdzie widać było sylwetki zwiadowców. Nie było to zbyt dobre miejsce na ‘tajną’ rozmowę. Rozejrzała się z desperacją.
- Ogień ci się wypala - powiedziała głośno i stanowczo, choć płomień pod burrowym kociołkiem hajcował aż miło. - Nie wiesz gdzie jest opał? To ci pokażę.
Nie czekając na odpowiedź niziołka ruszyła w stronę zagrody dla bydła; nieopodal, na sitach suszyło się łajno na opał; dalej zaś leżało gotowe. Młodzieńcy, których wcześniej spotkał Var objeżdżali konie, zaś sylwetki stojących w zagrodzie zwierząt zasłaniały nieco Burra i kobietę przed wzrokiem innych reghedczyków. Barbarzynka zaczęła zapełniać kosz opałem, lecz szybko przerwała i zwróciła się do Burra. Mara widząc jak Burro lezie za kobietą dołączyła się również nie chcąc zostawiać niziołka samego a i nieco ciekawa o czym mają być te spytki.
- U króla słyszałam… ja chciałam… że szukacie nieumarłych - rzekła upuszczając kosz i nerwowo wykręcając palce. Omiotła Marę wzrokiem i spojrzała na Burra. - Moja córka… Och! Obiecaj, że nikomu nie powiesz, nikomu z klanu! - Krzyknęła, chwytając mocno niziołka za ręce.
Burro też wziął kosz i zaczął nakładać, aż do momentu kiedy zorientował się w zasadzie czego dotyka. Mara musiała się zorientować wcześniej bo przykucnęła z nimi ale za zbieranie się nie zabrała. Butterbur przyglądał się uważnie kobiecie, mimo tego, że właśnie czegoś takiego się spodziewał, to jednak zaskoczyła go. Od razu spoważniał.
- Bądź pewna. Nikomu nie powiem, twój sekret jest bezpieczny. - Przestąpił niepewnie z nogi na nogę a Mara potwierdziła jego zapewnienia gorliwym przytaknięciem. - Twoja córka… zaginęła? Podczas ataku nieumarłych?
- Nie. Tak… - rozmówczyni gwałtownie potrząsnęła głową i puściła dłonie Burra, nagle zażenowana. - Ona… - westchnęła i zamrugała powiekami próbując powstrzymać łzy. - Kilkanaście dni temu zmarła moja córka, Ofala. Mam… miałam dwie, prócz innych dzieci, bliźniaczki: Arnę i Ofalę. Ofala wyszła za mąż zeszłego lata; była ciężarna, coś poszło nie tak… Nawet Kurt nic nie mógł zrobić. Waren, jej mąż, mało nie oszalał z rozpaczy. Arna uczyła się na zielarkę, może kapłankę Temposa; była na prawdę dobra, szaman wielokrotnie ją chwalił, co rzadko się zdarza, na prawdę rzadko… - przerwała i otarła oczy. - Arna zamknęła się w sobie. Nie mówiła wiele, ale wiedziałam, że… Pogrążyła się w naukach i ciągle, dzień w dzień przesiadywała przy ciele Olafy, szepcząc coś do niej albo do Warena. Zawsze przerywali gdy nadchodziłam ja lub inni. Byliśmy w drodze, nie mieliśmy wystarczająco opału by wystawić naszym zmarłym stos. - wyjaśniła widząc spojrzenie niziołka. - Gdy przyszło zaćmienie… Wszyscy zmarli powstali; to było… jakby Otchłań otwarła się przed nami… Arna walczyła, odpędzała ich wraz z innymi… a potem zobaczyła Olafę i… - stłumiła szloch. - Kurt odegnał ją mocą Temposa, ale Arna… ona pobiegła za siostrą! Waren również… Zawsze były blisko, zbyt blisko, choć mimo wspólnego łona wszystko je różniło. Wiem, że szukacie nieumarłych, szukacie tego, co to zrobił. Pomóżcie mi znaleźć córkę, chociaż tą jedną! Oddam wszystko co mam, oddam to! - wyciągnęła zza pazuchy niewielkie naczynie o nieco upiornym kształcie. - To magiczne przyprawy, dodadzą smaku każdej potrawie, leczą choroby, wspomagają leczyć rany… Nikt o nim nie wie; król by nie dozwolił… Błagam, znajdźcie ją!
- My… będziemy mieć oczy szeroko otwarte podczas naszej wyprawy - pierwsza odezwała się siedząca jak dotąd cichutko Mara. - Prawda Burro? Jeśli będzie nadal żywa odeślemy do ciebie twoją córkę. Zrobimy co w naszej mocy.
Kucharz bezwiednie podszedł bliżej kobiety i pokrzepiająco ścisnął jej dłoń. Rozumiał ją przecież. Kobieta uśmiechnęła się niemal radośnie, a ten uśmiech zaraz odjął jej lat. Niziołek nabrał pewności, że nie przekroczyła jeszcze czterdziestej dekady żywota.
- Dokładnie tak. Jeśli natrafimy na ich ślad postaramy się odnaleźć twoją córkę. Powiedz, gdzie to się stało? Ostatni raz widziałaś Arnę i Warena w dzień zaćmienia. Gdzie wtedy byliście?
Burro zerknął ciekawie na naczynie, bo choć jego wygląd wywoływał ciarki, to zawartość powodowała że wrodzona ciekawość już wyciągała po nie łapki szepcząc “Moje i tylko moje…”.
- Prawda to że nieumarli kierują się na północ? Myślisz że Ofala… poszła za nimi?
- Nie; oni cały czas tu są - ożywieńcy, duchy, ghoule; wracają co noc. Ale nie Ofala… Żadne z nich nie pojawiło się ponownie, nikt… nikt nie mówił, że ich… no wiesz… - przerwała, głośno połykając łzy. - Myślę… Jest takie miejsce z legend… - zawahała się walcząc z wpojonymi jej od urodzenia zasadami. - Miejsce gdzie wody mają wielką moc. Ale nie jest to Evermelt; to znacznie starsze miejsce. Jeśli Arna chciała odprawić nad siostrą i jej nienarodzonym dzieckiem jakiś rytuał to skierowałaby się właśnie tam. Arna w to wierzyła; zawsze chętnie słuchała wszelkich podań i przekazów, wierzyła, że Tempos obdarza nas darami, które przybierają różne formy, tak mówiła. Ale… nie wiem, czy takie miejsce istnieje na prawdę - zakończyła uczciwie.
To by potwierdzało sekretność, ale i same słowa kobiety, kiedy mówiła o tym że Arna i Waren “szeptali coś” ukradkiem nad ciałem. Burrowi nie podobało się to i od razu diabeł ostrzegawczo go przeskoczył. Nie chciał już więcej naciskać, bo rozumiał, że takie praktyki niezbyt podobały się tym ludziom i sama rozmowa musiała kobietę sporo kosztować.
- Jak masz na imię? Spróbujemy pomóc, bądź pewna że jeśli nasze poszukiwania zagnają nas w to miejsce, to będziemy się rozglądać za twoją córką. Możesz nam powiedzieć cokolwiek jeszcze co przydało by się w poszukiwaniach? Gdzie to miejsce może się znajdować? Co mówią legendy? - Niziołek zakręcił się niespokojnie - Czy… czy ktoś z klanu odwiedzał je? Kilkadziesiąt, kilkanaście lat temu?
Spłoszone spojrzenie rozmówczyni pokazało Marze, że niziołek utrafił w sedno.
- Hebda - mruknęła. - Może… szukał, szukali - odchrząknęła. - To… jeśli jest musicie iść na północ, przeciąć rzekę wpadającą do Redwaters, minąć niewielki las i ruszyć w góry. Ponoć do… jest to za wąskim wąwozem. Ponoć jest to miejsce wielkiego szczęścia, ale i wielkiej tragedii. Ale wiem, że skoro tutaj dotarliście to jesteście tak dzielnym lekkostopym jak Regis z Lonelywood i z pewnością sobie poradzicie! Wiem, że ona żyje, że gdzieś jest, więc proszę… - mówiąc to wcisnęła w jego dłonie magiczny słój.
- Wody mają wielką moc? - powtórzyła za kobietą Mara z szeroko otwartymi z zainteresowania ustami. Cała ta opowieść dziwnie dziewczynkę zafascynowała. - Znaczy... jaką? A ten nekromanta? Korferon. On też z tymi wodami miał coś wspólnego? Nie odpowiedziałaś kto z klanu tam jeszcze chadzał i... po co?
- Co? Nie! Nikt tam nie chadzał, ja nic nie mówiłam! - krzyknęła przerażona Hebda odskakując od Burra i chwytając swój koszyk by salwować się ucieczką.
- Csssk… psssyk! - Kucharz zaczął z siebie wydawać odgłosy jak z przekłutego rybiego pęcherza, ale było już za późno. Może jakby byli przy stole to zdążyłby kopnąć Marę w kostkę, no ale teraz trudno płakać nad rozlanym mlekiem. Zresztą pewnie niewiele by już z Hebdy wycisnęli… A tak w sumie jej paniczna niemal ucieczka potwierdziła już ostatecznie, że do właściwej tarczy strzelali.
- Eh, tu trzeba na każde słowo zważać jak we świątyni. Raz powiesz “dupa” i do końca życia będziesz miał opinię bezbożnego chama i prostaka. No ale conieco żeśmy się dowiedzieli i to wcale a wcale przydatnego, a nuż ta historia naprowadzi nas na większy cel? Trzeba kciuki trzymać i z resztą się podzielić wieściami. No i fuuuj… zanieść, ten tego, opał do ogniska.
Kucharz dwoma palcami podniósł jeszcze kilka… szczapek chyba, bo nawet nie wiedział jak to nazwać.
- Dzielny jestem jak sam Regis, słyszałaś? - powiedział z szerokim uśmiechem. - No, no szkoda że tego Carie nie słyszała! Eh zaraz muszę to do księgi wpisać, żebym eee… nie zapomniał. Tak, nie zapomniał. Jak Rumblebelly, no wiecie co? I jak takiej prośbie odmówić, co?
Pomamrotał jeszcze szczerząc się sam do siebie.
Mara zerkała to nad niezwykle dumnego z siebie Burra, to na uciekającą kobietę.
- A co jej się tak nagle śpieszyć zaczęło? - dziewczynka wykrzywiła usta jakby doleciał ją smród. A może właściwie doleciał, ze zbieranego na opał “chrustu”. - To na dźwięk imienia tego czaromiota? Ja… doprawdy nie wiem czym ją tak spłoszyłam…
- Pewnie tak… Pomyślała że nam obcym to tak nie wolno za wiele mówić, bo ten jej wódz ją ze skóry obłupi. Nawet jak przecież o życie jej córki idzie i zięcia. Ten Korferon czy Kor Pheron to tutaj jakiś temat tabu. Nie za bardzo się wyznaję, ale to chyba gorzej jakby ktoś bąka na balu puścił. - Niziołek poklepał się po wystającym czymś spod pazuchy. - No ale raz że trochę informacji jednak wydusiliśmy a dwa, że… dostałem czachę.
- To niezbyt stosownie się teraz cieszyć prezentami. W sumie jeszcze żeś na niego nie zapracował. Pójdziemy do tej wody teraz czy jutro, jak już opuścimy wioskę Żmij i ruszymy w dalszą drogę? - dopytywał się rudzielec.
- Najpierw to ci muszę kilka spraw wyklarować. Względem, eee… bezpieczeństwa. Po rozmowie z tym całym królem i teraz, jasno wychodzi że oni tu wścieku dostają na samo wspomnienie magii… no takiej nietypowej. Magii w ogóle nie lubią, ale sama widziałaś, że wystarczy tego nekro… hem hem - Odchrząknął i rozejrzał się trwożliwie, po czym jeszcze bardziej ściszył głos. - Wspomnieć go znaczy a już baby wieją a chłopy pewnie broń macają. Tak więc nie czarujemy. Nic a nic nie sztuczkujemy nawet najmniejszych ogników. Eee… jakby to ci wyklarować. Jakbyśmy mieli włosy z kostkami to eee… chowalibyśmy je pod czapką. Chcesz pożyczę ci moją, ma fajne bażancie piórko. - Zachwalał zachęcająco. - Co do wyprawy do tych wód, to musimy obgadać z resztą, co tam im szaman naopowiadał, no ale postawię diamenty przeciw orzechom, że coś mi się widzi i tak tam przyjdzie nam się wybrać. W końcu Kor Pheron tam był, albo przynajmniej miejscowi przypuszczaja że był i tam go szukali.
- Eeee, nie chcę twojej czapki - dziewczynka cofnęła ręce na darowane nakrycie głowy. - Kości we włosach to jeszcze żaden dramat, to barbarzyńcy że ci przypomnę, to dla nich chyba norma, że się ozdoby z kości robi. A czarów używać nie zamierzam. No… chyba, że to będzie konieczne - wzruszyła ramionami przepraszająco. - Doceniam ich gościnność ale ich nieufność wobec magii to jeszcze nie powód żeby udawać, że się jest kimś kim się nie jest. A ja jestem sobą. Zawsze.
- No dobra, czapkę ci daruję. - Kucharz uśmiechnął się krzywo i szturchnął ją łokciem. - Zresztą mój łeb ciut za duży jak na ciebie, pewnie i tak spadała by ci na nos. Zaś co do czarów, no to przecież ciekawość mnie zeżre, żeby nie wypróbować tej… czachy. No ale jak mus to mus. Wyjedziemy z obozu to wszystko wróci do normy i będzie można być sobą. - Puścił jej oczko. - Ale czapka, czapką a zupki moja panno to zjesz bez gadania. Największy kubek jaki znajdę. I grogu. Ale grogu to już tylko kilka łyków, dla rozgrzania.
- Wracajmy do Shanda - Mara zignorowała temat jedzenia i napitku. - I zobaczymy jak reszcie poszło. Swoją drogą… ciekawa ta magiczna woda. Bardzo bardzo ciekawa… Dawnośmy się mości niziołku nie kąpali, prawda?
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 15-10-2014 o 19:43.
Harard jest offline